[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ją przelotnie ciepła dłoń Baina. Poczuła na plecach chłodne krople deszczu.
- Dziękuję. Jeżeli możesz go pożyczyć, bardzo mi się przyda. - Znowu ten aromat,
który nie jest zapachem perfum! Nie powinien był poddawać się słabości. Powinien utrzymać
dystans. Tylko w ten sposób zachowa zdrowe zmysły.
- Jak to potrwa dłużej, będziemy potrzebowali arki, a nie parasola - Willy przytłaczała
świadomość jego bliskości, ciepły, piżmowy zapach jego ciała, miedziany błysk nagich
ramion przeświecający spod oblepiającej je koszuli. Czy rzeczywiście na palcu wisi mu
kubek? Pewnie pił kawę na werandzie.
- Pewnie tak, zanosi się na to - przytaknął ochrypłym głosem Bain. Do diabła,
wszystko zaczyna się od nowa! Ubiegłej nocy zdołał już podjąć postanowienia i w jego
planach nie było miejsca na żadne przygody z tą kobietą, bez względu na to jak bardzo go
pociągała. Sięgnął do uchwytu wielkiego parasola i ledwo stłumił jęk, gdy jego ręka zetknęła
się z jej dłonią.
- Ta pogoda chyba paskudnie działa na twoją nogę, prawda? - mruknęła ze
współczuciem Willy. - Kobieta w sklepie mówiła, że artretyzm doprowadza ją do szału, gdy
tylko wiatr zmienia siÄ™ na wschodni.
Bain przestąpił z nogi na nogę, przybierając nieco bardziej agresywną pozę. - Nie
mam artretyzmu i możesz mi wierzyć, nie zdziecinniałem do reszty. Z powodu wiatru i paru
kropel deszczu nie muszę kłaść się od razu do łóżka.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że jesteś taki drażliwy.
- Do diabła, wcale nie jestem drażliwy - warknął. A potem dodał nieco łagodniejszym
tonem. - Dlaczego miałbym być drażliwy?
Willy spojrzała na niego i w jej sennych, zielonych oczach zamigotał uśmiech. Był
zarazliwy i Bain również się rozchmurzył. Po chwili śmiali się już oboje. - Chodz do ,mnie -
zaproponowała. - Zaparzę świeżą kawę. Jadłeś już lunch?
Bain zauważył, że pod stolikiem do kawy nie było butów ani bielizny na sofie i Willy
przyjęła jego pochwałę lekkim skinieniem głowy. Zaproponowała mu ostatni kawałek ciasta,
które upiekła parę dni temu i Bain pochłonął go w trzech kęsach, przyznając się, że jest
strasznym Å‚asuchem.
- Moja matka robi najlepsze na świecie domowe krówki. Kupne słodycze nie mogą się
z nimi równać - powiedział, wycierając włosy czystym ręcznikiem, który podała mu Willy.
Większa część jej prania wciąż jeszcze wisiała na sznurze i mokła.
- Jedna z moich macoch też uwielbiała słodycze. Jasper - mój ojciec - miał zwyczaj
przynosić jej na przeprosiny pudełko kandyzowanej skórki pomarańczowej w czekoladzie.
- I to pomagało?
- Owszem, szczególnie jeśli pudełko było przewiązane naszyjnikiem z diamentów.
Bainowi przeleciała przez głowę mimochodem niepokojąca myśl. A więc wyrastała w
zamożnym środowisku, podczas gdy on w stosunkowo ubogiej rodzinie, a przez wszystkie
lata nauki utrzymywał się ze stypendiów i dodatkowej pracy. W układach lokator - gospodyni
nie miało to większego znaczenia.
- Moim jedynym powodem do dumy - stwierdził skromnie - są krówki. Nigdy nie
potrafiłem ugotować jajka ani usmażyć steku, żeby go nie spalić, ale mogę zrobić wspaniałe
czekoladowe krówki, nawet w czasie deszczu.
- A co ma do tego pogoda? - Willy odlepiła od ud mokre szorty i wyszła na chwilkę,
żeby przebrać się w coś suchego.
- Jedynie mistrz sztuki cukierniczej potrafi przy tej pogodzie doprowadzić krówki do
zastygnięcia - zawołał Bain przez drzwi do sypialni. - Czy nie masz nic przeciwko temu, że
zdejmÄ™ koszulÄ™ i powieszÄ™ jÄ… pod wentylatorem?
- Możesz użyć wiatraka do suszenia wszystkiego, o czym zamarzysz, pod warunkiem
że zapłacisz mi za to czekoladowymi krówkami. Nie wyobrażam sobie nic lepszego na taki
dzień jak dzisiejszy.
Willy miała kakao, masło, cukier i skondensowane mleko, a Bain stwierdził, że dadzą
sobie radę bez wanilii. Ustawiła sobie krzesło w drugim końcu kuchni i obserwowała, jak
zabiera się do demonstrowania swych kulinarnych umiejętności. Jego nagi tors połyskiwał
pod niezbyt gęsto zarastającymi go ciemnymi włosami, a za paskiem wilgotnych spodni miał
zatknięty ręcznik.
- Chcesz wylizać garnek czy chochlę? - zapytał jakieś dwadzieścia minut pózniej. -
Garnek jest większy, ale na tej dużej chochli zostaje więcej czekolady.
- W takim razie oczywiście chochlę.
- Aakomczuch - uśmiechnął się do niej i Willy zaczęła mieć pewność, że popełniła
błąd. Chłodny, deszczowy dzień, ciepła, pachnąca kuchnia, mężczyzna i kobieta...
Rozłożone na talerzu czekoladowe krówki zastygały na piecu. Razem pozmywali.
Willy usiadła na sofie, położyła nogi na stoliku do kawy i zabrała się do wylizywania z
chochli gorzko - słodkiej masy. Bain, z większą powściągliwością, wyskrobywał czekoladę z
garnka łyżką. Odwiązał ręcznik, zdjął wilgotne mokasyny i Willy zafascynował kontrast
między dużymi, ale kształtnymi białymi stopami i pokrywającymi je czarnymi włosami.
Zauważył jej spojrzenie.
- O co chodzi, czy widok nagiej, męskiej stopy cię gorszy?
- Raczej nie - roześmiała się. - Ale jeszcze kilka takich dni, a między palcami zacznie
ci wyrastać błona. - Zgorszenie na pewno nie było słowem, które oddawałoby uczucie, jakie
ją ogarnęło. Lubiła owłosione męskie nogi. Dotykanie ich podniecało ją. Podniecała ją nawet
sama myśl o tym.
Szybko spuściła wzrok na swoją wielką łyżkę. Wylizywała ją dokładnie, starając się
unikać jego spojrzenia. Kiedy poczuła, że się poruszył, zebrała się w sobie, aby wytrzymać
narastające gwałtownie między nimi napięcie.
Sofa pod nią ugięła się, pochylając ją w stronę szerokiego, nagiego ramienia i Willy
odsunęła się nieco. Bain wyciągnął rękę, wyjął łyżkę z jej dłoni i położył ją na stoliku do
kawy.
- Podnieś głowę, Willy - powiedział. - Jesteś brudna od ucha do ucha.
Uniosła z wahaniem głowę i aż nabrała głęboko powietrza, widząc, co kryje się w jego
chmurnych, szarych oczach.
- Rzeczywiście? - udało się jej wykrztusić.
- Gdybym miał na sobie koszulę, posłużyłbym się jej połą.
Beznadziejnie pochłonięta mocą jego ciemnej namiętności, szepnęła:
- Papierowe ręczniki są w kuchni.
- Kuchnia jest za daleko. Znam lepszy sposób. - Momentalnie zmniejszył dzielącą ich
odległość. Kiedy w kąciku ust poczuła pierwsze dotknięcie jego języka, zaczęła topnieć jak
wosk.
Bain, trzymając ją w ramionach, przesuwał językiem po całej twarzy, zupełnie jakby
był kotem, a ona kociakiem i nie pozostawił najmniejszej nawet plamki słodyczy. Gdy jego
usta zbliżyły się do ucha Willy, roześmiała się bez tchu.
- Przecież nie mogłam się tam pobrudzić czekoladą.
- A jednak - mruknął poważnie Bain, przesuwając językiem po zewnętrznej krawędzi
ucha, by po chwili wniknąć nim do wrażliwego wnętrza.
- To pieg - zaprotestowała Willy, czując jak przebiega ją dreszcz.
- Nie mogę mieć tej pewności, dopóki nie spróbuję... Nie ruszaj się.
Jego dłonie zsunęły się z ramion' Willy, głaszcząc jej ręce, a potem objęły ją całą.
Bain zostawił w spokoju . ucho i zajął się piegami na jej gładkiej szyi, a po długiej,
rozkosznie wolnej podróży w dół jego wargi spoczęły na gorączkowo pulsującej żyłce nad
obojczykiem. Była słodsza od jakiejkolwiek czekolady na świecie, słodsza niż wszystko,
czego dotąd próbował. O Boże, miał koszmarne przeczucie, że zamiłowanie do tej słodyczy
przejdzie mu w nałóg. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl