[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śladami pogoni.
Nigdy dotąd nie zmuszała klaczy do tak szybkiego biegu, jak teraz. Kiedy od stosu
starannie ułożonych kamieni dzieliła ją tylko niewielka odległość, zatrzymała konia, zsunęła
się z siodła i zaczęła biec, odrzucając krępujące ruchy fałdy płaszcza.
Biegnąc szukała myślą. Tak& znalazła iskierkę życia! Zdążyli na czas! Dotarła do
pryzmy otoczaków i zajrzała między kamienie a palisadę. Nikogo tu nie było! Zachwiała się
na nogach. Tak bardzo zaskoczyło ją świadectwo własnych oczu. Mogłaby przysiąc, że nadal
ogląda to miejsce we śnie, a nie na jawie.
Ponownie użyła myślowej sondy. Znalazła esencję życia, słaby, chwiejny płomyk,
który zdawał się gasnąć. Był tam! Nic jednak nie widziała. Odrzuciła kilka kamieni i uklękła
wyciągając ręce. I jej ręce znalazły to, czego nie widziały jej oczy: małe ciało tak mocno
wciśnięte między kamienie, że zdumiało ją, jak mały zbieg mógł oddychać w takiej ciasnocie.
Czy widzisz& ? zaczęła mówić przez ramię do Sokolnika, który do niej
dołączył.
Pokręcił przecząco głową w ozdobnym hełmie, dobrze widocznym w szarym świetle
poranka.
Więc chodz tutaj! Złapała go za rękę i przyciągnęła do siebie tak, iż jego palce
natrafiły na ciało dziecka.
Wyszarpnął rękę z jej dłoni, ale jednocześnie wyczuła, że go zaintrygowała ta
tajemnica.
Tam! Jest tam, chociaż nie możemy go zobaczyć! powiedziała triumfująco.
Czarostwo! szepnął głośno. Mimo to nie odsunął się, tylko obluzował kamienie
metalowymi szponami, odrzucając je daleko zdrową ręką. Sokół usiadł na murze i
obserwował tę scenę, zaglądając do odsłoniętej przez nich małej niszy. Podobnie wpatrywał
się w brzeszczot, do którego zaprowadził swego pana.
Powoli, ostrożnie, Tirtha przesunęła rękami po niewidzialnym ciele dziecka.
Przypomniała sobie teraz wyczytaną w Lormcie informację o iluzji, która mogła zapewnić
bezpieczeństwo. Polegała ona przede wszystkim na zmianie postaci. Nigdy nie słyszała, żeby
komuś udało się stać niewidzialnym, ale dla Mocy nie było rzeczy niemożliwych. Kto tak
dobrze ukrył to dziecko?
Sądząc po śladach, prześladowcy gonili ofiarę tam i z powrotem, igrali z nią jak kot z
myszą, rozkoszując się jej przerażeniem. Czy jakaś mająca cząstkę magicznego talentu
kobieta z dzieckiem na ręku, pod wpływem strachu o jego życie, zdołałaby tak dobrze je
ukryć, zanim sama wpadła w ręce gwałcicieli i morderców?
Cała wiedza Tirthy w tej materii sprowadzała się do stwierdzenia, że tkanie iluzji było
bardzo wyczerpującym zajęciem, wymagającym czasu i znajomości skomplikowanego
rytuału. Ofiary tej bestialskiej napaści na pewno nie zdążyłyby tego zrobić.
Ostrożnie i bardzo uważnie, ponieważ mogła liczyć tylko na swoje ręce, Tirtha
wyciągnęła z niszy drobne ciałko i przytuliła do siebie. Poczuła na ramieniu ciężar
niewidzialnej główki. Skóra dziecka była w dotyku bardzo zimna, więc dziewczyna szybko
owinęła je skrajem płaszcza. Wypukłość materiału potwierdzała, iż trzyma w objęciach
materialną istotę, a nie cień. Koniuszkami palców zbadała twarz, czując słaby oddech i
nierówny puls. Nie wiedziała jednak, jak mogliby pomóc niewidzialnemu malcowi.
Sokół wydał jakiś dzwięk. Jego pan odwrócił głowę i przechyliwszy ją słuchał mowy
skrzydlatego zwiadowcy. Pózniej zwrócił się do Tirthy, która wciąż klęczała obejmując
dziecko.
Upierzony Brat widzi dziecko powiedział spokojnie. Czary, które na nas
działają, jemu nie przesłaniają oczu. Mówi, że ono nie jest ranne, ale tak przerażone, iż ukryło
się głęboko w sobie samym.
Tirtha przypomniała sobie inne nauki Mądrej Kobiety. Ogromny strach czy
przerażenie mogą tak porazić umysł, że nigdy nie odzyska przytomności. Czy ten malec
uciekł tak daleko, iż nie zdołają go przywołać z powrotem? Znała się trochę na leczeniu, lecz
nie wiedziała, jak sobie poradzić z takim przypadkiem. W Estcarpie to dziecko trafiłoby do
jednego z przytułków założonych przez Mądre Kobiety, gdzie leczyłyby go specjalistki
umiejące wyszukiwać esencję umysłu i ostrożnie umożliwiłyby mu ponowny kontakt ze
światem. Jednak w bardzo ciężkich przypadkach nawet specjalnie szkolone Czarownice nie
mogły nic poradzić. Tirtha krzepiła się nadzieją, że nieznana moc nie pokazałaby jej
nieszczęścia, jakie spadło na dziecko, które trzymała w ramionach, gdyby nie mogła mu
pomóc.
Muszą opuścić to miejsce. Wprawdzie napastnicy odjechali, ale ktoś mógł zauważyć
dwoje podróżnych. Nie ma gdzie zostawić nieszczęsnego malca, musi więc zabrać go ze sobą.
Mimo że od lat przywykła walczyć z własnym sercem, tę konieczność uznała bez sprzeciwu.
Sokolnik oparł rękę na kolbie pistoletu strzałkowego, a jego skrzydlaty brat wzleciał w
górę. Obaj podzielali niepokój dziewczyny.
Nie ma gdzie wskazała na niewidzialne dziecko go zostawić. Musimy zabrać
je ze sobÄ….
Oczekiwała protestu, gdyż Sokolnicy nic nie wiedzieli o dzieciach. Nie znali nawet
tych, które sami spłodzili. W ich kobiecych wioskach mężczyzni zapładniali wybrane kobiety,
a może kilka w określonym czasie, nigdy jednak nie byli prawdziwymi ojcami. Chłopców,
którzy ukończyli sześć lat, zabierano do Gniazda. Mieszkali tam oddzielnie, w
przeznaczonych dla nich pomieszczeniach. Wychowywali ich starzy lub okaleczeni
wojownicy. Chłopcy ci nie mieli prawdziwego dzieciństwa i wydawało się, że ten zwyczaj
dobrze służył ich sposobowi życia. %7ładen Sokolnik nigdy nie był obarczony dzieckiem, na
domiar niewidzialnym i, być może, katatonicznym.
Ku zdziwieniu Tirthy jej towarzysz bez słowa przyprowadził klacz dziewczyny.
Odpięła spinkę pod brodą i owinęła opończą bezwładne ciało dziecka. Podała swoje brzemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]