X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawda nigdy nie odważyła się oglądać własnego, nagiego ciała w lustrze, lecz
ukradkiem spoglądała od czasu do czasu na własne zaokrąglające się kształty, co
sprawiało jej pewną przyjemność. Jednak nigdy sobie nie wyobrażała, że nagie ciało
kobiece można ukazywać tak ostentacyjnie, jak to robiła Marianne Bell. Nie pojmowała
też, jak jego widok może sprawić, że ktoś, kto służył w wojsku i dopiero co w pojedynkę
pokonał dwóch uzbrojonych zbirów, może rzucić taki obrazek na łóżko, jakby parzył mu
palce, i gwałtownie opuścić pokój.
Spojrzała na drzwi. Jeśli Connor rzeczywiście chciał napić się piwa, to go przez jakiś
czas tutaj nie będzie. Ona zaś nagle nabrała chęci, żeby dokonać pewnego eksperymentu.
Obserwując bez przerwy drzwi, ostrożnie wyciągnęła swój pistolet zza cholewki,
ściągnęła z nóg buty, a potem rozebrała się szybko i stanęła nago wśród sterty ubrania.
Potem wyciągnęła się na łóżku w niemal tak samo wymyślnej pozie jak tamta, a przynaj-
mniej tak sobie wyobraziła. Szorstka kołdra drapała ją w plecy, co jednak nie było
całkiem nieprzyjemne. Założyła ręce pod głowę, lekko wygięła się w biodrach i spojrzała
w sufit z miną - jak uważała - roztargnioną, sprytną i jednocześnie zachęcającą. Z miną
osoby doświadczonej, jaką miała Marianne Bell.
Bardzo pragnęła czuć to samo, co czuła Marianne, pozując do miniatury. Chciała się
przekonać, czy przybranie podobnej pozy sprawi, że poczuje się bardziej doświadczona,
światowa, kobieca i dorosła. Wyobrażała sobie, jaką minę zrobiłby Connor na jej widok.
A gdyby tak wszedł tu nagle albo...
A wtedy kątem oka dostrzegła, że klamka się porusza.
Z krzykiem zeskoczyła z łóżka i padła na podłogę na zdjęte wcześniej ubrania.
W drzwiach stanął Connor, niosąc dwie miski pełne dymiącego mięsiwa. Zapadła chwila
ciszy.
- Rebeko... - odezwał się wreszcie.
- Chyba za szybko wróciłeś! - zawołała zza łóżka nieco zduszonym głosem - i...
przestraszyłeś mnie... a ja się chciałam zdrzemnąć.
- Widzę - odparł, mimo że przestrach Rebeki wydał mu się czymś dosyć dziwnym u
dziewczyny, która znakomicie zniosła napad dwóch bandytów. Z zaciekawieniem
nadsłuchiwał szmerów po drugiej stronie łóżka. - Może coś sobie złamałaś przy tym
upadku? - spytał uprzejmie.
- Niezupełnie! - fuknęła w odpowiedzi, usiłując się wyprostować. Przez nierówno zapiętą
koszulę gdzieniegdzie prześwitywało ciało. Connor wzniósł oczy w górę, dopiero potem
spojrzał na Rebekę.
- Nie jesteś głodna? - Wolał nie zadawać innych pytań. Już dawno opróżnili do czysta
piknikowy koszyk pani Hackette.
Rebeka rozejrzała się po izbie, jakby szukając najlepszego miejsca do jedzenia.
Odruchowo zdjęła czapkę, jej włosy opadły na ramiona. Connor, który ujrzał, jak odbija
się w nich blask świecy, przez moment poczuł się szczęśliwy.
Rebeka w końcu usiadła na łóżku i wyciągnęła ręce po swoją miskę.
- Dlaczego uważasz, że bandyci chcieli nam odebrać akurat ten medalion? - spytała
pomiędzy dwoma kęsami.
Medalion zawiesiła sobie z powrotem na szyi.
- Właśnie tego nie rozumiem. - Connor skupił uwagę najedzeniu.
- Może ten jej kochanek chciał go odzyskać?
- Może. - Connor dołożył starań, żeby zabrzmiało to możliwie wymijająco.
Z zadowoleniem zauważył, że przy słowie  kochanek" lekko się zarumieniła. Ubawiło
go, że miała dość odwagi, żeby się nim posłużyć, ale też była na tyle skromna, żeby ją
samą nieco zaszokowało.
- Roarke Blackburn - powiedziała z rozmarzeniem. - To brzmi bardzo romantycznie, nie
uważasz? Całkiem jak imię pirata.
Connor o mało nie udławił się kawałkiem mięsa.
- O, tak. Bardzo romantycznie - zgodził się.
- Nie wiedziałam, że umiesz czytać.
Och, ależ była bystra! Niewielu stajennych umiało. Connor poczuł zaniepokojenie. Ze też
musiał odczytać tę przeklętą dedykację na głos! Uniósł głowę znad miski.
- Umiem. Ojciec kazał mi się uczyć. - Przynajmniej teraz nie skłamał.
- Jaki on był?
Connor znów na nią spojrzał. Miska Rebeki była jak wylizana do czysta, a jej oczy barwy
morza o poranku patrzyły na niego z zaciekawieniem.
- Czy musisz mnie ciągle o coś pytać, nawet teraz, kiedy się najadłaś?
- Ano muszę - odparła, jakby go przedrzezniając.
Connor się zaśmiał. Rebeka zasługiwała na uczciwe wyjaśnienie. Namyślał się jednak
długo, nim odpowiedział ostrożnie:
- Mój ojciec był wiecznie zły, Rebeko. Zły i bardzo zarozumiały.
- Musiał być w takim razie bardzo nieszczęśliwy.
Zbiła go z tropu. Nigdy się nie zastanawiał, czy jego ojciec był nieszczęśliwy. Wciąż
jeszcze śniło mu się po nocach, że jest przez niego bity. Skóra go wtedy piekła, a serce
łomotało z przerażenia. Narastało w nim upokorzenie: oto ktoś, kto go spłodził, miał
prawo tak go traktować! Rosła również rozpacz, bo mógł się bronić jedynie cierpliwością
i własną zaciętą dumą. Dumą Dunbrooke'ow.
Wszystko mogło wzbudzić w jego ojcu wściekły gniew. Wystarczyło odezwać się nie w
porę, wziąć własnego konia bez jego pozwolenia, niezupełnie dobrze odrobić lekcję.
Richardowi, jego bratu, także nie szczędzono razów. A matki, która zmarła w rok po jego
urodzeniu, wydając na świat Richarda, nie było i nikt nie mógł utemperować złości ojca.
Zycie nie oszczędzało go widocznie, skoro tak łatwo dawał się ponieść wściekłości. Czy
on również uważał ród, tytuł, ziemie i dom za okowy, przeciw którym się buntował? Czy
żal skrywany po stracie żony podsycał jego gniew? Connor nigdy się tego nie dowie.
Ojciec już nie żył.
- Pewnie masz rację, Rebeko. Myślę, że może był nieszczęśliwy, ale ja potrafiłem się go
jedynie bać. Opuściłem dom najszybciej, jak tylko mogłem.
Zakiełkowało w nim teraz jakieś współczucie, które szybko zmieniłoby się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl