[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ca³ym wysi³kiem woli przygl¹da siê, mru¿¹c lewe oko...
 Ach! To Rosja... Ale¿ jaka blada, bez kropli krwi w znêkanem ciele... Ca³a w ranach...
Nie! To groby... groby bez koñca... nieznane, bez krzy¿y...
Poruszy³o siê nagle olbrzymie cielsko blade.
Sta³o siê podobne do wydêtego brzucha zdech³ego konia, tego, co niegdyS le¿a³ w lesie za
p³otami Kokuszkina nad Wo³g¹.
RoSnie, pêcznieje i  p¹ka z hukiem...
Z wnêtrza kad³uba wypadaj¹ straszne, sine, opuchniête, z odwalaj¹c¹ siê skór¹ trupy...
Helena Remizowa... z³otow³osa Helena... Sielaninow... Wissarjon Czerniawin... Dora...
Mina Frumkin... Wo³odzimirow... PiotruS...
Za nimi wychodz¹ Trockij, Dzier¿yñski, Fedorenko, Chalajnen i weso³y, zacieraj¹cy rêce
malutki profesor z butelk¹, pe³n¹ bakteryj parali¿u...
Stanêli i chórem krzyknêli przeraxliwie g³oSno, zgrzytliwie:
 Niech ¿yje rewolucja! Niech ¿yje dyktatura proletarjatu! Niech ¿yje wódz nasz  W³o-
dzimierz Lenin! Hurra a a!
KtoS promienny stan¹³ miêdzy nim, a towarzyszami.
Z³ociste w³osy, spadaj¹ce na ramiona, po³yskuj¹ w blasku s³oñca, jasna broda sp³ywa na
bia³¹ szatê, podniesiona rêka wskazuje na niebo. Cichy g³os brzmi surowo:
 Zaprawdê powiadam wam, ¿e uczynione w imiê mi³oSci zwa¿one zostanie wag¹ nie
waszej sprawiedliwoSci, s¹dzone i wybaczone!
Lenin zbiera si³y, opiera siê na ³okciu i be³koce:
 W imiê mi³oSci, Chry...
Piorun wytryskacz oczu promiennej postaci, oSlepia, uderza.
Pada Lenin i rzêzi, ju¿ nic nie widz¹c i nie s³ysz¹c, czuje tylko, ¿e toczy siê coraz szybciej
i zawrotnej; mrok otacza go i poch³ania resztki mySli, echa uczuæ...
W godzinê potem nad Kremlem obok czerwonej chor¹gwi powiewa³a czarna...  zwiastun
Smierci.
Ognisty krwawy ³uk zgas³, a niszcz¹ca bry³a nieznanej komety utonê³a w otch³ani ciemnej
bez dna, bez brzegów.
310
ROZDZIA£ XXXVI.
Na Czerwonem Placu naprzeciwko katedry Sw. Bazylego B³ogos³awionego, naje¿onej ko-
pu³ami po³yskuj¹cej barwn¹ emalj¹ Scian, ³¹cz¹cej w sobie przesyt Bizancjum z barbarzyñsk¹
pych¹ wschodu, powsta³ dziwny budynek.
Drewniany, jednobarwny, geometrycznie pierwotny, ciemny, prawie czarny. Tworz¹ go Sci-
Sle okreSlone p³aszczyzny, bry³y ciê¿kie, bez polotu wyobraxni i natchnienia.
Tak budowali przed tysi¹cleciami jêcz¹cy niewolnicy w Neniwie i Babilonie, tak wznoszo-
no Swi¹tyniê Salomona i pa³ace w³adców Egiptu. Ciê¿ko i groxnie, bo wSród wznoszonych
murów siedzibê mia³y straszliwe bóstwa z Tygrysu, Eufratesu, z ziemi Chanaañskiej i Akkad,
albo bogom surowym równi królowie czterech stron Swiata, potomkowie Assura, Bela, Ra 
s³oñca niszcz¹cego.
Na frontonie widnieje jedno tylko s³owo  Lenin .
Tu z³o¿ono zabalsamowane zw³oki dyktatora proletarjatu.
W trumnie szklanej, w bluzie wojskowej, z gwiazd¹ orderu  Czerwonego Sztandaru na
piersi, spoczywa Lenin.
¯Ã³³ta, pergaminowa skóra jeszcze bardziej podkreSla mongolskie rysy twarzy; zaciSniêta
prawica, nieustêpliwa i zawsze do ciosu gotowa, nie zmiêk³a w obliczu Smierci i pozosta³a
jako m³ot kowala-burzyciela.
Zdawaæ siê mog³o, ¿e grobowiec groxnego Tamerlana, zosta³ przeniesiony z serca Azji tu,
do Moskwy, gdzie panowali przez stulecia ca³e potomkowie D¿engiza  mongo³a, pó³-tatar-
scy kniaziowie moskiewscy i nareszcie w wieku XXX-ym  pó³-Mongo³, mySl¹ powracaj¹cy
do niezmierzonych stepów azjatyckich, górskich w¹wozów dzikich, z gnie¿d¿¹cemi siê
w nich hordami, znaj¹cemi tylko zniszczenie.
D³ugi w¹¿ ludzi od brzegu rzeki ci¹gnie siê do mauzoleum Lenina.
T³um sunie do ciemnej czeluSci otwartych drzwi prostok¹tnych, patrzy na stoj¹cych nieru-
chomo, jak pos¹gi, ¿o³nierzy z warty; kroczy w czerwonawym pó³zmroku, g³owa za g³ow¹,
przed szklan¹ trumn¹, popêdzany surowemi okrzykami:
 Nie zatrzymywaæ siê! Przechodziæ!
¯o³nierze, gawiedx uliczna, przyjezdni ch³opi, delegaci z dalekich prowincyj... defiluj¹
przed prorokiem i katem.
Tysi¹ce oczu Slizga siê po pergaminowej twarzy i zaciSniêtej w piêSæ d³oni, szuka czegoS
pod mocno zwartemi powiekami wodza, pozostawia niewidzialne Slady mySli swoich w cie-
niu oczu jego, na wypuk³em, nagiem czole, w zmarszczkach ust.
P³ynie potok ludzi, sunie niby nieskoñczony szereg mrówek koczuj¹cych w poszukiwaniu
nowych dróg istnienia, milcz¹cy, skupiony, strwo¿ony, zatruty zw¹tpieniem.
311
Inne drzwi prostok¹tne, strze¿one przez dwóch ¿o³nierzy skamienia³ych, wyrzucaj¹ odwie-
dzaj¹cych Swi¹tyniê nowego proroka na Czerwony Plac, na który spogl¹da w naprê¿eniu
i sztywnoSci kopu³ i kopu³ek barwne, zadziwiaj¹ce dzie³o Iwana Groxnego.
Potok rozbija siê na drobne odnogi, strumyki i wsi¹ka w korytarze ulic, jeszcze powa¿ny,
przejêty, zadumany.
Gdy owionie ludzi zaduch brudnych uliczek, gdy przemówi do nich nêdza, wyzieraj¹ca
zewsz¹d, gdy doniesie siê z podwórza  czeki turkot karabinu maszynowego, morduj¹cego
robotników i ch³opów, prySnie skupienie, rozwieje siê przejêcie i zaczai w tajnikach duszy
zaduma.
WieSniaczka ci¹gnie za rêkaw mê¿a i szepce do niego:
 Ludzie gadaj¹, ¿e Lenin gnije i ¿e lekarze naprawiaj¹ go i maluj¹!
Ch³op patrzy na ¿onê d³ugo i odpowiada przez zêby:
 Niech gnije, przez niego Rosja ca³a przegni³a...
 Och!  wzdycha kobieta.
 ¯aden car nie mia³ takiego grobowca!  wo³a z dum¹ przechodz¹cy robotnik w czarnej
koszuli.  PoczeSnie pogrzebaliSmy Iljicza! Zmar³ i nie umar³, bo ka¿dy mo¿e go ogl¹daæ.
Le¿y jak ¿ywy... Wydaje siê, ¿e znu¿ony usn¹³!
S³uchaj¹cy go inny robotnik kiwa g³ow¹ i odpowiada cichym, smutnym g³osem:
 " le, ¿e z drzewa zbudowano mauzoleum... Sp³on¹æ mo¿e...
W pobli¿u katedry zatrzyma³a siê grupka ludzi, przed chwil¹ odwiedzaj¹cych grób Lenina.
Przystanêli i d³ugo w milczeniu patrzyli na zarysy bry³owatego, ciemnego gmachu i na bie-
lej¹cy na frontonie napis:  Lenin .
 Umar³ Antychryst...  szepnê³a jakaS kobieta, z lêkiem patrz¹c na wysokiego, chudego
cz³owieka o Smia³ych, gorej¹cych oczach.
 Skoro umar³ i nawet, mimo sztuki lekarskiej, zabalsamowany, gnije powoli,  nie by³ on
Antychrystem!  zauwa¿y³ przygnêbiony starzec i wzrok swój zwróci³ na wysokiego cz³owie-
ka, zapatrzonego w mauzoleum.
Zapanowa³o milczenie.
Wreszcie ten, na którego by³y skierowane spojrzenia otaczaj¹cych, otrz¹sn¹³ siê z zadumy
i szepn¹³:
 NieSwiadomie wykona³ on wolê Przedwiecznego... By³ biczem Bo¿ym, którym ch³osta
sprawiedliwy Sêdzia w nieprawoSci ¿yj¹c¹ ludzkoSæ. Nie przeklinajcie go, nie z³orzeczcie,
bracia! Oto dope³ni³ kary, rzuconej na nas z Nieba i do opamiêtania przywiód³!
 Biskupie dostojny, ojcze Nekodymie!...  zawo³a³ ktoS z otaczaj¹cych.
 Zaprawdê powiadam wam, ¿e ten cz³owiek dokona³ wielkiego dzie³a!  odpowiedzia³
biskup g³osem natchnionym.  Zabi³ ducha niewolnictwa, obudzi³ sumienia pysznych i mo¿-
nych, wiarê prawdziw¹ w duszy o¿ywi³, odegna³ od nas strach mêczeñstwa i Smierci, ¿e ino
duchem zdobywa siê wolnoSæ i szczêScie na ziemi, a nagrodê  przed tronem Najwy¿szego.
Rêk¹ jego krwaw¹ i mySl¹ szalon¹ kierowa³ Bóg!
 Pozostawi³ po sobie jad Smiertelny... Dwa pokolenia, zatrute has³ami zgni³emi!  rzek³a
kobieta.  M³odzie¿, dzieci... [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl