[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Peter nie zapowiedział dokładnie, kiedy przyjdzie. Susanna zajrzała więc jeszcze do pracowni, gdzie
kilka dziewczynek pod nadzorem pana Uptona malowało szkice dekoracji do świątecznego
przedstawienia. Panna Thompson, w sukni osłoniętej wielkim białym fartuchem, najwyrazniej
zamierzała, im pomóc.
- Słyszałam - powiedziała - że nauczanie w szkole panny Martin to coś więcej niż
tylko przekazywanie wiedzy potulnym uczennicom. Zamierzam się przekonać, czy starczy mi
uzdolnień i wytrwałości, żeby temu podołać. I pomyśleć, że mogłabym teraz spokojnie siedzieć w
Lindsey Hall z książką w ręce!
- Przygotowania do świątecznego koncertu - odparła rozbawiona Susanna to zawsze świetna zabawa,
ale też wytężona praca.
- Jak się pani podobają dekoracje? - Pan Upton wskazał na stół, zarzucony szkicami.
Susanna jednak ledwie zdołała rzucić na nie okiem, bo wśród dziewcząt wszczął się
gwar, a w drzwiach stanął pan Keeble. Widocznie Whitleaf już nadszedł. I rzeczywiście czekał na
nią w korytarzu, gdzie wybiegła, zawiązując pod brodą wstążki zielonego kapelusza. Był w tym
samym długim, ciepłym płaszczu z pelerynkami, co poprzednio.
Pogoda nie zmieniła się wprawdzie od rana, ale nie było już wiatru i zrobiło się nieco cieplej.
Doskonałe tło do ostatniego popołudnia!
- Pójdziemy do Sydney Gardens? - spytał. - Wprawdzie park traci sporo uroku o tej porze, ale nadal
panuje tam spokój i sielski nastrój.
Rozmawiali o lecie w Somerset, o szkole, o świątecznym przedstawieniu gromadziło ono nie tylko
rodziców i krewnych dziewcząt oraz nauczycieli, lecz także różne ważne osobistości z Bath - i na
wiele innych tematów. Spokojnie, serdecznie i w absolutnej zgodzie.
Zupełnie jakby nigdy nie było tamtego dnia w Barclay Court.
Tak właśnie pragnęła zachować w pamięci ich znajomość. %7ładnych łez, wyłącznie miłe
wspomnienia.
- Ach, oto i labirynt. Wiedziałem, że gdzieś tu jest. Może się w nim zgubimy?
- Na zawsze? %7łebyśmy aż do śmierci błądzili w nim bez celu, nie mogąc znalezć ani drogi do środka,
ani wyjścia?
- Całkiem jak w życiu, prawda? - zagadnął. - Roześmieli się obydwoje.
- Przynajmniej zagubilibyśmy się w nim razem - stwierdził.
- Rzeczywiście, niezwykle pocieszające - przyznała i znów się roześmieli.
Ujął ją za rękę, gdy wkraczali do labiryntu. Choć obydwoje byli w rękawiczkach, czuła przez nie
ciepło jego mocnych palców. Przypomniało się jej, że na tamtym spacerze, po balu w Somerset, także
spletli palce.
Po dłuższym błądzeniu, sprzeczkach i śmiechach dotarli do środka labiryntu, gdzie stało kilka
drewnianych Å‚awek.
- Zapewne - zaczął, siadając obok niej - należało tu przyjść z mnóstwem chustek, żeby znaczyć
przebytą drogę. Wie pani, jak stąd można wyjść?
- Nie.
- Dobrze chociaż, że nie czyha na nas tutaj żaden siedmiogłowy potwór.
W ciszy labiryntu łatwo można było zapomnieć o świecie zewnętrznym i upływie czasu. Przez kilka
minut siedzieli w milczeniu. Czasami można się porozumieć bez słów.
Susanna nagle poczuła, choć nie wiedziała, jak do tego doszło, że ich dłonie się złączyły i że
obydwie są już bez rękawiczek.
- %7łałuję, że nie walczyłem z nadmierną opieką nade mną, kiedy byłem chłopcem, choć
nie wiem, czy dałbym sobie sam radę. Szkoda, że nie próbowałem poznać pani dokładniej.
Znałem wprawdzie pani ojca, ale nie panią. A gdybym postarał się dowiedzieć, co się
właściwie wydarzyło w domu podczas mego pobytu w szkole, to pewnie zrobiłbym coś dla pani po
śmierci ojca. Chociaż nie sądzę, żebym mógł panią skutecznie pocieszyć.
- Sieroctwo dotyka wszystkich, nawet dzieci. Ja się uporałam ze swoim.
- Susanno... - Peter ściągnął zębami drugą rękawiczkę, ujął jej prawą dłoń i objął ją
ramieniem - wiem już, jak naprawdę zmarł pani ojciec. Theo Markham powiedział mi to, gdy
wróciłem do domu.
Oswobodziła gwałtownie rękę i wstała bez słowa. Co jeszcze powiedział Theodore Markham?! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl