[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie do powiedzenia, pomyślał, lecz nie zamierzał zaczynać rozmowy. Poszedł za
kapitanem.
Dopiero po chwili usłyszał spokojny stukot kopyt jej konia. Nie próbowała go dogonić.
23
 Chcecie złota?!  zawołała Karela.  No jak, chcecie?
Stała na wysokim bloku skalnym, trzymając się pod boki, z szeroko rozstawionymi nogami
w wysokich czerwonych butach, a wiatr rozwiewał jej włosy niczym czerwony sztandar.
Wygląda urzekająco, pomyślał Conan, stojąc za półkolem bandytów, słuchających z
wyczekiwaniem. Sam jej wygląd mógł skłonić do pójścia za nią.
 Pewnie, że chcemy!  warknął Reza.
Paru innych poparło go niemrawo, lecz pozostali patrzyli na nią w milczeniu. Aberius
zamyślił się głęboko, przez co jego szczurze oczy wydawały się jeszcze bardziej złośliwe niż
zwykle. Hordo z troską spoglądał to na Karelę, to na bandytów. Płonące wokół ogniska
powstrzymywały nadchodzącą noc.
 Lubicie być ścigani przez wojsko i kryć się, każdy na własną rękę?!  zawołała Czerwona
Sokolica.
 Nie!  odpowiedziało kilka głosów.
 Lubicie żyć pół roku z nędznego żołdu strażników karawan?
 Nie!  krzyknęło już kilkunastu.
 A wiecie, że niecałe pół dnia drogi stąd przebiega szlak karawan i że właśnie zbliża się tu
karawana zmierzająca do Sultanapury? Wiecie, że za trzy dni od dzisiaj ta karawana będzie
nasza?
Rozległ się zbiorowy ryk zachwytu. Conan dostrzegł, że tylko jeden Aberius nie przyłączył
siÄ™ do niego. Gdy inni wymachiwali szablami i klepali siÄ™ nawzajem po ramionach, oblicze
tropiciela stawało się coraz bardziej pochmurne.
 Wojsko nic nam nie zrobi!  ciągnęła Karela.  Bo wrócimy tutaj, a oni nie będą nas tak
daleko ścigać. Zamoriańscy żołnierze nie należą do mężczyzn, którzy by się tu zapuszczali.
Zbiorowe podniecenie sięgnęło zenitu. Bandyci byli tak zajęci rozpamiętywaniem, jak to
zamoriańscy żołdacy nie dorastają im do pięt, że nie przyszło im do głowy zastanawiać się,
jak sami się spisywali podczas tej wyprawy. Karela podniosła ręce i wygrzewała się w cieple
uwielbienia swoich psów. Hordo podszedł ciężkim krokiem do Conana.
 Znowu jemy jej z ręki. Myślisz&  urwał z wahaniem.
Barbarzyńca wzruszył ramionami.
 Ja ci radzę  powiedział  rób, jak uważasz.
Brodacz dalej patrzył na niego niepewnie. Conan westchnął. Wcale nie chciał, by tego
potężnego bandytę spotkała śmierć.
Zmrok gęstniał już w czarną noc. Wydawało się, że powietrze staje się duszącą masą.
 To ja znikam  oznajmił młodzieniec.  Mam nadzieję, że tego nie zauważą.
 Powodzenia  mruknÄ…Å‚ Hordo.
Conan wycofał się z kręgu światła i ruszył w górę po skalistym zboczu. Wiatr gnający
chmury odsłonił księżyc. Za wszelką cenę chciał się znalezć jak najbliżej zamkowych murów,
zanim noc całkiem spowije dolinę.
Nagle zatrzymał się i bezszelestnie dobył miecza. %7ładen dzwięk nie dotarł wprawdzie do
jego uszu ani bystre oczy nie zarejestrowały żadnego ruchu, ale wyczulone zmysły
barbarzyńcy zasygnalizowały, że w ciemnościach przed nim coś jest.
Ciemność jakby zgęstniała, pofałdowała się i wybrzuszyła w podłużny cień.
 Skąd wiedziałeś?  rozbrzmiał cichy głos Imhep Atona.  Zresztą, to nieważne.
Doprawdy, nie potrzebuję cię już. Twoje żałosne starania są daremne. Lecz jak szczur, który
plącząc się pod nogami walczących wojowników może spowodować upadek jednego z nich i
przyprawić go o śmierć, tak i ty możesz narazić na poważne kłopoty tych, którzy są więksi od
ciebie.
Ciemna postać ruszyła na Conana. Ujrzał jej wyciągniętą, ale bezbronną rękę.
Nagle za jego plecami zgrzytnął nadepnięty ciężkim butem kamień. Przykucnął i raczej
wyczuł, niż dojrzał, lancę, przeszywającą powietrze nad jego głową. Ujął miecz oburącz i
uderzył tam, gdzie musiał się znajdować korpus ukrytego w ciemności napastnika, nieco
poniżej czerwonych ogników. Poczuł opór kolczugi i ciała pod sztychem. Lanca uderzyła go
po ramieniu, czerwone oczy zgasły. Wyciągnął miecz z padającego kadłuba.
Błyskawicznie się odwrócił. W każdej chwili oczekiwał ciosu Imhep Atona lub przynajmniej
jego stalowego spojrzenia, zamiast tego jednak ujrzał trzy niewyrazne postacie, splątane w
śmiertelnej walce. Syczący krzyk zamarł i jeden z cieni upadł. Pozostałe dwa walczyły nadal.
Zsuwające się po zboczu kamyki zapowiadały przybycie dalszych S tarra. Na zamkowych
murach rozbrzmiewał dzwięk wielkiego gongu. Krata w bramie ze zgrzytem ruszyła do góry.
Conan ujrzał zbliżające się, jeszcze w dość znacznej odległości od niego, dwie pary
żarzących się oczu. Przez chwilę zastanawiał się, czy jaszczury widzą w ciemności i czy mogą
go rozpoznać. Widząc oczy, był w stanie ustalić, gdzie powinny być lance.
Modląc się w duchu do Bela, boga złodziei, Cymmeryjczyk skoczył naprzeciw tego S tarra,
który znajdował się bliżej. Miecz świsnął tam, gdzie według jego obliczeń powinna być lanca.
Klinga z głośnym trzaskiem przecięła cienkie drzewce. Kopnął niewidoczną postać.
Odpowiedział mu syk bólu. Zakręcił mieczem nad głową i ciął tam, gdzie, jak się spodziewał,
przeciwnik ma szyjÄ™.
Druga lanca ugodziła go w żebra. Konający S tarra w ostatnim odruchu złapał go za nogę i
przewrócił na ziemię. Inny stał już nad nim. Oczy płonęły mu z radości& Nagle zawył
straszliwie, gdy stal turańskiego miecza przecięła mu nogę w kolanie. Padł obok
poprzedniego. Conan zerwał się, miecz znów świsnął w powietrzu  i trafił pomiędzy
świecące oczy.
Od strony zamku słychać było pospieszne kroki. Barbarzyńca szybko wyciągnął miecz z
głowy konającego jaszczura i uciekł w mrok.
W obozie wszyscy już byli na nogach i zbierali się na brzegu kręgu światła. Każdy patrzył na
zamek, z którego wciąż dochodził dzwięk gongu. Conan zatoczył łuk wokół obozu, oderwał
kawałek płótna od przepaski biodrowej, wytarł klingę miecza, schował go do pochwy i
dołączył do bandytów.
Z ulgą stwierdził, że nikt oprócz kapitana nie zauważył jego odejścia i powrotu. Wszyscy
patrzyli na zbliżających się S tarra. Młodzieniec wrzucił zakrwawiony strzęp do ognia, wziął z
posłania swoją pelerynę i, żeby ukryć długą ranę między żebrami, narzucił ją sobie na
ramiona.
 Co się stało?  spytał szeptem Hordo.  Jesteś ranny!
 W ogóle nie dotarłem do zamku  odpowiedział równie cicho Conan.  Aha, już wiem,
kto nas śledzi.  Przypomniał sobie o drugim błysku i dodał:  Tak mi się przynajmniej
wydaje.
Cyklop chciał go o coś zapytać, ale zrezygnował. Do obozu wkraczali S tarra, z Sithą na
czele.
Bandyci cofnęli się nieco, groznie szemrząc. Jaszczury weszły w krąg światła. Nieporuszona
Karela stała na dawnym miejscu. Z rękami skrzyżowanymi na piersiach, z pogardą patrzyła na
SithÄ™.
 Czego chcecie?  spytała ostro.  I to jeszcze z bronią!
 Dziś w nocy zabito kilku S tarra  odrzekł Sitha, z wyższością mierząc ją wzrokiem od
stóp do głów.  Przeszukam twój obóz i przesłucham twoich ludzi, żeby sprawdzić, czy
któryś z nich nie miał z tym coś wspólnego.
Rozległ się pomruk protestu, a tu i ówdzie trzaskanie szabel.
 Nie radzę  zimno odparła Sokolica.  Może to was kosztować życie. Coś takiego jak
wy nie będzie przeszukiwało mojego obozu. Wybij to sobie z głowy. A jeżeli wasz mistrz ma
jakieś pytania, to mogę z nim porozmawiać. Ale  dodała z pogardą  z nim, a nie z jego
bydłem!
Sitha zadrżał z wściekłości. Szponiaste palce zacisnęły się na stylisku potężnego topora. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl