[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo na to napalona.
W szalecie był jeszcze jeden narkoman, który właśnie dopiero co sobie dał.
Kompletnie skończony typ, zupełny wrak. Zapytałam go, czyby mi nie pożyczył sprzętu.
Zgodził się. Ale teraz poczułam okropny strach przed wbiciem sobie igły w żyłę na
zgięciu przedramienia. Spróbowałam to zrobić, ale po prostu nie dałam rady. Detlef i
Tina udawali, że w ogóle ich to nie obchodzi. Musiałam więc poprosić tego łachowatego
typa, żeby mi pomógł. Oczywiście od razu skapował, że robię to pierwszy raz. Dosyć
idiotycznie się czułam wobec tego starego narkomana.
Powiedział, że według niego to do dupy pomysł, ale potem wziął strzykawkę.
Ponieważ moje żyły są prawie niewidoczne, miał trochę trudności z trafieniem. Trzy
razy wbijał igłę, zanim udało mu się wciągnąć do strzykawki trochę krwi, co znaczyło,
że wszedł w żyłę. Cały czas mamrotał, że to do dupy pomysł, i w końcu władował mi
całą działkę.
To było rzeczywiście jak cios młotem. Ale prawdziwy orgazm inaczej sobie jednak
wyobrażałam. Natychmiast potem zrobiłam się kompletnie otępiała. Niewiele do mnie
docierało, kompletnie nic nie myślałam. Poszłam do Soundu , klapnęłam gdzieś w kącie
i piłam sok wiśniowy.
Teraz naprawdę byłam tam, gdzie i Detlef. Byliśmy naprawdę razem jak prawdziwe
małżeństwo. Tyle, że nie spaliśmy ze sobą, w ogóle nie było między nami kontaktów
seksualnych. Wciąż jeszcze czułam się niewystarczająco dorosła, a Detlef to
zaakceptował bez zbędnych wyjaśnień z mojej strony. To też mi się w nim niesamowicie
spodobało. On był po prostu bezbłędnym chłopakiem.
Byłam pewna, że któregoś dnia się z nim prześpię, i cieszyłam się, że z żadnym
chłopakiem tego przedtem nie robiłam. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że
będziemy ze sobą na stałe. Po spotkaniach w Soundzie Detlef odprowadzał mnie na
piechotę do domu. To trwało dwie godziny. Potem przeważnie czekał, aż go ktoś
podrzuci samochodem z Kreuzberg do Lankwitz, gdzie mieszkał z ojcem.
Dużo gadaliśmy o jakichś nierzeczywistych marzeniach. Ja zatraciłam już
kompletnie związek z rzeczywistością. To co rzeczywiste, było dla mnie nierzeczywiste.
Nie interesowało mnie ani wczoraj, ani jutro. Nie miałam żadnych planów, tylko
marzenia. Najchętniej rozmawiałam z Detlefem, co by było, gdybyśmy mieli dużo
pieniędzy. Chcieliśmy sobie wtedy kupić duży dom i duży samochód, i wspaniałe meble.
Tylko jedno nie pojawiało się w tych fantazjach nigdy: heroina.
Detlef faktycznie wpadł raz na pomysł, jak moglibyśmy się wzbogacić. Powiedział
mi, że może dostać od jednego handlarza na kredyt heroiny za sto marek. Zamierzał
podzielić to na dziesięć paczuszek po dwadzieścia marek, tak, że po sprzedaży
moglibyśmy zarobić stówę. Za te pieniądze moglibyśmy kupić znowu i za każdym razem
podwajać kapitał. Pomysł wydał mi się idealny. Właśnie tak prosto wyobrażaliśmy sobie
wtedy handel heroinÄ….
Detlef rzeczywiście dostał kredyt na sto marek. Widocznie na rynek wchodziło
paru drobniejszych handlarzy i szukali nowych ludzi do sprzedaży ulicznej. Sprzedawać
tam, gdzie prawdziwi handlarze, nie mieliśmy odwagi. Sprzedawaliśmy w Soundzie .
Detlef, litościwa dusza, trafiał akurat zawsze ludzi na głodzie, którzy nie mieli nawet
złamanej marki. Dawał im towar też na kredyt. Forsy oczywiście nigdy nie zobaczył.
Połowa towaru rozeszła się w ten sposób, drugą połową władowaliśmy sami. Kiedy nie
było już nic, okazało się, że nie dostaliśmy za to ani feniga.
Ten człowiek, od którego Detlef wziął na kredyt, niesamowicie się wpieprzył. Ale
nic nam nie zrobił. Prawdopodobnie chciał tylko sprawdzić, czy Detlef nadałby się na
pośrednika. A on wystarczająco wyraznie udowodnił, że nie ma najmniejszych zdolności
w tym kierunku.
Przez pierwsze trzy tygodnie wakacji każdy dzień spędzałam z Detlefem.
Spotykaliśmy się już w południe. Potem przeważnie łaziliśmy szukając, skąd by tu
wytrzasnąć jakąś forsę. Robiłam teraz rzeczy, które dawniej nie przyszłyby mi tak
łatwo. Kradłam w domach towarowych jak sroka. Przede wszystkim to, co można było
w Soundzie łatwo wymienić na forsę, a potem na towar. Rzadko kiedy starczało na
dwie pełne porcje dziennie. Ale to jeszcze nie było w naszym przypadku konieczne.
Potrafiliśmy jeszcze wytrzymać parę dni bez heroiny, bo nie byliśmy jeszcze fizycznie
uzależnieni. Na drugą połową wakacji miałam pojechać do mojej babci, do Hesji. Babcia
mieszkała w małej wiosce. Co najśmieszniejsze, niesamowicie się cieszyłam, że zobaczę i
wioskę, i babcię. Z jednej strony w ogóle nie wyobrażałam sobie dwóch czy trzech
tygodni bez Detlefa. To, że wytrzymam nawet parę dni bez Soundu i
Kurfürstendamm, wydawaÅ‚o mi siÄ™ nie do pomyÅ›lenia. Z drugiej strony cieszyÅ‚am siÄ™,
że zobaczę tamte dzieciaki, które nigdy nie słyszały o narkotykach, że będę się bawić
w podchody, chlapać w strumieniu, jezdzić konno. Sama już nie wiedziałam, kim
właściwie jestem.
Nie bardzo nawet zdając sobie z tego sprawę, rozdzieliłam się już na dwie
całkowicie różne osoby. Pisałam do siebie listy. To znaczy Christiane pisała listy do
Very. Bo na drugie mam Vera. Christiane była trzynastolatką, która chce do babci,
była tą dobrą, Vera była narkomanką, i teraz kłóciły się ze sobą w listach.
Już w chwili, kiedy mama wsadziła mnie w pociąg, byłam tylko Christiane. A kiedy
potem siedziałam u babci w kuchni, wydawało mi się, jakbym nigdy nie była w Berlinie.
Od razu poczułam się jak u siebie. Moja babcia, już choćby przez to, że tak sobie tu
spokojnie siedzi, dawała mi poczucie bycia w domu. Okropnie lubiłam swoją babcię, i
lubiłam jej kuchnię. Była jak z książki z obrazkami. Prawdziwa stara chłopska kuchnia
z piecem na węgiel i ogromnymi garami i patelniami, w których zawsze coś tam się
pichciło. Marzenie.
Natychmiast dogadałam się bez trudu z kuzynami i kuzynkami i całą resztą dzieci w
moim wieku. To wszystko były jeszcze prawdziwe dzieci. Jak ja. Znowu od nie wiem jak
dawna poczułam się jak dziecko. Cisnęłam w kąt buty na obcasie. W zależności od
pogody pożyczałam sobie od kogoś sandały albo gumiaki. Kosmetyków do makijażu nie
tknęłam ani razu. Tutaj przecież nie musiałam nic nikomu udowadniać.
Dużo jezdziłam konno. Bawiliśmy się w podchody, na koniach i bez. Nasze ulubione
miejsce zabaw dalej było nad strumieniem. Urośliśmy wszyscy, i tamy, które teraz
budowaliśmy, były ogromne. Za nimi robiły się prawdziwe jeziora. A kiedy wieczorem
robiło się wyłom w takiej tamie, to woda strzelała do przodu niemal trzymetrową
fontannÄ….
Wszystkie dzieciaki chciały oczywiście wiedzieć, jak jest w Berlinie, co ja tam
robię. Ale opowiadałam niewiele. W ogóle nie chciałam myśleć o Berlinie. To było
niesamowite, ale nie myślałam nawet o Detlefie. Właściwie to miałam zamiar pisać do
niego codziennie. Nie napisałam ani razu. Czasami wieczorem próbowałam o nim myśleć.
Ale z trudem go sobie wyobrażałam. Jakoś tak stał się kimś z innego świata, którego
sygnałów już nie rozumiałam.
Wieczorami w łóżku miałam coraz częściej potworne koszmary. Widziałam przed
sobą ludzi z Soundu jak jakieś upiory i myślałam o tym, że już niedługo będę musiała
wrócić do Berlina. W takie wieczory piekielnie bałam się tego miasta. Wtedy myślałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]