[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szable i zdjęcia oraz coś, co zidentyfikowałem jako karabin z 1939 roku.
 W ogłoszeniu pisał pan, że poszukuje ludzi, którzy mogliby rzucić nieco światła
na życie i okoliczności śmierci podchorążego Edwarda Mroza  zwrócił się do pana
Tomasza.
 Zgadza się  szef kiwnął poważnie głową.  Najbardziej interesuje mnie...
 Ta historia z bankiem  uśmiechnął się domyślnie.  O tym też i ja chcę mówić,
bo to było nasze jedyne spotkanie.
Usiadł wygodnie.
 Przed wojną byłem młodzieńcem z, jak to się mówi, dobrego domu. Ojciec
 lekarz miał samochód, forda. Zanim dorosłem, nauczyłem się rozbierać go na części
46
i składać z powrotem. Regulowałem i naprawiałem samochody znajomym ojca, więc
gdy mnie zmobilizowali w sierpniu 1939 roku poprosiłem o przydział na front do
jednostek remontowych. Po wybuchu wojny do garażu fabryki samochodów, gdzie
siedzieliśmy w oczekiwaniu na transport, wpadł podchorąży Mróz. Powiedział, że
potrzebuje pilnie kierowcy do wykonania ściśle tajnego zadania. Wszyscy się poderwali.
Powiedział, że potrzebuje najlepszego. Znowu wszyscy zgłosili się na ochotnika. A ja
siedziałem pod ścianą. Podszedł o mnie i zapytał, dlaczego ja tak siedzę, podczas gdy
moi kumple wyrywają się jeden przez drugiego. Powiedziałem, że nie jestem kierowcą,
tylko mechanikiem  amatorem. Wybrał jednego, zabrał też mnie. Zapytał, czy umiem
naprawiać ciężarówki. Wyjaśniłem zgodnie z prawdą, że nigdy jeszcze nie próbowałem,
ale to nie powinno być dużo trudniejsze. Przed garażem czekała ciężarówka z plandeką.
Wyjął Biblię i kazał nam przysiąc, że nie zdradzimy żadnych szczegółów tej misji.
 Jeśli...
 Ach nie, teraz to już bez znaczenia. Jestem ostatni. Ruszyliśmy najpierw do banku,
był już zamknięty. Aha, jeszcze po drodze musieliśmy postać pół godziny w bramie
kamienicy, przeczekiwaliśmy nalot. W banku dobijaliśmy się dość długo, aż wreszcie
wyszli strażnicy i nas wpuścili. Edward pokazał rozkaz zabrania depozytu, a oni
powiedzieli, że powinien mieć klucze, poza tym depozyty już są zabrane i został tylko
jeden. Klucze, które miał, nie pasowały do zamków; drugi komplet miał ponoć dyrektor,
ale on w centralnym banku przy Zwiętokrzyskiej nadzorował pakowanie reszty złota
z rezerw państwowych, więc nie mógł się oderwać. Podchorąży trochę się zdenerwował,
bo chciał ruszyć jeszcze przed świtem, tymczasem zatrzymywały go zwyczajne pancerne
drzwi. Wrócił do ciężarówki i przyciągnął skrzynkę dynamitu. Powiedział, że wysadzi
te drzwi w powietrze, a potem zaczął się zastanawiać, jak długo będzie się palił lont.
Podłożył pierwszą laskę w szparę i podpalił. Cofnęliśmy się za winkiel i czekaliśmy.
A tu naraz jak nie łupnie. Patrzymy, ściana popękana, podłoga popękana, a drzwi ani
drgnęły. Przylecieli strażnicy i zaczęli się wściekać, że rujnuje bank, a on powiedział, że
i tak za dwa dni będą tu Niemcy. Przypuszczano wówczas, że armie pancerne zdobędą
Warszawę bardzo szybko, choć ludności cywilnej propaganda mówiła, że stracili wiele
czołgów i zostali częściowo odparci. Dopiero bitwa nad Bzurą trochę ich powstrzymała.
Więc ściana popękała, ale zaraz się okazało, że ucierpiał tylko tynk, a zbrojony beton
pod spodem był nietknięty. Mróz zdenerwował się jeszcze bardziej i zaczął oglądać plan
banku wiszący na ścianie. Wreszcie poprowadził nas naokoło i doszliśmy do ściany
skarbca od tyłu. Strażnicy przynieśli nam łomy i młotki, których używano czasem
do odbijania skrzynek i zaczęliśmy drążyć dziurę w ścianie. Wymurowana była nie
z betonu, ale z cegieł. Wreszcie wywierciliśmy dziurę, podłożyliśmy dynamit. Tym razem
wywaliliśmy odpowiedniej wielkości otwór i weszliśmy do środka. Stały tam masywne
drewniane skrzynie, wybuch trochę je poprzesuwał. Jedna pękła i wysypały się z niej
47
złote dolary. Zbiliśmy ją z powrotem do kupy i zaczęliśmy nosić na ciężarówkę. Na
szczęście nie było daleko. Skrzynie ważyły po jakieś dwadzieścia kilogramów i braliśmy
je po dwu. Wreszcie załadowaliśmy wszystkie. Edward siedział i palił papierosa, a potem
rozgniótł niedopałek o ścianę sejfu i powiedział, żebyśmy ruszali. Wypisał jeszcze jakieś
pokwitowania dla banku i przez telefon złożył gdzieś meldunek, że wysadził ścianę.
Załadowaliśmy się do szoferki i w drogę. Przejeżdżaliśmy przez most Kierbedzia,
gdy zatrzymał nas patrol. Podchorąży pokazał jakiś papier, a musiało być to pismo
podpisane może nawet przez Naczelnego Wodza, bo tylko zasalutowali i przepuścili.
Byliśmy już po drugiej stronie Wisły, kiedy kazał zatrzymać na moment samochód na
poboczu i wysiedliśmy z szoferki.
 Jak był powód postoju?  zainteresował się szef.
 Popatrzcie na Warszawę  powiedział Edward.  Przypatrzcie się dobrze temu
miastu, bo zdaje się, że widzimy je ostatni raz w życiu. Wtedy zacząłem się bać, bo do tej
pory sądziłem, tak jak inni, że wojna potrwa może kilka tygodni, a potem odeprzemy
wroga. A tu naraz takie straszne słowa.
 Sprawdziły się?  zapytałem delikatnie.
 Nie. Zobaczyłem jeszcze Warszawę nie raz. Ostatnio  uśmiechnął się  trzy
miesiące temu. Ale to już było potem inne miasto. Tak bardzo się zmieniło... Ale do
rzeczy. Ruszyliśmy szosą na Lublin, ale zaraz na wysokości Otwocka była zupełnie
zablokowana kolumnami uchodzców. Zaczęliśmy szukać objazdów i na wieczór byliśmy
w Puławach. Podchorąży usiłował się dodzwonić do Lwowa, ale nie było połączenia, po
wojnie dopiero dowiedziałem się, że radzieccy dywersanci zerwali linię telefoniczną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl