[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie jest ciemno. To znaczy... jest biały dzień. - Zawahała się, lekko zarumieniona, bo
Mack wyraznie nie pojmował, o co jej chodzi. - Nie mogłabym się rozebrać i robić... tego... w
pełnym świetle!
ROZDZIAA JEDENASTY
- Mój Bo\e! - Mack patrzył na \onę z bezgranicznym zdumieniem.
Miał taką minę, jakby rzuciła mu tortem w twarz.
- O co ci chodzi? - spytała hardo.
Wyjął jej z rąk przewodnik turystyczny i poło\ył go na stole za przeszklonymi
drzwiami. Przyciągnął Natalie do siebie, bardzo delikatnie, i pochylił się do jej ust.
Pierwszy raz całował ją z \arliwym skupieniem, jak kochanek. Natalie w
najśmielszych snach nie przypuszczała, \e zwykły pocałunek mo\e być tak intymną piesz-
czotą i \e otwierając się na ten pierwszy pocałunek kochanka, wypuszcza na wolność
nieokiełznane \ywioły. Dotąd ledwie się ich domyślała, nazywając je instynktownie wielkim
głodem.
Przylgnęła do mę\a bezwiednie, gdy du\e, ciepłe ręce zaczęły wolną, kuszącą
wędrówkę po jej ciele. Zbli\yły się do jej piersi, otoczyły je kulistym ruchami i, ku roz-
czarowaniu Natalie, umknęły w dół. Po kilku sekundach zaczęła dr\eć, garnąć się do Macka
rozpaczliwie, błagając go o dotyk, którego jej odmówił. Kiedy je wreszcie poczuła -
upragnione dłonie, w których rozkwitły jej piersi, jęknęła i chwyciła nadgarstki Macka.
Było jak tamtej nocy, kiedy dotykał jej po raz pierwszy, budząc w jej ciele nieznane
pragnienie. O tej chwili marzyła jak opętana, odliczając dni i godziny dzielące ich od ślubu.
Gdyby miała przejść choć kilka kroków, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Mack
nie prosił o to. Wziął ją na ręce i zaniósł do łó\ka. Jego pieszczoty były coraz śmielsze, coraz
bardziej prowokujące. Płonęła z po\ądania. Pragnęła czuć jego ręce na swojej nagiej skórze,
chciała, \eby na nią patrzył, pragnęła nale\eć do niego w taki sposób, o jakim dotąd mogła
tylko śnić. Wyprę\yła się i cichym pomrukiem zadowolenia przywitała ciepłe, zachłanne
wargi całujące jej piersi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, \e są nagie.
Nie przeszkadzało jej światło, sączące się przez zasłonięte \aluzje, kiedy Mack, jakby
czytając w jej myślach, zerwał z łó\ka narzutę. Po chwili na podłodze le\ało te\ ich
porzucone ubranie.
Schylił się nad nią i przykrył gorącym ciałem. Ich usta połączyły się w długim,
gwałtownym pocałunku. Potem wolno całował oczy, brwi, policzki, usta.
- Myślałem, \e oszaleję, zanim doczekam się tego ślubu - powiedział, chowając twarz
w jej włosach.
- Mack... Kochaj mnie... Tak bardzo ciÄ™ pragnÄ™... OdsunÄ…Å‚ siÄ™ od niej na chwilÄ™ i
głodnym wzrokiem błądził po jej ciele.
- Ja te\ cię pragnę, Nat, marzyłem o tobie ka\dej nocy...
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, wsunął palce między zaciśnięte uda. Zaczął
pieścić ją w taki sposób, \e zamarła na moment, a potem, trzymając kurczowo jego rękę,
oczami błagała o litość.
- Mack!
- Tak, kochanie... JesteÅ› gotowa.
Uło\ył się na boku, zagarniając ją nagimi udami. Nowy pocałunek był prowokujący,
kuszący. Natalie dr\ała jak w gorączce, błądząc palcami po jego plecach, unosząc rytmicznie
biodra.
- Spokojnie - szepnÄ…Å‚ czule. - Zrobimy to wolno... Powiem ci, jak...
Kiedy oplotła nogami jego biodra, przyciągnął ją bli\ej.
- Maleńka... spróbuj się rozluznić... Wpatrywała się, zafascynowana, w jego napiętą
twarz, kiedy wbił się w nią jednym pchnięciem, zamknął oczy i na chwilę zamarł w bezruchu.
Przeszył ją krótki jak błyskawica, tępy ból, a potem westchnęła z ulgą, z uczuciem doskonałej
pełni. Straciła resztki lęku i niepewności. Była rozpaczliwie wdzięczna za to, co czuła.
- To nie będzie bolało... - szepnął, poruszając się wolno i ostro\nie.
- Nie chcę, \ebyś uwa\ał... Proszę cię, Mack! - Garnęła się do niego, chciała być jak
najbli\ej. Nagle zaczęła czuć wszystko dotkliwiej i wyrazniej: zapach jego ciała, bicie serca,
grę mięśni. Oddychała coraz szybciej.
- Kochanie... - Poczuł, \e jest u kresu wytrzymałości. Zaczął przyspieszać, ale Nat nie
protestowała. Jej twarz płonęła po\ądaniem.
- Mack... - Zamknęła oczy. - Tak mi dobrze, Mack! Tak dobrze!
Pędzili w szalonym rytmie, dą\ąc do tego samego punktu, coraz bardziej niecierpliwi i
rozpaleni. Natalie zamarła na moment, wpiła się paznokciami w jego ramiona, zaciskając
powieki. To, na co czekała, było tak blisko... Tak blisko... Gdyby tylko mogła znalezć
właściwą pozycję... właściwy ruch... Tak! Jej ciało przeszył dreszcz, który załamał się w
połowie i przemienił w błogie uczucie spełnienia.
Usłyszała jęk Macka. Jego rysy zastygły w dziwnym, niemal bolesnym uśmiechu.
Wyprę\ył się i opadł na nią bez tchu, w wyciągnięte ramiona, bezbronny i uspokojony.
- I co? - spytał po długiej chwili, głaszcząc jej włosy. Wiedziała, o co pyta.
Uśmiechnęła się i wtuliła w jego ramiona.
- Jak twoje \ebra?
- W porzÄ…dku.
- Czy warto było czekać, pani Killain?
- Mack, było cudownie... A ja się bałam!
- Kocham ciÄ™, Nat. I teraz pragnÄ™ ciÄ™ jeszcze bardziej.
Tego wieczoru, po lekkiej kolacji, siedzieli na tarasie, popijajÄ…c colÄ™ i patrzÄ…c na
wschodzący nad Zatoką Meksykańską księ\yc. Trzymali się za ręce, spoglądając na siebie raz
po raz, \eby upewnić się, \e to wszystko jawa, a nie sen.
- Nigdy nie marzyłam, \e to mo\e być tak... - wyznała łagodnym szeptem.
- Ja te\ nie, Nat. Nie chciałbym spędzić bez ciebie nawet połowy dnia. Nie, naprawdę
nie myślałem, \e to mo\e być właśnie tak. A przecie\ mogłem cię stracić na zawsze... -
Wzdrygnął się i odwrócił głowę. - Nie wyobra\asz sobie, co czułem, kiedy Vivian przyznała
się do kłamstwa.
- Było, minęło - powiedziała Natalie. - Aha, skoro mówimy o twojej siostrze, Vivian
dzwoniła, kiedy brałeś prysznic. Powiedziała, \e Bob i Charles wyjechali na pojlowanie, a
ona przez cały weekend będzie się uczyć do i egzaminu.
- Mówiłem tym zbójom, \eby nie zostawiali jej samej w domu!
- Przestań! Vivian jest dorosła, a chłopcy niedługo staną się pełnoletni. Nie mo\esz
decydować o ka\dym ich kroku.
- Przypomnę ci te słowa, kiedy będziemy mieli dzieci w ich wieku.
- Chciałabym mieć parę... - Westchnęła z rozmarzeniem. - Chłopca podobnego do
ciebie i dziewczynkę, która spędzałaby czas ze mną, w ogrodzie albo w kuchni, a potem
chodziłaby do szkoły, w której będę uczyć.
- Chciałabyś wrócić do pracy?
- Dopiero wtedy, kiedy nasze dzieci pójdą do szkoły.
Stać nas na to, \ebym mogła zajmować się dziećmi, póki będą małe. Potem wrócę do
pracy w szkole.
- To brzmi rozsądnie. A ja będę je przewijał, karmił i uczył jezdzić konno.
Patrzyła mu w oczy i pomyślała o wszystkich utrapieniach, które prze\yli w czasie
długich lat swojej znajomości.
- Połączyły nas złe czasy - powiedziała smutno.
- Tak. Ogień hartuje stal. Poznaliśmy się od najlepszej i od najgorszej strony, i mamy
ze sobą tak du\o wspólnego, \e nawet bez fantastycznego seksu bylibyśmy dobrym
mał\eństwem.
- W takim razie będziemy mał\eństwem nadzwyczajnym.
- Właśnie to miałem na myśli. - Podnieśli szklanki z wodą z zamiarem spełnienia
toastu.
Natalie spojrzała na zatokę i zobaczyła zawijający do portu statek, oświetlony jak
świąteczna choinka. I ona tak się teraz czuła - jak rozświetlony statek, wpływający do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl