[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dostrzegł w jego oczach zaciekawienie i pożądliwe
106/127
oczekiwanie skandalu. Maszyny Agamali" do-
ciągnęły do projektowanej mocy. Okazuje się, że
nabieraliśmy zarząd %7łeglugi. Och, jakie to
nieprzyjemne!
Bronnikow zjawił się u dyrektora w chwili, gdy
ten sprzeczał się z Nejmanem.
Nie usprawiedliwiaj się mówił dyrektor
porywczo powiedz wprost: oszukaliśmy
%7Å‚eglugÄ™! Sormowcy sÄ… winni, czy my?
Spytaj jego przerwał Nejman sucho,
wskazując na Bronnikowa. Ja już powiedziałem,
co o tym myślę.
Po drodze Bronnikow zdążył przemyśleć sytu-
ację I przygotować się do obrony. Przypomniał so-
bie wszystkie braki, jakie wyłoniły się przy regu-
lacji maszyn Derbenta . Lewy silnik dawał przy
obciążeniu sto pięć obrotów, a prawy sto trzy.
Jakie tu może być oszustwo? rzekł powś-
ciągliwie. Zakłady wypuściły serię w trybie
przyśpieszonym, a jak odbywał się odbiór
wiecie sami. Cóż dziwnego, że silniki mają różną
moc?
Jednakże on podejmuje się doprowadzić
moc silników do normy ... Ten Basow rzekł
dyrektor z niespodziewanym akcentem niechęci
więc widocznie można. Mówię, że można!
107/127
Dyrektor huknął nagle pięścią w stół i wpił się
w Bronnikowa spojrzeniem okrągłych, groznych
oczu. On tu pisze o niepełnym zwarciu w cylin-
drach. Dlaczego niepełne jest to, jak tam to...
zwarcie?
Bronnikow schylił głowę usiłując pohamować
się. Nejman swym grzmiącym głosem zaczął kon-
fidencjonalnie:
Ależ to wcale nie jest tak, Iwanie Daniłow-
iczu. To brzydka historia z tym Basowem, to intry-
ga, Iwanie Daniłowiczu...
Ale dyrektor przygasł równie prędko, jak się
zapalił. Pomyślał chwilę, patrząc wciąż jeszcze w
twarz Bronnikowa.
Zostawić wszystko, jak jest rzekł zmęc-
zonym głosem. Jeśli trzeba będzie, regulacji
silników na Derbencie dokona załoga własnymi
siłami. Nie będziemy przecież brali statku z
powrotem do doków. Przerzucał zwolna papiery
i Bronnikow spojrzał na drzwi z uczuciem ulgi.
Aha, jeszcze jedna sprawa przypomniał
sobie nagle dyrektor: żegludze potrzebny jest
mechanik. Na ten sam nieszczęsny Derbent .
Proponują, żebyśmy dali kogoś od nas, rzekomo
na jeden sezon, ale ty rozumiesz przecież, co to
znaczy? Tak, tak, nic nie poradzimy, trzeba
108/127
opanować eksploatację nowej floty. Kogo byś za-
proponował?
Bronnikow żałował, że nie zdążył odejść.
Dyrektor nie patrzył zresztą w jego stronę. Dyrek-
tor spoglądał na Nejmana. Czyżby Nejman zechci-
ał wskazać na niego? Bardzo możliwe, że tak. On
regułował maszyny Derbenta i regulował niefor-
tunnie. Teraz nie będzie mu wypadało odmówić!
W myśli wynajdywał powody do odmowy: Ma zbyt
małą praktykę ... Przed dwoma laty znaleziono w
jego płucach ognisko gruzlicze. Stara, chora mat-
ka. Wyczerpanie nerwowe...
Mamy zakłady, a nie szkołę techniczną
rzekł Nejman ze złością. Kogo mamy posłać?
Westchnął i spojrzał na Bronnikowa. Trzeba
będzie posłać partyjniaka. Poślemy Basowa za-
kończył Nejman dobitnie.
Bronnikow posunÄ…Å‚ siÄ™ cicho ku drzwiom, ot-
worzył je starając się nie robić hałasu. Za drzwia-
mi postał chwilę, przysłuchując i uśmiechając się
blado. Zdaje się, że dyrektor nie oponuje...
Otrząsnął się i pobiegł do warsztatów. Z
wielkiej radości przebaczył Easowowi nawet
przeżyte przykre chwile. Przecież gdyby nie naw-
inął się ten dziwak, nie wiadomo, jaki obrót przy-
brałaby sprawa dla niego Bronnikowa.
109/127
Basow czynił wszystko, by wyglądać na zad-
owolonego. Wystarczy tylko zrozumieć aż do koń-
ca konieczność tego przeniesienia, a wróci zwykły
spokój i pogodny nastrój. Kogoś trzeba było prze-
cież posłać na statek wybór padł na niego.
Być może, że nie stałoby się tak, gdyby nie jego
starcie z głównym inżynierem. Ale wtedy zamiast
niego posłano by kogoś innego, na przykład Bron-
nikowa i, rozumie się, Basow nie oburzałby się,
aniby żałował Bronnikowa.
Musia słuchała nie przerywając mu. Złożyła
ręce na kolanach i spoglądała na niego z boku.
Gdy umilkł, wstrząsnęła głową, jakby zrzucała z
siebie ciężar.
Jak niefortunnie złożyło się wszystko
rzekła powściągliwie nie masz szczęścia.
Oczekiwał sprzeciwu z jej strony, wyrzutów,
przykrej rozmowy. Ale tego wszystkiego nie było.
Musia wysuwała szuflady komody, zdejmowała
ubrania z gwozdzi.
Musisz spakować się powiedziała.
Pomyślmy, do czego trzeba się wziąć.
Nie Avyglądała wcale na zdziwioną. W milcze-
niu, nie zwracając na niego uwagi, zagrzała wodę
na kuchni i postawiła balijkę. Basow stał obok, pa-
trząc, jak po gołych jej rękach ściekały mydliny
110/127
lśniące niby masa perłowa. Teraz ona była na-
jbliższym mu człowiekiem. Zaczął się w jego życiu
jakiś dziwny okres, kiedy każde osiągnięcie za-
powiadało nowe niepowodzenie. Doprowadził sil-
nik spalinowca do projektowanej mocy i to było
przyczyną, że musiał odejść z zakładów. Nejman,
Bronnikow i wielu innych stali mu się obcy. Gnuśni,
słabi ludzie; wymyślają umyślnie granice osiąg-
nięć, żeby ukryć swoją bezsilność. W bym celu
posługują się starymi, przedawnionymi normami
i fałszywą nauką. Jednoczą się, krzyczą o
rzekomym niebezpieczeństwie i rozpaczliwie
broniÄ… swego spokoju.
Musia wróciła do pokoju i usiadła przy oknie
nie zapalając światła. Otuliła się ciepłą wełnianą
chustką, ramiona jej drżały jakby miała dreszcze.
Basow pragnął pocieszyć ją i dodać jej otuchy.
Właściwie nie mają powodu do pogrążania się w
smutku. Czyż we flocie mało jest wybitnych kapi-
tanów, mechaników, szturmanów ?
Musia pragnęła, żeby się wyróżnił. Otóż dali
mu oddział maszyn Derbenta . Najważniejsze
jest, aby zrozumiała, że to konieczne. Ktoś musi
na tych statkach pracować; jeżeli nie on, to ktoś
inny. Więc po co się martwić?
Skończyło się życie osiadłe zaczął wesoło
trzeba wlezć w głąb, straszyć duchy. Słowo hon-
111/127
oru, jestem nawet zadowolony, Musiu! Czyż
mamy rezygnować z trudnych rzeczy tylko dlat-
ego, że są trudne? Będziecie chwytali na stacji
nasze sygnały. Będziemy się widywali raz na ty-
dzień. Tak, jeden raz...
Musia skinęła głową bez słowa. W ciemności
nie widział jej twarzy. Zastanawiał się, czym by
ją rozweselić na pożegnanie. Na ulicy tak ciepło,
na rejdzie błękitne powietrze, pachną akacje. W
klubie morskim marynarze przy dzwiękach bajanu
tańczą tango ze studentkami Instytutu Prze-
mysłowego. Miał ochotę zaprowadzić tam Musię.
Księżyc przetoczył się przez płaski dach domu
naprzeciwko i po ścianach pełzły lekkie cienie
obłoków.
Muśka zawołał serdecznie patrz, jaki
księżyc! Ach, co za księżyc!
Musia uniosła powoli głowę. Po policzkach jej
płynęły lśniące łzy. Zalewały kąciki jej ust i
spadały na piersi. Przygryzła wargi i otarła oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]