[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyjaciółka mamy pracująca w policji powiedziała jej kiedyś: Alijo, wybrałaś prawdziwego mężczyznę!
Skoro nie boi się zabierać cię do restauracji! . W tamtych czasach, tłumaczyła mi ciotka, mężczyzni zapraszali
do restauracji tylko kobiety lekkich obyczajów...
Rodzice pobrali się w 1964 roku, a nas napawa dumą fakt, że jesteśmy ich dziećmi. Tak zaczyna się histo-
ria naszej rodziny, dosyć dobrze zresztą odzwierciedlająca dzieje Afganistanu, bo nie zdołały jej rozbić ani
kolejne wojny, ani bratobójcze walki między różnymi grupami etnicznymi. Tata jest Pasz-tunem, mama
Tadżydżką, to symbol sam w sobie!
Pewnego ranka, zimą 1999 roku, jeden z uczniów przekazał mi prośbę rodzica, żebym na lekcji historii
omówiła wojnę z Anglikami. Rodzice często w ten sposób podsuwają mi pewne tematy.
Zważywszy na wiek chłopca, muszę ująć to w prostych słowach:
- Anglicy chcieli zająć nasz kraj, ale Afgańczycy nie lubią obcych najezdzców. I choć Anglicy mieli do dys-
pozycji najlepszą nowoczesną broń, a oni tylko kije, stawiali odważnie opór. Wygrali, a Anglicy się wynieśli
i nigdy więcej nie wrócili! Anglicy nie mieli pojęcia o naszym trybie życia. Dam ci przykład. Zauważyli, że
Afgańczycy często żują małe, suche kulki, jakby ulepione z ziemi, a wyjmowali je z kieszeni.
To ich bardzo intrygowało i zastanawiali się, do czego one służą.
- Co to było, Latifo?
- Na wsi zbiera się morwy, suszy je, rozgniata i z powstałego proszku wyrabia się jadalną, bardzo słodką
masę, którą można bardzo długo przechowywać. To się nazywa talchan, a naszym żołnierzom dodawało siły
podczas walki.
Po przegranej wojnie Anglicy nie wzięli ze sobą talchan. Zabrali złoto, klejnoty, wiele starych przedmiotów,
które budziły ich pożądliwość. Ale ponieważ nie mogli ich przetransportować przez góry, schowali je w
różnych miejscach wzdłuż drogi odwrotu.
Innego dnia pada inne pytanie:
- Mój ojciec powiedział, że, w przeciwieństwie do prezydenta Dauda, król Habibullah Chan nie zrobił dla
kraju nic dobrego. Pyta, jakie jest twoje zdanie...
- Pomówimy o tym jutro.
Zaskoczył mnie, a nie chcę udzielać wymijającej odpowiedzi, bo daty i nazwiska trochę mi się pomieszały w
pamięci. Wolę wieczorem poprosić rodzinę, żeby mi wytłumaczyła, co należy sądzić o tym problemie history-
cznym.
Nazajutrz rano, należycie przygotowana, mogę już odpowiedzieć uczniowi.
- Twój ojciec ma rację. Ten król nie przysłużył się krajowi, w swoim pałacu trzymał trzysta kobiet, które
uprzyjemniały mu życie. Jego syn, Amanullah Chan, ogłosił niepodległość i wypędził z naszej ziemi Ang-
lików, ale ambicją prezydenta Dauda było coś więcej: chciał uczynić z Afganistanu kraj rozwinięty, nowocz-
esny i niezależny. Chciał, na przykład, żebyśmy sami mogli produkować samochody i mnóstwo innych tego
rodzaju rzeczy. Dlatego nie zamierzał być królem, tylko prezydentem. Niestety, nie zdążył, bo przyszli Ros-
janie. Kiedy chodziłam do szkoły, nauczanie historii zaczynało się od wojny angielsko-afgańskiej. Następnie
omawiało się czasy współczesne, w których żyli moi rodzice, panowanie króla Mohammada Zahera Szaha, a
potem sprawowanie władzy przez jego kuzyna Dauda.
Pamiętam, jak w liceum, kiedy na lekcji była mowa o wojnie angielsko-afgańskiej w XIX wieku, nasz profe-
sor chciał posłużyć się porównaniem i w ferworze popełnił ciekawy lapsus: Rosjanie wycofali się z Afgani-
stanu w 1878 roku, tak samo jak Anglicy w 1989. Eee... Nie... Tak czy inaczej, wycofali siÄ™ w podobnych
okolicznościach: pokonani i zmuszeni do odwrotu! .
Szczególnie dobrze pamiętam zimę 1988-1989. Wojska radzieckie szykowały się do ewakuacji. Było zimno
jak nigdy dotąd w całej historii Kabulu. Zaopatrzenie prawie ustało. Ruch oporu stosował politykę otoczenia
i blokady stolicy i brakowało nam wszystkiego. Ustawiałyśmy się z siostrą w kolejce do dwóch różnych
piekarni, żeby kupić sześć bochenków chleba. Tak samo zdobywało się naftę, bo modżahedini zburzyli słupy
trakcji elektrycznej i wszyscy do gotowania używali maszynek na naftę, a do ogrzewania węgla. Kolejki były
coraz dłuższe. %7łeby cokolwiek kupić, trzeba było odstać pół dnia. Niektórzy ustawiali się w kolejce około
trzeciej po południu i byli załatwiani o siódmej wieczorem, inni zjawiali się przed sklepami dobrze przed
świtem,
0 trzeciej, mając nadzieję, że o dziewiątej rano przyjdzie ich kolej. Ta nędza trwała cztery miesiące
1 zdarzało się, że ludzie umierali, stojąc w ogonku. Kiedy nie było chleba, najbogatsi jedli herbatniki i ciasta.
Tymczasem mówiono nam, że robimy rewolucję! Zjadłam wtedy tyle ciasta, że mi obrzydło...
Zaopatrujące stolicę radzieckie samoloty lądowały tylko nocą, a gazety pisały, że Kabul dostaje kroplówkę .
Ostrzał z rakietnic, niekończące się kolejki, ceny ryżu, cukru i mąki, wszystko to doprowadzało mieszkańców
do kresu wytrzymałości nerwowej. Denerwowali się z byle powodu, dochodziło do bójek. Wielu myślało
tylko o tym, jak wydostać się z Kabulu.
Jedni oddawali córki za żony chłopcom z Zachodu, przygotowując w ten sposób schronienie dla całej rodz-
iny, bo chcieli jechać ich śladem. Inni próbowali zdobyć pieniądze na sfinansowanie wyjazdu za granicę,
często nielegalnego, wyprzedając dobytek. Kabul stracił całą tę sztuczną wesołość, jaka panowała za okupacji
radzieckiej. Wreszcie wiosną 1989 roku radio podało, że odtworzono zapasy i że nie ma już problemów z
zaopatrzeniem. Co ciekawe, Kabulczycy nie wiedzieli wtedy prawie nic o tym, co się działo na prowincji. W
telewizji było pełno programów rozrywkowych, jakby chcieli nas otumanić - koncerty, wybory Miss Afgani-
stanu albo Miss Kabulu, filmy indyjskie... Działały teatry, wszystkie kanały radiowe rozbrzmiewały muzyką.
Od czasu do czasu ulice miasta zaludniały się, ale nieznane były losy rodzin, które porzuciły domy i wioski
podczas walk między oddziałami ruchu oporu a wojskami rządowymi. Ludność stolicy z wolna pęczniała, a
my pozostawaliśmy ślepi... Nie chcieliśmy dostrzec rzeczywistości.
Owszem, istnieli modżahedini, wiadomo było, że jest opozycja, ale myślę, iż nadal wierzyliśmy, że wszystko
się ułoży, że dojdzie do porozumienia, wróci pokój... Potem był Dżalalabad. Latem 1991 roku, dwa lata po
wyjściu wojsk radzieckich, ruch oporu rozpętał wielką bitwę o miasto, korzystając ze znaczącego wsparcia
wojsk pakistańskich. Armia afgańska i rząd komunistyczny przeprowadziły masową mobilizację.
Z tej właśnie okazji doktor Nadżibullah wygłosił sławne przemówienie na placu Ariana. Sprawującym władzę
chodziło o obronę Dżalalabadu przed atakami ruchu oporu, ale przede wszystkim o przeciwstawienie się
ingerencji Pakistanu. Werbowano kobiety, żeby zapewnić stolicy bezpieczeństwo. Widziałam wtedy po raz
pierwszy kobiety w mundurach wojskowych. Były wszędzie, na skrzyżowaniach ulic i na szerokich arte-
riach. Pracowały w ka-bulskim elewatorze zbożowym, działającym dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]