[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cały czas to sobie powtarzaj, Luc - powiedziała drżącym głosem.
Była na niego zbyt zła, żeby próbować go teraz pocieszyć.
Luc wiedział, że zasłużył sobie na jej gniew. Nie chciała przyjeżdżać z nim do
Wenecji i to przez niego została dłużej we Włoszech. To on powiedział, że nie puści jej
do Anglii, dopóki się nie zgodzi zostać jego żoną. A teraz jego syn, jego śliczny
ciemnowłosy chłopczyk leży w szpitalu poturbowany przez konia.
Bez miłości i wsparcia swojej matki.
Nic dziwnego, że Annie nie chciała z nim rozmawiać. Jego arogancja i pewność
siebie były nawet gorsze od lekkomyślności, jaką wykazał się cztery i pół roku temu!
Jeśli tylko Oliver wyzdrowieje...
Kiedy Oliver wyzdrowieje, poprawił się w duchu. Wtedy...
- Przepraszam, Luc.
Spojrzał przez stół w błękitne oczy Annie.
- Za co ty mnie przepraszasz?
Przez ten czas, kiedy siedział w milczeniu, uspokoiła się nieco i zdała sobie
sprawę, że przenosi własny niepokój i strach o Olivera na Luca. W rzeczywistości to
przecież ona podjęła decyzję o tym, żeby zostać we Włoszech dłużej. Miała nadzieję, że
tutaj łatwiej niż w Balfour Manor będzie jej dojść do porozumienia z Lukiem. Miała
wybór i najwyraźniej podjęła złą decyzję.
Przygryzła wargę i spojrzała na niego zrezygnowana.
- Wyładowywanie mojej frustracji na tobie niczego nie zmieni.
- A kogo innego miałabyś za to winić?
Annie potrząsnęła głową.
- Ja... - Przerwała, gdyż kapitan ich samolotu zaczął coś mówić przez głośnik. -
Powiedz mi, że oznajmił właśnie, że zaraz będziemy lądować w Londynie.
- Dokładnie tak powiedział.
- Bogu dzięki! - Annie odetchnęła z ulgą.
Zaraz po wylądowaniu i przejściu odprawy paszportowej wsiedli do wynajętego
wcześniej samochodu i pojechali prosto do szpitala.
Luc całą drogę trzymał ją za rękę, ale Annie nawet tego nie zauważyła. Puściła się
korytarzem prosto na oddział, na którym leżał jej syn. Marzyła jedynie o tym, aby go
zobaczyć, dotknąć i upewnić się, że nic mu nie grozi. Niezależnie od tego, że Tilly
dzwoniła do niej nie dalej niż kilka minut temu, aby powiedzieć, że Oliver ma się znacz-
znacznie lepiej, musiała wziąć go w ramiona i zobaczyć na własne oczy.
Jej matka, drobna, rudowłosa kobieta dobiegająca pięćdziesiątki, czekała na nich w
korytarzu. Na widok Annie jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Nic mu nie będzie, kochanie - powiedziała na powitanie, obejmując córkę.
Annie przylgnęła do niej mocno i dopiero wtedy pozwoliła, żeby łzy popłynęły jej
po policzkach.
- Czy jest przytomny? Boli go? Czy mogę...?
- Przede wszystkim się uspokój, Annie. - Matka uspokajającym gestem poklepała
ją po plecach. - Tak, jest przytomny i pytał o ciebie. Nie zdziw się tylko, że ma
obandażowaną głowę i jest lekko oszołomiony po lekach, jakie otrzymał.
- Muszę go zobaczyć. - Annie oderwała się od matki i nie zważając na Luca,
ruszyła do sali, w której leżał jej ukochany syn.
Luc został na korytarzu z tą piękną drobną kobietą, która była matką Annie.
Uśmiechnęła się teraz przepraszająco do Luca.
- Przepraszam. Zazwyczaj moja córka ma lepsze maniery.
- To wyjątkowe okoliczności, więc jest usprawiedliwiona.
- To prawda. - Tilly westchnęła ciężko.
- Nazywam się Luca de Salvatore. - Wyciągnął na powitanie rękę.
- Tilly Williams. - Podała mu rękę i uścisnęła ją zaskakująco mocno. - Znam pana
nazwisko. W świecie biznesu jest dość znane. Jest pan przyjacielem Annie? Domyślam
się, że to u pana Annie zatrzymała się we Włoszech? - Nie sposób było nie usłyszeć w jej
głosie ciekawości. A kiedy spojrzała na niego uważniej, w jej oczach pojawiło się zdzi-
wienie.
Nic dziwnego, że Luc wydał jej się niepokojąco znajomy. W jednej chwili pojęła,
do kogo jest podobny.
Luc marzył o tym, żeby wejść do pokoju i zobaczyć Olivera. Obawiał się jednak,
że pojawienie się obcej osoby mogłoby go wystraszyć.
- Tak - potwierdził jej przypuszczenia.
- Dziwne, że Annie nigdy wcześniej o panu nie wspominała - powiedziała wolno
Tilly.
Luc wzruszył lekko ramionami.
- Od dawna się znacie? - naciskała Tilly.
- Spotkaliśmy się kilka lat temu - odparł wymijająco.
- Rozumiem.
- Doprawdy?
- Tak mi się wydaje. - Zrobiła krótką przerwę. - Zapewne chciałby pan zobaczyć
Olivera, panie de Salvatore?
A więc Tilly domyśliła się, kto przed nią stoi. Z pewnością domyślała się też, że w
ciągu ostatnich lat nie utrzymywał z Annie i Oliverem żadnego kontaktu.
Luc poczuł, że coś ściska go za gardło.
- Nie sądzę, żeby Annie była z tego zadowolona.
- Och, mam nadzieję, że moja córka jest dostatecznie dorosła, aby zrozumieć, że to
są... wyjątkowe okoliczności. W końcu to ona pana tu przywiozła, prawda?
Luc uśmiechnął się.
- Kiedy dowiedziałem się o wypadku Olivera, nie zostawiłem jej dużego wyboru.
- Och, mnie się pan nie musi obawiać, panie de Salvatore. Natomiast jeśli chodzi o
mego byłego męża, to może być pewien problem. Chociaż...
- Słucham?
- W jakich okolicznościach spotkał się pan z moją córką, panie de Salvatore?
- Teraz czy przed laty?
- Teraz - uściśliła.
Luc nie był przyzwyczajony do tłumaczenia się komukolwiek ze swojego
postępowania, ale teraz, wobec zaistniałych okoliczności uznał, że powinien udzielić
Tilly wszelkich wyjaśnień.
- Spotkaliśmy się na konferencji w Lake Garda.
- Rozumiem. - Tilly skinęła głową.
- Luc?
Słysząc głos Annie, odwrócił się gwałtownie. Stała w drzwiach szpitalnego pokoju, [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl