[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się obok służbowego wejścia do parku. Z lekkim niepokojem włożyłem obci-
słe, przezroczyste rękawiczki, ale uczucie radosnego oczekiwania było silniejsze.
Z uśmiechem na ustach włączyłem aparat przymocowany pod błotnikiem.
Niewidzialny sygnał radiowy poleciał w przestrzeń i oczami duszy próbo-
wałem dostrzec, co się dzieje. Sygnał szybki jak światło dobiegł do odbiornika
i po przewodach do celu, którym był ładunek wybuchowy. Nic wielkiego, mała
dokładnie odmierzona ilość plastyku, wystarczająca by zerwać zatrzask w jed-
nym z dystrybutorów żetonów, bez uszkodzenia rękawa. Po zniszczeniu zatrzasku
z maszyny popłynął z grzechotem jednostajny strumień kolorowych plastikowych
krążków i wytrysnął z dystrybutora w nie kończącym się potoku. Ależ byłem do-
broczyńcą! Jakże by mnie błogosławiły wszystkie dzieciaki, gdyby wiedziały, że
to ja.
Ale na tym nie koniec. Bo co minutę z mojego nadajnika emitowany był sy-
gnał radiowy, puszczał następny zatrzask i za każdym razem wylatywał następ-
ny strumień żetonów. I następny, i jeszcze następny. . . W odpowiednim momen-
cie włączyłem silnik furgonetki i podjechałem do bramy służbowej Lunaparku,
otworzyłem okno i wychyliłem się przez nie tuż nad wymalowanym na drzwiach
znakiem firmowym, który głosił:  Dystrybutory Ex-Changers .
 Odebrałem wiadomość telefoniczną, że macie tu jakieś problemy  po-
wiedziałem do strażnika.
 %7ładnych problemów  odpowiedział tamten otwierając bramę.  Raczej
zamieszki. Wiesz, gdzie to jest?
 Jasne. Już jadę na pomoc.
Kiedy na własne oczy zobaczyłem skutki mojej hojności, zdałem sobie spra-
wę, że to, co się stało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wrzeszczące i wi-
watujące dzieciaki szalały obładowane żetonami, a inne walczyły o miejsce w po-
bliżu plujących dystrybutorów. Ich szczęśliwe okrzyki zagłuszały wszystko. Ani
personel, ani strażnicy nie mogli zrobić nic, co powstrzymałoby tę falę obfitości.
Droga służbowa była trochę mniej zatłoczona, ale i tamtędy musiałem jechać bar-
40
dzo powoli, z ręką na klaksonie, torując sobie drogę wśród maruderów. Kiedy
podjechałem, dwóch strażników odpychało dzieci w stronę krzaków.
 Jakieś kłopoty z dystrybutorami?  zapytałem słodko. Opryskliwa odpo-
wiedz jednego z nich zginęła w pisku i krzyku dziecięcego zachwytu, i chyba
dobrze się stało. Drugi strażnik otworzył drzwi i wepchnął mnie razem z moimi
narzędziami do środka.
Było tam już czterech ludzi, którzy bezskutecznie walczyli z maszynami. Nie
mogli ich unieruchomić, bo wcześniej pozwoliłem sobie odłączyć tablicę roz-
dzielczą. Aysy mężczyzna próbował przeciąć kabel zasilający piłką do metalu.
 To samobójstwo  powstrzymałem go.  Ten przewód jest pod napięciem
czterystu volt.
 Masz jakiś lepszy pomysł, mądralo?  warknął.  To przecież twoje cho-
lerne maszyny. Zabieraj siÄ™ do roboty.
 Już się robi, popatrz tylko.
Otworzyłem wielką skrzynkę z narzędziami, zawierającą tylko lśniącą meta-
lową rurę, którą wyjąłem.
 To wszystko załatwi  powiedziałem przekręcając zawór na szczycie i od-
rzucając rurę. Ostatnie, co zobaczyłem, to ich wytrzeszczone oczy, kiedy buchnęła
z niej szara mgła, która wypełniła pokój, zupełnie uniemożliwiając widzenie.
Ja się tego spodziewałem, oni nie. Ze skrzynką w ręku odmierzyłem cztery
kroki, aż dosięgnąłem ściany sejfu. Hałas, który robiłem, był zagłuszany przez ich
krzyki i nawoływania oraz nieustanne sapanie dystrybutorów. Z łatwością otwo-
rzyłem sejf i dopasowanym idealnie wiekiem skrzynki zablokowałem jego drzwi.
Wsunąłem się do środka, zgarnąłem stertę banknotów i wsypałem je do podsta-
wionego kontenera. Szybko się zapełnił, po czym zatrzasnąłem go. Teraz musia-
łem dopilnować, by odpowiedzialność za to przestępstwo spadła na odpowiednią
osobę. Przygotowana kartka była w mojej górnej kieszeni. Wyjąłem ją i włoży-
łem do sejfu, który ponownie zamknąłem, by mieć pewność, że moja wiadomość
nie zawieruszy się w całym tym zamieszaniu. Potem dzwignąłem ciężką skrzynkę
i stanąłem plecami do sejfu, by skierować się w odpowiednią stronę.
Wiedziałem, że wyjście jest tam, w ciemności, tylko dziewięć kroków stąd.
Przemierzyłem pięć i wpadłem na kogoś. Pochwyciły mnie silne ręce, a szorstki
głos krzyknął mi do ucha:
 Mam go. Pomocy!
Rzuciłem skrzynkę i udzieliłem mu pomocy, jakiej potrzebował. Przesunąłem
ręce wzdłuż jego ciała, sięgnąłem do szyi i zrobiłem, co trzeba. Zacharczał i osu-
nął się. Po omacku zacząłem szukać skrzynki i w chwili paniki nie mogłem jej
znalezć. Wreszcie namacałem ją, chwyciłem za rączkę, uniosłem do góry, wypro-
stowałem się i. . .
Zdałem sobie sprawę, że w czasie tej awantury straciłem orientację.
41 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl