[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiedziała, że zle ją ocenił, ale co mogło zajść w ciągu niecałych dwunastu godzin, by zmienić
jego opinię? Lokaj, który wszedł do pokoju jakieś dziesięć minut potem, zastał Filidę z lekkim
rumieńcem na twarzy, patrzącą niewidzącym wzrokiem w pustą filiżankę po kawie.
Po otrzymaniu liściku Filida nieomal oczekiwała wizyty lorda Herewarda jeszcze tego
samego popołudnia i wstydziła się przed sobą, że serce bije jej szybciej na każdy odgłos kroków
na schodach czy głosów w hallu. Ale Hereward nie przyszedł. Odwiedził ich natomiast Thorold,
który spędził wymagane pół godziny pytając o zdrowie szanownych dam.
Wydawał się weselszy niż zwykle, a przynajmniej bardziej rozmowny. Zdarzyło mu się
nawet - choć Fi lida była pewna, że to przypadek - zaprzeczyć zdaniu pani Osborne.
Starszą panią spotkała na balu poważna przykrość - usłyszała przypadkiem uwagę na
temat  marchewkowej barwy włosów jej wnuczki, Araminty Stukeley . Mimo że dama, która
wygłosiła te słowa, sama miała dwie bardzo pospolite córki, których nie była w stanie się pozbyć
od kilku już sezonów, a zatem nie mogła być brana poważnie, pani Osborne wrzała gniewem -
może dlatego, że wiele razy użyła tych samych słów. Włosy Filidy można było jeszcze określić
jako rdzawe lub kasztanowe, lecz włosy Araminty były po prostu w nie zamaskowany sposób
rude.
- Królowa Boadicea również była ruda, jak twierdzi Tacyt - zauważył Thorold,
- Nie mam wysokiego mniemania o Boadicei - odparła pani Osborne, tłumiąc gniew.
- To osoba niezbyt godna szacunku. Pani Osborne zdecydowanie wolała Rzymian, którzy rządzili
wszystkim sprawnie, skutecznie i w sposób uporządkowany. Nie słyszała, by któryś Rzymianin
był rudy.
- Ale jednak była to bohaterka, nieprawdaż, pani Osborne?
- Nie była to osoba, którą miałoby się ochotę wpuścić do salonu - oświadczyła starsza
pani tonem kończącym dyskusję.
Araminta spojrzała na Thorolda, którego zdumienie tym poglądem było tak widoczne, że
musiała się odwrócić, by stłumić śmiech.
- Nie ma zresztą czym się przejmować, babciu - powiedziała Filida, rzucając kuzynce
spojrzenie nawołujące do opanowania. - Araminta przetańczyła wszystkie tańce i jestem pewna,
że usłyszałaś więcej zachwytów nad jej wyglądem niż uwag o kolorze jej włosów.
- Masz rację, moja droga Filido. Twoja uwaga jest bardzo słuszna. - Wtedy pani Osborne
przypomniała sobie, że miała plany wobec Filidy i hrabiego; lepiej zostawić młodych samych na
chwilę. Kiedy wyszła - przekazując wyrazy szacunku hrabinie  Araminta nie mogła się
powstrzymać i wybuchnęła śmiechem.
- Wyobraziłam sobie tylko, jak Boadicea wprasza się do salonu babci!
Po chwili dołączył do niej Thorold. Biedna Druzylla, pomyślał nagle, taka poprawna, taka
przerażona życiem - tak niezdolna do śmiechu. Mała Karolina śmieje się z czegoś bez przerwy:
śmieszą ją figle szczeniaka na trawie, chichocze, gdy schowa pióro swego papy pod poduszki.
Była słodkim brzdącem i Thorold kochał ją bez granic. Przyszło mu do głowy, że mogłaby
polubić Aramintę.
Następnego ranka Filida i Araminta wybrały się na przejażdżkę konną. Wyjechały rano,
zanim pojawili się wszyscy modnisie, tylko w towarzystwie Danbury ego, poważnego,
starszawego służącego pani Osborne. Dzięki temu mogły galopować swobodnie, budząc popłoch
tylko wśród kaczek, a nie wśród poważnych dam z towarzystwa. Filida czuła, że brak jej długich,
samotnych wypadów konnych, jakie często podejmowała na wsi, i wdzięczna była za rozbuchaną
energię Araminty, dzięki której mogła kuzynce towarzyszyć.
Filida coraz częściej zdawała sobie sprawę, że tęskni do okresów cichych rozmyślań, na
które nie starczało czasu w zgiełku londyńskiego sezonu. Z jednej strony, dobrze się bawiła.
Polubiła Aramintę, babka zaś dostarczała jej wciąż nowych powodów do skrywanego
rozbawienia, ale z drugiej strony - tęskniła do ojca i do wsi. Jego cotygodniowe listy nie
wystarczały, zwłaszcza że zwykle dotyczyły tylko jego ulubionych motyli.
W domu, na wsi, Filida czuła się użyteczna. Trzeba było odwiedzać wieśniaków, smażyć
dżem, solić bekon, słowem, robić tysiące rzeczy, które pozwalają utrzymać dom za niewielki
dochód. A jednocześnie często się tam nudziła. Córki wikarego, które mogłyby być jej
przyjaciółkami, myślały tylko o polowaniu, właściciela majątku nigdy nie było, nie było nikogo
na jej poziomie, z kim mogłaby porozmawiać.
W Londynie z kolei za wiele się działo i za szybko. Nie miała czasu, by to wszystko
przetrawić: wrogość lorda Herewarda i pani Gainford, natarczywość pana Marchmonta,
sentymentalne liściki od Lucy Telford. Nie było czasu, by przypisać temu wszystkiemu właściwe
miejsce. Poza tym czuła się bezużyteczna. Nie było obowiązków wobec tych, którym los dał
mniej niż jej; nic do roboty, poza podjęciem decyzji, które wstążki będą najlepiej pasować do
nowego kapelusza. Papa pisał, że Londyn z pewnością dobrze jej robi - że czas, by wyszła już z
poczwarki. Filida zaczęła się jednak czuć jak jeden z jego barwnych motyli, które tkwiły przy
kłute szpilkami na specjalnych oszklonych półkach w gabinecie.
Teraz jej myśli pobiegły znów ku Ambrożemu. Lord Hereward - i pani Osborne także - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl