[ Pobierz całość w formacie PDF ]

udać, za¬strzegajÄ…c, żeby przyjechaÅ‚ sam. Zapewne upÅ‚ynie trochÄ™ czasu, nim ktoÅ› znajdzie kartkÄ™ i
mu ją odda, ale prędzej czy pózniej na pewno się zjawi.
- Na twojej poduszce, Pilar - podkreślił z cynicznym uśmieszkiem Esteban. - Będzie przygnębiony,
nie sÄ…dzisz?
Nawet nie raczyła spojrzeć na niego.
- Ciągle nie rozumiem, jak ci się to udało. Jak mnie wywiozłeś z hacjendy? - zastanawiała się, nie
spuszczajÄ…c wzroku z Baltasara. - Przecież bramy pilnuje straż¬nik. Jakim sposobem mnie
przemyciłeś?
- Nic prostszego - odpowiedział z sardonicznym uśmiechem, który nie pasował do jego pucołowatej
twa¬rzy. - Niewiele ważysz, a pnÄ…cza winoroÅ›li sÄ… bardzo wytrzymaÅ‚e. JeÅ›li zaÅ› chodzi o strażnika
... akurat ja trzymałem wartę.
- Ale po co mnie porywałeś? Nie prościej byłoby ukraść szmaragdy? Przecież tylko na nich zależy
mojemu ojczymowi.
Don Esteban zaśmiał się skrzekliwie.
- To o wiele bardziej skomplikowane, bo Carranza siÄ™ z nimi nie rozstaje. ZresztÄ… trudniejsze czy
nie, dla mnie to za mało. Ty, Pilar, najlepiej powinnaś rozumieć, że nie tylko szmaragdów pragnę go
pozbawić.
- To szaleństwo - powiedziała rozżalona. - Warto było tyle ryzykować? Z powodu nienawiści i paru
kamy¬ków, w których posiadanie wszedÅ‚eÅ› nieuczciwie? Dlaczego nie zostawiÅ‚eÅ› nas w spokoju,
kiedy opuściliśmy N owy Orlean?
- Bo nie miałem ochoty - odparł podstarzały grubas z twardym błyskiem w oku.
Przypatrywała mu się przez chwilę.
- Pamiętaj, że gdy Refugio tu przyjdzie, cokolwiek się wydarzy, ty za wszystko ponosisz winę.
Jej słowa nie wywarły na Estebanie naj mniejszego wrażenia. Odwrócił się od niej i niedbałym
kiwnięciem ręki przywołał Baltasara. Odeszli obaj w drugi koniec chaty, naradzając się szeptem.
Pilar czuła się zupełnie bezradna, leżąc na podłodze, więc podciągnęła się nieco bliżej ściany, aby
usiąść i oprzeć się o nią plecami. Po paru minutach pulsowanie w czaszce przemieniło się w tępy
ból. Teraz mogła sprawniej myśleć.
Czy Refugio się zjawi? Nie miała wątpliwości, że tak.
Przyjdzie, bo jest przywódcą i odpowiada za nią. A także dlatego, że pamięta ich wspólne noce: tę
na statku i tam¬tÄ… drugÄ…, przy skale na prerii. Przyjdzie, bo znalazÅ‚a siÄ™ tutaj przez niego i
nienawiść Estebana do Carranzów.
Ale czy przybędzie sam?
Całkiem prawdopodobne. Zapewne uzna, że musi się poświęcić.
Ile czasu upÅ‚ynie, zanim go zobaczy? Chyba już zaczy¬na Å›witać. Jeżeli nikt nie zauważyÅ‚ Baltasara
wymykającego się z podejrzanym tobołem za bramę i jeśli w nocy nie odkryto jej nieobecności, to
aż do śniadania nie zorientują się, że jej nie ma. Nie wiedziała, jaka odległość dzieli hacjendę od tej
chaty, zakładała, że nie więcej niż dwie, no może trzy godziny drogi. N a pewno nie wywiezli jej
dalej. Bliżej też chyba nie, bo to byłoby dla nich zbyt ryzykowne.
Zatem powinna się go spodziewać nie wcześniej niż około południa. Musi się do tego czasu
uwolnić z wiÄ™¬zów. A może też uda jej siÄ™ zrobić coÅ›, co pokrzyżuje szyki ojczymowi.
N apięła mięśnie nóg, usiłując rozciągnąć rzemień krępujący je w kostkach. Wpił się w ciało, ale
zapanowała nad bólem. Spróbowała wysunąć stopę. Baltasar nie zaciągnął postronka zbyt ciasno,
zapewne bojąc się, by nie ograniczyć dopływu krwi do stóp. Albo uznał, że stąd nie ma ucieczki.
Nie wiedziała jeszcze, co zrobi, kiedy zdoła się wyplątać z więzów, najważniejsze, by mieć
po¬czucie, że siÄ™ nie poddaje.
- Co ty robisz? - zapytał Esteban, oglądając się na nią.
- Nic - odparła z niewinną miną.
- Nie myśl sobie, że uda ci się mnie oszukać. Czemu się tak wiercisz?
- Zcierpły mi palce lewej stopy - poskarżyła się.
- Jak mi przykro! Siedz spokojnie, bo inaczej dopilnuję, żebyś cała ścierpła.
Znieruchomiała, posłusznie wyprostowana, dopóki się nie odwrócił. Wtedy ostrożnie jęła na nowo
naciÄ…gać po¬stronek.
Refugio zjawił się bezszelestnie. Nie zastukały kopyta, nie trzasnęła ani jedna nadepnięta gałązka,
najmniejszy odgÅ‚os nie zakłóciÅ‚ nocnej ciszy. Tylko nagle zaskrzypia¬Å‚y drzwi, zwisajÄ…ce na
skórzanych zawiasach, i Refugio stanął na progu.
Baltasar wykonał obrót i błyskawicznie wyciągnął zza pasa szpadę - odruch, jaki wyrobiły w nim
długie lata spędzone w bandzie. Don Esteban odwrócił się do drzwi
z przekleństwem na ustach. Refugio wszedł do chaty swobodnym krokiem. Pod odrzuconymi
połami zapiętej pod szyją peleryny nie było widać broni.
- Dobry wieczór, panowie! A może raczej powinienem powiedzieć dzień dobry?
- Jak dotarłeś tutaj tak szybko? - warknął Esteban.
- Konno, oczywiście. Czyżbyście się mnie nie spodziewali?
Refugio wszedł parę kroków w głąb chaty. Jego wzrok pobiegł w kąt, gdzie siedziała Pilar.
ZatrzymaÅ‚ na niej spojrzenie na jednÄ… małą chwilÄ™, ale byÅ‚a pewna, że ża¬den szczegół nie uszedÅ‚
jego uwagi. Musiał dostrzec splątane, rozsypane na ramionach włosy, cienie pod oczyma, zasinienie
na brodzie i obskurną derkę, w którą była owinięta. Ona natomiast, zupełnie bezradna, z ciężkim
sercem nie odrywała od niego wzroku.
Baltasar był zaskoczony nie mniej od Estebana.
- Nie trafiłbyś tutaj tak szybko - zastanawiał Się, marszcząc czoło - gdybyś ...
- Gdybym za wami nie jechaÅ‚? - podchwyciÅ‚ Refu¬gio. - Czy nie przyszÅ‚o ci do gÅ‚owy, mój byÅ‚y
przyjacielu, że zbyt gładko ci poszło porwanie?
- Co chcesz przez to powiedzieć?! - ryknął Baltasar.
- Myślałeś, że zastawiasz pułapkę, a tymczasem sam połknąłeś przynętę. Nie zastanowiło cię,
dlaczego stoisz w pojedynkę na straży? Kiedyś darzyłem cię zaufaniem, compadre, ale to było
dawno temu.
- Chciałeś, żebym porwał Pilar? Nie wierzę!
- Zmienisz zdanie, gdy się przekonasz, że jesteście okrążeni.
Don Esteban krzyknął głośno, wbijając wzrok w ciemną przestrzeń za drzwiami. Jednak zaraz
odzyskał zimną krew. - On kłamie! - stwierdził i zwracając się do Refugia, dodał: - A nawet jeśli
nie, to wez pod uwagę, że nie masz się czym bronić!
Refugio spojrzał na niego, udając zdziwienie.
- Rzeczywiście, nie mam. Czy zamierzasz uznać to za okoliczność sprzyjającą pocięciu mnie na
kawaÅ‚ki? Spró¬buj, a obiecujÄ™, że zostanie po tobie mokra plama, zanim zdoÅ‚asz wyciÄ…gnąć szpadÄ™.
- Grozby bez pokrycia - prychnÄ…Å‚ Esteban.
- Możliwe. Chcesz się przekonać?
- Nigdy byś nie pozwolił, żeby porwano Pilar ani nikogo z bliskich ci ludzi. - Baltasar pokręcił
gÅ‚owÄ… z nie¬dowierzaniem.
- Tak sądzisz, bo przez ileś tam nocy dzieliłem się z nią posłaniem czy derką. Była wspaniałą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl