[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie spuścił wody w ubikacji i to dobrych kilka dni temu. Pew-
nie dzieciak spadając narobił w spodnie.
Pchnął drzwi i wszedł do sypialni. Znał z widzenia tę tru-
piobladą kobietę, leżącą na łóżku i ponurego mężczyznę, sie-
dzącego w fotelu. Uchylił czapki w zdawkowym powitaniu.
- Przykro mi bardzo... - wygłosił rutynowe zdanie, choć
śmierć obcego człowieka była mu absolutnie obojętna.
- To się musiało zdarzyć! - wybuchnęła nagle Weronika -
Al nie chciał mnie słuchać, gdy go ostrzegałam i nadal mi nie
wierzy. Twierdzi, że to był wypadek! - histeria brzmiała w jej
głosie: - To ONI! To ONI zepchnęli Toda!
- Jacy ONI, proszÄ™ pani?
- Duchy uwięzione w tym domu.
- Taak - tej kobiecie rzeczywiście odbiło. - Z duchami
uporamy się pózniej. Teraz chciałbym znać kilka faktów.
- Ciekawe, jak chce się pan z nimi uporać?! - wrzasnęła
Weronika. - Aresztuje JE pan i zamknie na klucz?! Jest pan
równie głupi jak on! - po nagłym wybuchu głos jej się załamał.
- Al widział jednego z NICH i ciągle nie wierzy. Wszyscy
umrzemy.
- To prawda. Nikt nie jest nieśmiertelny. Prędzej czy
107
pózniej każdego czeka koniec. Gdzie państwo byliście, kiedy to
się zdarzyło? - policjant zwrócił się teraz do Ala.
- W mieście. Na zakupach. Coś się zepsuło w sa-
mochodzie i zeszło nam trochę czasu.
- Mógłby pan powiedzieć dokładniej, co się zepsuło?
- Nie wiem. Mechanik przejrzał wóz i niczego nie znalazł.
Samochód ruszył tak samo nagle, jak zgasł.
- Często zostawiali państwo syna samego w domu?
- Nigdy, gdyby nie ten samochód wrócilibyśmy przed szó-
stÄ…!
- Czy chłopiec często wspinał się na te schody? Mnóstwo
dzieci miewa wypadki, zjeżdżając po poręczach.
- Nie. Tod był spokojnym i trochę zastraszonym dziec-
kiem. Wolał czytać książki.
- Zastraszony! - przerwał im krzyk Weroniki. - To był in-
teligentny, wrażliwy chłopak. Osiągnąłby w życiu wszystko,
gdyby...
- Tak, tak, zapewne - Kiernan zapisywał coś w notatniku.
Wszystko było proste i oczywiste. Raport zajmie najwyżej pół
strony. Pozostało jeszcze tylko obejrzeć dokładnie miejsce
wypadku.
- Gdybyście państwo mnie potrzebowali, to proszę za-
dzwonić - porucznik wygłosił kolejną rutynową formułę już
przy drzwiach. Oczywiście miał nadzieję, że nikt mu już nie
będzie zawracał głowy tą sprawą.
 Dobrze, że Sally nigdy nie chciała mieć dzieci. Coś takiego
108
zawsze mogłoby się zdarzyć - myślał sobie porucznik, wdra-
pujÄ…c siÄ™ po skrzypiÄ…cych, drewnianych schodach. DyszÄ…c
ciężko, dobrnął wreszcie do czwartego piętra. Przydałoby się
zrzucić parę zbędnych kilogramów. Nie mógł zrozumieć, dla-
czego komukolwiek zależało na mieszkaniu w takim domu?
Jego uwagę zwrócił kawałek jaskrawopomarańczowego mate-
riału w rogu półpiętra. Podniósł go i obejrzał. Niemiłe wraże-
nie robiły wymalowane na nim wyłupiaste ślepia. Ach, to jed-
na z tych nowoczesnych zabawek. Zdziwiony odrzucił sflaczały
kawałek gumy. Wydawało mu się, że trudno byłoby rozerwać
taką solidną powłokę.
Obrzydliwy odór towarzyszył mu przy schodzeniu ze scho-
dów.  O Boże! Powinni coś zrobić z tą kanalizacją. Przecież nie
sposób żyć w takim smrodzie - pomyślał.
Rozdział VII
POGRZEB
Weronice wydało się, że już raz była na tym pogrzebie. Ce-
remonia powinna była odbyć się i zakończyć już dawno. Ta
sama trumna, jakby wyciągnięta z powrotem z grobu, graba-
rze czekający na rozpoczęcie uroczystości. Ojciec O'Rourke
mruczący modlitwy, z książką do nabożeństwa w grubych ró-
żowych palcach. Co on tu robi? Powinien być w Nowym Jorku.
Może Al sprowadził go specjalnie? A może oni wszyscy są w
Nowym Jorku? Kiedyś chciała, aby Tod był pochowany tutaj,
ale nie mogła sobie przypomnieć, czy Al na to przystał, czy nie.
Ostatnie słowo jak zwykle należało do niego.
Gromada ludzi stała wokół głębokiego dołu. Grabarze
ospale założyli liny na trumnę.  O Boże, dajcie wreszcie spokój
memu dziecku. Niech spocznie w pokoju .
Morze nieznajomych twarzy wokół. Rozpoznała tylko ojca
O'Rourke, nie była jednak pewna czy to on. Kręciło jej się w
głowie od zapachu świeżo rozkopanej ziemi. Zaczęła osuwać
110
się zemdlona, ale podtrzymały ją czyjeś silne ręce.  Al? Zresztą
co za różnica. Wrzućcie i mnie do tego grobu. Niech zakończy
siÄ™ raz na zawsze ten koszmar .
Zaczęto pomału opuszczać trumnę. Przyglądała się temu z
niedowierzaniem. Niemożliwe, żeby Tod był wewnątrz. Chło-
piec pewno czyta w domu albo bawi siÄ™... space-hopperem.
Policja doszła do wniosku, że chłopiec usiłował złapać wymy-
kający się balon, przechylił się przez balustradę i ... Nie, on nie
spadł. To ONI go zepchnęli!
Obrzydliwa sztuczna trawa. Po co zakrywać świeżą, bru-
natną ziemię, skoro wszyscy i tak wiedzą, jak w rzeczywistości
wyglÄ…da. Zwiadome oszukiwanie siÄ™. SkÄ…d ten dorodny kre-
mowy kwiat obok grobu, tuż obok stóp duchownego? Pierwio-
snek. Dokładnie taki, jaki widział Tod ostatniej wiosny w
ogrodzie na tle krwawej plamy.
Trumna wreszcie sięgnęła dna. Ludzie zbliżyli się tłumnie
rzucając grudki ziemi. Ktoś składał kondolencje. Gdzie jest Al?
Skąd wzięło się tutaj tyle obcych twarzy?
Ojciec O'Rourke podniósł głowę i spojrzał jej prosto w
oczy. To nie jest ojciec O'Rourke. Białawe kości policzkowe,
błyszczące spod gnijącego mięsa policzków. Bruzdy na czole,
cała twarz wykrzywiona w potwornym grymasie. Upuszczona
książka do nabożeństwa na świeżej ziemi. To nie pogrzeb. To
ekshumacja starej zbiorowej mogiły.
Ktoś próbuje wydostać się z dołu. Dziecinne ręce chwytają
się kurczowo osypującego się brzegu. Tod! Synku! Ty żyjesz!
111
- Pomóżcie mi! - czyjś mocny uchwyt nie pozwalał jej biec
na pomoc. Zaczęła wyrywać się gorączkowo. Dłonie jej natrafi-
ły na rozlazłą masę gnijącego mięsa. Poczuła silne uderzenie i
upadła na ziemię. Chłopcu udało się prawie wydobyć, ale to
nie mógł być jej syn. Zmasakrowana twarzą nosiła już ślady
rozkładu, podarte ubranie przesiąknięte było krwią. Jęk, bła-
ganie.
Człowiek z gnijącą twarzą ubrany w habit, trzyma w ręku
bat. Podnosi ramiÄ™. Kolejna czerwona bruzda znaczy twarz
dziecka. Lawina ciosów. Wreszcie bezwładne ciało osuwa się z
powrotem do grobu. Nikt z tłumu nie próbował nawet prote-
stować. Wszyscy stali skamieniali ze strachu.
Weronika czuła wściekłość zamiast strachu. Wyswobodziła
się wreszcie z uścisku i rzuciła z zaciśniętymi pięściami w kie-
runku oprawcy. Nie dbała o to, co może się z nią stać. Dalsza
wegetacja nie miała sensu.
Uderzyła mężczyznę w twarz i dłoń oblepiła jej cuchnąca
maz. Złapał ją za nadgarstki i z niebywałą siłą powalił na zie-
mię. Poczuła na sobie jego przytłaczający ciężar. Zabij mnie
jeśli chcesz. Tak jak zabiłeś Toda! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl