[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dostaniem się do środka. Wszedł ze mną i towarzyszył mi przez cały czas, kiedy szukałem rzeczy,
o które prosiła Becky. Nie wiedziałem, czy wypełnia po prostu rozkazy, czy też zwyczajnie czuje
siÄ™ samotny.
Nazywał się Cecil Anderson. Było to potężne chłopisko, które jakoś zdołało uniknąć kłopotów
przez trzydzieści lat pracy w tej małej jednostce
148
KARA ZMIERCI
policji. Bardziej gawędziarz niż policjant. Uwielbiał gadać, toteż kiedy zajmowałem się swoimi
sprawami, zalał mnie potokiem słów. Ale był to również porządny człowiek, a plotki, które
powtarzał, nie czyniły nikomu krzywdy. Czułem, że po trzydziestu latach nudnej roboty Cecil
potrzebuje stymulacji, nawet jeśli miało nią być brzmienie własnego głosu.
- Becky to całkiem fajna babka - mówił. - Niektóre z tych kobiet, które pracują w gospodzie,
zaczynają zadzierać nosa. Pewnie im się zdaje, że pada na nie blask od tych wszystkich dzianych
facetów, którzy tam przychodzą. Ale Becky taka nie jest. Zawsze znajdzie mile słowo dla
każdego. - Zamilkł na chwilę. - Myślisz, że ma jakąś szansę, żeby z tego wyjść?
- A ty jak uważasz?
Było jasne, że Cecil ma wyrobioną opinię na każdy temat i wyrazi ją nawet gdybym nie chciał
słuchać.
- Wiesz na pewno lepiej niż ja, lecz sądząc z tego, co czytałem w gazecie, i z tego, co
słyszałem, nie wywinie się tak łatwo. Nigdy jednak nie wiadomo, co? - Uśmiechnął się do mnie. -
Wystarczy przypomnieć sobie, co zrobiłeś w sprawie Harwella.
Powoli zaczynałem nienawidzić samego brzmienia tego nazwiska, ale postarałem się to ukryć.
- Znałeś Howarda Wordleya? - zapytałem.
- Pytasz oficjalnie?
- O co ci chodzi?
- O co? Na Boga, Charley, gdyby wpadło ci do głowy, żeby postawić mnie na miejscu dla
świadków, kosztowałoby mnie to pracę, pensję i Bóg wie co jeszcze.
- Posłuchaj, Cecil, jeślibyś znał informacje, które mogłyby uratować niewinną osobę, czy nie
ujawniłbyś ich?
-Jasne, że tak.
- Więc w czym problem?
- Sztuczki, Charley. Na mieście mówią, że zawsze coś wyciągniesz z rękawa. Nie będę siadał
gołym tyłkiem na szlifierce z powodu jakiegoś prawnika, które chce pokazać fiku-miku.
- Nie wytnę ci żadnego numeru, Cecil. Obiecuję.
Uśmiechnął się tak niewinnie i ufnie, że prawie poczułem wyrzuty sumienia, iż go oszukuję.
- No to co z tym Howardem Wordleyem? - dopytywałem się.
- Stary Howard nie był złym gościem. Mieszkam tutaj od trzydziestu lat, więc wiem co nieco. -
Cecil uśmiechnął się. - Dawnymi laty, ale to naprawdę
i\/m\.m 3iv1idi\i i
szmat czasu temu, nigdy nie potrafił utrzymać tej cholernej rzeczy w portkach. Nie było takiej
damy w mieście, mężatki czy panny, do której Howard by się nie dobierał. - Zciągnął czapkę z
głowy i podrapał się po tym, co mu zostało z rudosiwych włosów. - Myślałem, że kiedyś wreszcie
się ustatkuje. To przychodzi z wiekiem, prawda? Ale Howardowi najwyrazniej nie  wychłó-dło".
Zawsze próbował. - Ponownie włożył czapkę. - No i pewnie spróbował o jeden raz za dużo, tak
przynajmniej mi siÄ™ wydaje.
- Tak to chyba wyglądało. A co powiesz o pani Wordley? Znasz ją? Skinął głową.
- Naprawdę miła kobitka.
- Wiedziała coś o małym hobby Howarda?
- Musiała wiedzieć, jak sądzę. Mieszkają razem, to znaczy mieszkali. Ale nigdy razem nie
wychodzili. Ona należy do tego frymuśnego klubu tutaj, w Brzoskwiniowej Zatoce. On też
należał, lecz przypuszczalnie zawarli coś w rodzaju umowy, że to jest jej klub, i on tam nigdy nie
przychodził, chyba że go zaprosiła.
Cecil westchnÄ…Å‚.
- Kiedy się jest gliniarzem, widzi się tyle dziwnych małżeństw. Mieszkają w tym samym domu,
ale każde chodzi swoją drogą. Wielu jest takich ludzi, i bogatych, i biednych.
Zobaczyłem, że rozbłysło mu oko rasowego plotkarza.
- Ona jest z domu Weaver, wiedziałeś?
- Kim sÄ… Weaverowie?
- To jedna z rodzin, które założyły nasze miasto. Do jej ojca, starego pana Wearvera, należała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl