[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przytłumiony wrzask bólu. Nocny Zpiewak otrząsnął się z zaskoczenia, wyszarp-
nął nóż zza cholewki buta. W dwóch skokach znalazł się tuż przy walczących.
Z krótkiego rozmachu wbił ostrze w bok wyższego mężczyzny. Czuł, jak klinga
zatrzymuje się na żebrze. Skrytobójca puścił ofiarę, usiłując kopnąć Stworzyciela
w brzuch. Chłopak uchylił się w ostatniej chwili i chwycił mężczyznę za kostkę,
szarpiąc z całej siły. Rzucił się na obalonego przeciwnika, ponawiając cios nożem,
tym razem pod żebra. Linka owinęła się wokół jego szyi, poczuł ucisk kciuka na
tętnicy. Pod czaszką Nocnego Zpiewaka załomotały ciężkie młoty. Rozpaczliwie
kłuł nożem raz za razem, zdając sobie sprawę, że traci przytomność. Nagle ucisk
zelżał. Ręce zabójcy puściły końce linki i opadły bezwładnie na boki, stukając
kostkami palców o posadzkę. Chłopiec zaczerpnął ciężko powietrza, ze wstrętem
ściągnął sznur z szyi i podniósł się z martwego ciała. Obok siedział oszołomiony,
na pół przytomny Zwycięski Promień Zwitu. Nocny Zpiewak złapał go pod pachy
i z trudem postawił na nogi. Iskra przyciskał obie dłonie do gardła, jego szeroko
otwarte oczy błądziły bezmyślnie w przestrzeni. Ktoś, zwabiony hałasem, otwo-
rzył drzwi na galerię.
Co się tam dzieje?!. . . rozległ się zirytowany, zaspany głos z głębi.
To znowu Zpiewak. Z panienką odrzekł inny, dostrzegając widocznie
tylko dwie splecione ze sobą postacie, z czego jedną długowłosą.
Do czarnej zarazy! Czy on to musi robić właśnie tutaj?!
Drzwi zamknęły się na powrót.
Nocny Zpiewak potrząsnął Iskrą, ale nie wywołał żadnej reakcji poza jękiem.
Trudno, trzeba będzie obudzić Kamyka mruknął.
* * *
Nie spałem. Zemściło się na mnie picie zimnej wody ze studni po ćwiczeniach
z mieczem. Drapało mnie w gardle. Leżałem po ciemku z otwartymi oczami i roz-
ważałem, czy jutro zgłosić dolegliwość, co uwolniłoby mnie przynajmniej na je-
den dzień od Gladiatora, czy iść na lekcje, nie ryzykując niemiłych zabiegów ze
strony lekarza.
Toteż gdy do komnaty wpadł Nocny Zpiewak, podtrzymujący słaniającego
się Zwycięskiego Promienia Zwitu w niekompletnej odzieży, byłem całkowicie
przytomny. W świetle zapalonej przez Stworzyciela lampy zobaczyłem krew na
szyi Iskry i na rękach Nocnego Zpiewaka. Pierwsza moja myśl była kompletnie
bezsensowna: mój przyjaciel poderżnął gardło Iskrze.
191
Pospiesznie wkładałem na siebie przypadkowe części ubrania, podczas gdy
Nocny Zpiewak przekazywał mi, co się zdarzyło, szorując ręce w miednicy.
Zwycięski Promień Zwitu leżał na jego łóżku, kredowo blady, z szyją owiniętą
ręcznikiem.
Nie miał chłop kłopotu, wziął sobie młodą babę wyrzekał Nocny Zpie-
wak, trzęsąc się z nerwów. Trup na korytarzu, krew. . . Co z tym dworskim
pieskiem, zostanie mu tak?
Obejrzałem Iskrę. Był zupełnie bierny. Oprócz zdartego kawałka skóry z szyi
nie znalazłem na jego ciele żadnych obrażeń. yrenice miał wielkie jak talerzyki.
Jest w szoku. Wystarczy, że się prześpi, a dojdzie do siebie. Będzie taki sam
jak przedtem, albo i gorszy.
Nocny Zpiewak dygotał coraz bardziej, ogarnięty spóznioną paniką. Wpatry-
wał się we mnie zrozpaczonym wzrokiem.
Kamyk, ratunku. . . Przed chwilą zadzgałem na galerii człowieka! Zarządca
obedrze mnie ze skóry!
Bredzisz. To była obrona konieczna. Uratowałeś życie temu tutaj.
Nie powinno mnie tam wcale być. Powinienem był grzecznie leżeć w łóżku
upierał się Nocny Zpiewak. Zaczną pytać, co robiłem po nocy. Dowiedzą
się, gdzie byłem. . . Nie mogę się przyznać. . .
Znów byłeś w Ogródku?
Ogródek to nic. Jest legalny. Błagam, nie wydaj mnie. . .
Co nabroiłeś?
Nocny Zpiewak nachylił się ku mnie, jakby chciał szeptać, a ktoś mógł go
podsłuchać.
%7łona zarządcy wschodniej wieży wydusił z siebie bezradnie.
Zakryłem oczy w geście rezygnacji.
Gdzie ty masz rozum? Między nogami? I właściwie co te baby w tobie wi-
dzÄ…?
Była to jedna z niepojętych tajemnic natury.
Czas biegł nieubłaganie. Na galerii leżał nieboszczyk, lada chwila mógł natra-
fić na niego nocny patrol lub zapach krwi przywabiłby hajgońskie pantery. Jedy-
nym człowiekiem, jaki przyszedł mi na myśl i do którego mieliśmy zaufanie, był
Wiatr Na Szczycie.
Zaciągnęliśmy trupa do komnaty Zwycięskiego Promienia Zwitu i o niemiły
wstrząs przyprawił nas widok drugiego ciała. Zabitym okazał się służący Iskry.
Leżał na podłodze przy swoim posłaniu i wyglądał, jakby spał. Tyle że śpiący ra-
czej nie kładą się na twardych deskach i raczej starają się oddychać. Pozostawiłem
Nocnego Zpiewaka przy ciałach, a sam czym prędzej pobiegłem, by sprowadzić
Wiatr Na Szczycie. Tak bardzo się spieszyłem, że nie wziąłem nawet kurtki.
Przekradałem się na przełaj, dziwnymi skrótami, przez ogrody kwiatowe i wa-
rzywniki, po klamrach dla czyścicieli rynien i po wierzchołkach murów. Raz i dru-
192
gi przeczekiwałem idące patrole. W ogrodach dopadły mnie pantery. Zamarłem
bez ruchu, gdy wielkie łapska oparły się o mój brzuch, a wrażliwy koci nos węszył
badawczo. Widocznie jednak miałem odpowiedni zapach, bo przepuściły mnie
dalej. Ominąłem główne drzwi prowadzące do kwater zajmowanych przez kilku
błękitnych magów. Na korytarzu mogłem natknąć się na któregoś sługę z nocną
zmiany. Nie miałem ochoty podnosić na nogi wszystkich mieszkańców. Wiedzia-
łem, że okna komnat Mistrza Iluzji wychodzą na wewnętrzny dziedziniec, a pod
nimi biegnie ozdobny gzyms, dość szeroki, by na nim stanąć, przedostawszy się
nań z galeryjki obok. Teraz wydaje mi się te dość głupawe: chodzić przy nie-
pewnym świetle księżyca po występie niewiele szerszym niż szarfa, ale człowiek
w niektórych stanach ducha zdolny jest do dziwnych rzeczy. Nie mogłem sobie
przypomnieć, czy okno otwiera się na zewnątrz, czy do wewnątrz. Sunąłem, kro-
czek po kroczku, przylepiony do ściany i myślałem, czy popędliwy Hajg, wyrwa-
ny nagłe ze snu, nie skręci mi karku, zanim mnie rozpozna. Okno otwierało się
do środka i do tego było lekko uchylone. Z ulgą wsunąłem się przez nie. We-
wnątrz było mroczno. Nędzny płomyczek nocnej lampki, częściowo przysłonięty,
oświetlał tylko jeden kąt. Przez moment zastanawiałem się, gdzie stoi łoże ma-
ga i jak go obudzić bez wszczynania alarmu. Niespodzianie objęło mnie dwoje
mocnych ramion i poczułem na policzku szorstki zarost. Przeraziłem się niebo-
tycznie! Kopnąłem tego kogoś w kostkę i wyrwałem się gwałtownie z czułych
objęć. Wpadłem na jakiś mebel, wyrżnąłem w coś głową, aż zobaczyłem gwiaz-
dy. Pojaśniało. Obok stał Wiatr Na Szczycie z lampą w ręku. Na mój widok oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]