[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja też. Wszyscy to wiedzieli.
- Ciekawe, co Tia myśli o tym wszystkim?
- Wynajęcie odrzutowca to jej pomysł. Powiedziała, że to jest jej podarek
świąteczny i urodzinowy dla Heddy i Peppera.
- Jak ten świat się zmienia.
- I czasem na lepsze.
- A słyszeliście, że zamierzają pomalować wieżę ciśnień?
- Najwyższy czas.
- Oj, tak.
W purpurowej poświacie poranka świat widziany z okienka małego
pocztowego samolotu wydawał się nieskończoną lodową równiną. Lecieli
wzdłuż posępnych zboczy górskich. Spod śniegu sterczały monumentalne bloki
- 135 -
S
R
skalne. Na stoku widać było szeroki pas połamanych drzew. Zlad niedawnej
lawiny.
Wiał silny boczny wiatr. Samolocik z wysiłkiem przebijał się przez
lodowate podmuchy, pracowicie mieląc powietrze śmigłem.
- Ma pani cholerne szczęście, że w ogóle zdołaliśmy wystartować. -
Brodaty pilot z trudem przekrzykiwał warkot silnika.
- Przez cały tydzień większość naszych samolotów w ogóle nie latała.
Było zbyt niebezpiecznie.
- Niebezpiecznie? - spytała Heddy, mocno zaciskając dłonie na poręczach
fotela, gdy samolot zakołysał się gwałtownie w kolejnym podmuchu wiatru. - A
dzisiaj... jest bezpiecznie, prawda?
- O, tak! Może tylko trochę nami rzucać.
Samolot wpadł w dziurę powietrzną i gwałtownie obniżył lot.
- Ale klawo! - krzyknął Attilla. Przez całą drogę wiercił się nieustannie,
pokrzykiwał radośnie i cieszył, gdy samolot drżał pod naporem wichury.
- Ten pani chłopak to urodzony pilot.
- Czy my się rozbijemy, ciociu Heddy? - spytała cicho Cleo.
- Coś ty, tchórzu! - krzyknęła rozzłoszczona Christina. - Jedziemy po
mojego tatusia!
- Przez ostatnie tygodnie mieliśmy tu tylko mgły lub śnieżyce - tłumaczył
pilot.
Przez cienkie, wibrujące ścianki do wnętrza samolotu przenikał chłód.
Mimo ciepłej odzieży pasażerowie powoli zaczynali marznąć. Jeden tylko
Attilla zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Trudno w to uwierzyć - krzyczał pilot - ale latem jest tu naprawdę
pięknie. Urocze zatoczki, lasy i górskie łąki. W lasach żyją niedzwiedzie...
- Niedzwiedzie! - krzyknęła Cleo. - Czy one są niebezpieczne?
- 136 -
S
R
- Wolałbym nie zadawać się z nimi, dziecko. Jesteśmy na miejscu! -
Wskazał przerwę między drzewami. - Trzymajcie się mocno, dzieciaki. Tutaj
zawsze trochÄ™ rzuca przy lÄ…dowaniu.
TrochÄ™!
Przez następnych pięć minut pilot nie odzywał się, zajęty całkowicie
lądowaniem. Heddy wpiła palce w oparcie fotela. Nawet gdy samolocik toczył
się już po zalodzonym pasie startowym, wciąż kurczowo zaciskała dłonie.
W końcu samolocik zatrzymał się. Pilot wyłączył silnik, śmigło
znieruchomiało i wszyscy znalezli się na ziemi. Rozgorączkowany Attilla
krzyknÄ…Å‚:
- Czy możemy wrócić do domu tym samolotem?
- Ciociu Heddy - jęczała Cleo. - Attilla schował mi buty. Muszę je
znalezć, bo chcę wracać do Teksasu piechotą.
Od rana Muz próbował skontaktować się przez radio z Leandrem. Bez
skutku. Wreszcie, mimo gwałtownych protestów Mary, zaproponował, że
pożyczy Heddy motorowe sanie.
- Cholera! Przyjeżdżał tu dzień w dzień, aż do wczoraj - irytował się Muz.
- Ale nic nie mówił o żadnej żonie przyjeżdżającej na Boże Narodzenie. Tak
naprawdę twierdził, że...
- Muz! - przerwała mu Mara. - Wiesz, Heddy, muszę powiedzieć, że
Pepper strasznie tęsknił za tobą. Codziennie przyjeżdżał do wioski. Chyba nie
mógł wytrzymać sam w swojej chacie.
Muz spojrzał na żonę zdumionym wzrokiem. Ona popatrzyła nań groznie.
Ustąpił. Usiadł przed radiostacją, nałożył słuchawki i zaczął kręcić gałkami. Po
chwili, zirytowany, pokręcił głową.
- Kupa szmelcu! - Uderzył pięścią w stół. - Nic to niewarte, jeśli nie
działa, kiedy naprawdę powinno!
- Wszystko w porządku - powiedziała Heddy. - To nie twoja wina.
Próbowałeś. Bardzo jestem ci wdzięczna, że chcesz pożyczyć mi sanie.
- 137 -
S
R
- Naprawdę uważam, że powinieneś pojechać z nią, Muz - powiedziała
Mara z naciskiem. - Jest pogodnie, ale mrozno. Wiesz, jak gwałtownie potrafi
zmienić się aura...
- Wiele razy jezdziłam motorowymi saniami, kiedy byłam w Kolorado.
- Ale Muz zna drogę - nalegała Mara.
- Mówiliście, że Leander mieszka niedaleko stąd. Z mapy wynika, że
droga jest prosta - powiedziała Heddy, rozwijając rulon.
- Uwierz mi, Alaska to nie Kolorado - powiedziała Mara.
- To przecież tylko kilka kilometrów drogi - odrzekł Muz.
- Musiałaby być całkiem ślepa, żeby nie trafić. A jak już powiedziałem,
dzieciaki mogą pójść z Lori do szkoły. Będzie tam dzisiaj świąteczna zabawa.
- Jesteście cudowni - powiedziała Heddy.
- Przez osiem lat Pepper był naszym najlepszym przyjacielem -
powiedziała Mara. - Wiemy, jak bardzo będzie poruszony, kiedy cię zobaczy.
Mam nadzieję, pomyślała Heddy.
Heddy opuszczała wioskę przy ładnej pogodzie. Lecz już niebawem niebo
zasnuły gęste, bure chmury. Zaczął padać śnieg. Podmuchy lodowatego wiatru
wyciskały łzy z oczu. Heddy z trudem przebijała wzrokiem wirujące płatki. Ze-
sztywniałe z zimna ręce z coraz większym trudem trzymały kierownicę.
W rzeczywistości okazało się, że rzeka była dużo bardziej wąska i kręta
niż na mapie. Bojąc się przegapić chatę Leandra, Heddy częściej spoglądała w
bok niż przed siebie.
A zamarznięta powierzchnia rzeki pełna była zasp, wmarzniętych w lód
pni i gałęzi oraz grubych brył lodu.
Lawirując, omijała przeszkody.
Patrząc na mapę Muza, wyobrażała sobie, że dotrze do chaty dużo
szybciej. Spodziewała się jej już za najbliższym zakrętem rzeki. Potem za
kolejnym.
A chaty wciąż nie było.
- 138 -
S
R
Niebo poczerwieniało. Robiło się coraz ciemniej. Heddy zaczęła się
niepokoić. A może przeoczyła chatę? Co będzie, gdy zabłądzi w ciemnościach?
Minęła kolejny zakręt rzeki i dostrzegła światełko wśród drzew i smugę
dymu.
Ale już po sekundzie i dym i światło zniknęły. Przywidzenie?
Zwolniła nieco i wbiła wzrok w brzeg. Lecz gęsty śnieg prawie ją oślepił.
Aż do bólu wykręcała szyję, wpatrując się w mijany zakręt rzeki. Nie
dostrzegła więc wyrastającej nagle tuż przed nią dużej sterty gałęzi przysypanej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl