[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przytknęli naczynia do ust. Haldorczyk powąchał wino i małą jego ilość rozprowadził językiem po ustach.
Jeśli moja porcja jest zatruta, to trucizna ta jest bez smaku i zapachu. Nie sądziłem, iż istnieje taka, której nie może
rozpoznać wyczulone podniebienie.
Gardzek uśmiechnął się.
Pij, Ardinie rzekł wskazując na Hirdana, który odstawił już puste naczynie.
Haldorczyk przechylił czarę i opróżnił ją jednym łykiem. Graf spojrzał w kierunku niewolnika.
Do którego naczynia wrzuciłeś truciznę?
Wino rycerza Hirdana było czyste, panie niewolnik pochylił nisko głowę.
Ardin przełknął głośno ślinę i wstał.
Ile czasu mi zostało? spytał spokojnym głosem. Gardzek spojrzał na lampkę, która płonęła już słabym ogniem.
Umrzesz, nim ten płomień zgaśnie.
Pozwól mi odejść.
Graf skinął głową.
%7łegnaj, Ardinie powiedział.
Stary rycerz skłonił się lekko i opuścił komnatę jeden z niewolników zaprowadził go do wyjścia z namiotu. Odszedł
kilka kroków, smagany porywami wiatru, i odetchnął głęboko, wciągając w piersi wonne i rześkie powietrze. Uklęknął i
zaczął się modlić do Wielkiej Pani z Ra Aned. Podniósł oczy i spojrzał na ciemne niebo, przez które jak błyskawica
przemknęła spadająca gwiazda.
*
Ciężka była wędrówka na północ, cięższa niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Pora dżdżów rozpoczęła się wcześniej
niż zwykle i wojsku Gardzeka zagrodziły drogę niedostępne bagniska i mokradła. Strumienie i potoki przemieniły się w
rwące rzeki, a małe, leśne jeziora wystąpiły z brzegów, zalewając całe połacie kraju. Graf musiał rozkazać, by wycinano
tysiące drzew i układano z nich mosty. Zbudowano setki tratw, ale mimo to wielu rycerzy i niewolników potopiło się w
mokradłach lub poginęło w leśnych ostępach. Załadowane łupami wozy grzęzły w błotach i zostawały na pastwę
postępujących cały czas za armią Gardzeka hord barbarzyńców. Liczne bitwy i potyczki stoczyli Gordorczycy z
zamieszkującymi dziewicze lasy tubylcami. W jednym z krótkich nocnych starć zginął wielki Vandur Ardh, zakłuty
zdradziecko nożem. Gardzek kazał pochować jego ciało w rozmiękłej, bagnistej ziemi i ruszył dalej przed siebie, ale już z
sercem pełnym troski i zwątpienia. Zdarzało się, że zmęczona armia po kilku dniach błądzenia w głuszy trafiała w to samo
miejsce, z którego wyszła. Dumne, niezwyciężone wojsko Gardzeka zmieniło się w pochód wynędzniałych obszarpańców, z
których każdy ostatkiem sił trzymał się przy życiu. Niektórzy z rycerzy padali ze zmęczenia w błoto i mijani przez obojętnie
sunące szeregi zasypiali, aby nigdy się już nie obudzić. Kiedy zabrakło zapasów, zaczęto zabijać konie i w kilkanaście dni
pózniej przeszło połowa dumnej jazdy Gordoru zmieniła się w beznadziejnie i wolno sunącą piechotę.
Pewnej nocy, gdy część obozu pogrążona była we śnie, Gardzek oddalił się od wartowników, stojących w cieniu drzew, i
zanurzył się w mrocznej głuszy. Osadził konia za pierwszymi szeregami drzew i zaczął gorąco i żarliwie modlić się do
Wielkiej Pani z Ra Aned, o której często myślał, jak zresztą większość Gordorczyków, jako o Błogosławionej Matce.
Nagle ujrzał przed sobą ciemną, zakapturzoną postać, siedzącą na rosłym rumaku. Graf położył dłoń na rękojeści miecza.
Kim jesteś? spytał nieswoim głosem.
Jezdziec zrzucił dłonią kaptur. Gardzek wytężył wzrok, ale widział tylko szarą plamę twarzy.
22
Nie poznajesz mnie?
Ardin? spytał z przestrachem w głosie.
Tak. To ja.
Milczeli długą chwilę.
Przyszedłem ci pomóc, grafie. Zachowałeś się wobec mnie szlachetnie, czas więc, abym ci odpłacił. Wyprowadzę twoje
wojsko z tej dziczy, a tobie samemu dam jedną, tylko jedną, lecz niezwykle ważną radę.
Dzięki odparł Gardzek ale czy mógłbym wiedzieć&
Nie przerwał ostro Ardin. Czekaj na mnie jutro o świcie. Odwrócił się i zniknął w mroku.
Przez następne dni armia podążała za jadącą daleko z przodu szarą postacią, aż pewnego ranka Gardzek zorientował się,
że opuścili już krainę barbarzyńców i weszli w granice Gordoru. Uderzył wtedy konia ostrogami i wysforowawszy się przed
swoich żołnierzy, zrównał się z prowadzącą ich postacią.
Jesteś już w Gordorze rzekł Ardin.
Wiem.
Dalej pojedziecie beze mnie. Ale czas jeszcze na radę. Jechali chwilę w milczeniu. Każ wrzucić smocze jajo w
najgłębszą bagienną toń i wracaj ufnie do swego kraju.
To niemożliwe! wykrzyknął Gardzek. Jajo smoka jest ceną za moje życie.
Ardin wstrzymał konia.
Zrobisz, jak zechcesz. To była tylko rada. Zaczął odjeżdżać w bok i nagle otulił go całun szarej mgły.
Kiedy mgła rozwiała się w podmuchach wiatru, starego rycerza nie było już w zasięgu wzroku. Gardzek zeskoczył z
konia i upadł na kolana, dziękując Wielkiej Pani za wybawienie.
*
Gardzek wiedział doskonale, że od czasu gdy weszli na teren marchii Barren, są bezustannie śledzeni. Zadawał sobie
jednak jedno, ale jakże znaczące pytanie: kto obecnie panuje w marchii? Jeżeli pozostawał na tronie nadal stary Mardhiw
Ardh lub ktoś z jego rodu, Gardzek mógł być pewien serdecznego przyjęcia. Lecz pamiętał przecież, że gdy ścigany przez
wojska królewskie uciekał z Gordoru, Mardhiw Ardh toczył beznadziejny bój, broniąc ostatniej swej fortecy, MoNah
Almun.
Mogło się również zdarzyć, że na czele marchii stanął któryś z licznych wrogów Gardzeka i popleczników króla. Wtedy
wiadomo było, że nie pytając nawet o przyczynę powrotu wroga królestwa po prostu rozniesie jego zastępy, rozbije w proch
i pył, stratuje końskimi podkowami. Gardzek wiedział, że wystarczyłaby zaledwie mała część wojsk marchii, aby doszczętnie
zniszczyć jego wynędzniałą i pół żywą armię. Nie mógł nawet ustawić swych żołnierzy w szyku bojowym i wlekli się oni
długim na kilka mil, cienkim wężem. W tej sytuacji, gdy wysłany do przodu oddział przyniósł wieść, że za niedalekim
wzgórzem stoi gotowa do boju jazda pancerna, Gardzek poczuł, że śmierć zbliża się coraz szybszymi krokami. Nie miał
nawet czasu, by uporządkować swe szyki, gdy ujrzał wychylające się zza grzbietu wzgórza i zjeżdżające ku niemu oddziały.
Lepiej umierać na własnej ziemi rzekł stojący obok Gardzeka Vooirra ale tyle trudów westchnął ciężko tyle
niebezpieczeństw, aby wybito nas na progu ocalenia&
Gardzek położył mu dłoń na ramieniu.
Nikt nie powie, że rycerze grafa Omeloru umarli bez walki. Zwrócili wzrok ku swym żołnierzom, którzy zbili się w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]