[ Pobierz całość w formacie PDF ]

moich rękach.
Adres dziewczyny pamiętałem lepiej od własnego. Podjechałem na Hożą i szczęśliwie
stanąłem obok parkomatu. Zanim wysiadłem z samochodu, polałem się wodą kolońską i
obejrzałem w lusterku. Zdziwiłbym się, gdyby mój widok jej nie powalił. Chłopak jak
malowany. Kiedy wchodziłem do klatki schodowej, usłyszałem windę. Zatrzymała się na
parterze, a ze środka wyszli dwaj kominiarze z wielkim koszem. Musieli zebrać sporo sadzy,
bo ich kosz pomieściłby ze trzy telewizory. Targali go jednak cierpliwie i z poświęceniem.
Przy okazji obrzucili mnie ponurymi spojrzeniami, co mogło oznaczać, że nadchodziła burza.
Nagle zdarzyło się coś, co kroniki policyjne odnotowują raz na milion lat. Kiedy mnie mijali,
usłyszałem dochodzący z kosza jęk. Potem wszystko potoczyło się jak w westernie. Pierwszy z
nich upuścił kosz i rzucił się na mnie z pięściami. Drugi był wolniejszy. Tylko dlatego
zdołałem odskoczyć w stronę schodów. Gość wyjął z kieszeni nóż sprężynowy i chciał mnie
trafić w brzuch. Nim to jednak zrobił, wyszarpnąłem z kabury pod pachą pistolet i oddałem
strzał. Brzuch za brzuch, klocku. Dwa naboje niepenetrujące trafiły naprawdę celnie. Facet
odskoczył do tyłu jak kopnięty przez konia i zwinął się z bólu na podłodze. Drugi zamierzał
uciec, ale nadział się na wbiegającego właśnie Borga. Wielki kominiarz kontra wielki
antyterrorysta. Nawet nie zdążyłem obstawić wyniku starcia, kiedy twarz bądz co bądz
potężnego bandziora zamieniła się w keczup. Borg obejrzał postrzelonego bandziora i
pożegnał mnie, rzucając od niechcenia:
 To by było na tyle...
Schowałem broń, zadzwoniłem na policję i zbliżyłem się do kosza. Ostrożnie podniosłem
wiklinową klapę. Jeśli ktoś wątpił kiedyś w ziemską sprawiedliwość, teraz mógł w nią
uwierzyć. Na dnie kosza leżała związana taśmą Susan Smith. Była w szlafroku, co mogło
oznaczać, że poprzedniej nocy ostro zabalowała i w dzień musiała to odespać. Patrzyła na
mnie dziwnie  ani przyjaznie, ani wrogo. Zadzwoniłem więc po pogotowie i zacząłem
wyciągać ją z kosza. Nie szło mi dobrze, dopóki nie przeciąłem taśmy na jej rękach i nogach.
Nóż fałszywego kominiarza okazał się bardzo przydatny. Kiedy zrywałem taśmę z ust Susan,
do budynku wpadli policjanci, a chwilę potem lekarz pogotowia. Odsunąłem się, żeby każdy
mógł się czymś wykazać. Obaj bandyci zostali błyskawicznie skuci kajdankami, a lekarz zajął
się Susan. Był stanowczo zbyt młody i przystojny, bym go polubił. Zwijaj się, doktorku, bo
mogę się zapomnieć, przeleciało mi przez głowę.
 Co brała?  zapytał doktor, patrząc w moim kierunku.
 Nie wiem  odpowiedziałem.  Tak ją znalazłem...
 Pan nas wzywał?  włączył się do rozmowy chudy policjant w stopniu sierżanta.
 Ja  potwierdziłem. W tym czasie lekarz i sanitariusz kładli Susan na noszach.
 Pan strzelał?
 Ja. Mam pozwolenie na broń...
 Poznaję pana z telewizji  uspokoił mnie policjant.  Broń muszę zatrzymać. Widzę, że
jeden został postrzelony, a drugi zderzył się ze ścianą. Pojedzie pan z nami złożyć zeznania 
zdecydował, mimo olbrzymiej sympatii do mnie.
Przypomniałem sobie, że kilka lat temu w tym właśnie miejscu kręciłem reportaż o szkołach
podrywania. Kręciliśmy ukrytą kamerą facetów, którzy z powodu wrodzonej nieśmiałości
wstydzili się rozmawiać nawet z własnym psem. Ich zadanie polegało na tym, żeby poderwać
na ulicy nieznajomą dziewczynę i zaprosić ją do kawiarni. Jeden z uczniów, stary byk około
czterdziestki, tak bardzo przejął się rolą, że zanim się odezwał, zemdlał dokładnie pod nogami
dziewczyny, która najpierw wezwała pogotowie, a niedługo potem za niego wyszła.
Próba porwania mojej byłej sekretarki trochę niektórym w życiu namieszała. Bandziorów
wzięli pod lupę jedni policjanci, mnie drudzy, a Susan zaopiekował się szpitalny personel.
Kiedy w końcu skończyli mnie maglować, pojechałem sprawdzić, czy lekarze za długo nie
badają mojego amerykańskiego marzenia. Na oddział dostałem się łatwiej, niż przypuszczałem
 dziewczyna nie miała nawet ochrony. Pozdrowiłem panie pielęgniarki, ukłoniłem się
jakiemuś doktorowi i trafiłem do sali, w której leżało aż sześć kobiet. Wszystkie chore i mało
pogodne. Susan leżała pod kroplówką i obojętnie patrzyła na krajobraz za oknem. Było się
czym ekscytować  korony drzew robiły sobie chiński masaż, a chmury bawiły się w
policjantów i złodziei. Nadchodził wczesny wieczór. Susan usłyszała moje kroki i odwróciła
głowę. Uśmiechnęła się. Wskazała ręką krzesło. Wyciągnąłem je spod łóżka i grzecznie
usiadłem. Pozostałe panie udawały, że mnie nie widzą, ale i tak dobrze czułem na sobie ich
świdrujące ślepia. Mimo woli podreperowywałem też ich słuch.
 Dziękuję  odezwała się Susan i dotknęła mojej dłoni. W tym momencie moje tętno mogło
zagrać w Gwiezdnych wojnach.
 Co za to dostanę?  upomniałem się o swoje.
 Wszystko idzie na lepszy czas  Susan wypowiedziała to na tyle enigmatycznie, że
mogłem sobie pomyśleć cokolwiek.  Dlaczego oni chcieli mnie zabrać?
 Policja ich przesłuchuje. Niedługo będę wiedział  wyjaśniłem, a moja dłoń ani o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl