[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Barbara Delinsky
143
chwytem w oczach spoglądał też na moje włosy,
które umyÅ‚am, wysuszyÅ‚am i zostawiÅ‚am rozpusz­
czone.
Cooper wrócił z nami do domu - całe szczęście,
bo nie wiem, co bym zrobiła. Usiadł z Peterem
w salonie i spytał o jego rozmowę z Hummelem.
Przez godzinÄ™ Peter relacjonowaÅ‚ wszystko, cze­
go siÄ™ dowiedziaÅ‚ i czego siÄ™ nie dowiedziaÅ‚, nastÄ™p­
nie zaczÄ…Å‚ mówić o wnioskach, petycjach, wezwa­
niach. Starałam się skupić na jego słowach, ale
ciągle coś odwracało moją uwagę. Najpierw usta
Petera, potem kontrast pomiędzy jego białą koszulą
a opadającymi na kołnierz ciemnymi kosmykami,
następnie włoski porastające fragment nadgarstka,
który wystawał z rękawa granatowej marynarki,
oraz sposób, w jaki spodnie opinały mu udo, kiedy
zakładał nogę na nogę. Potem znów usta; one
najbardziej mnie fascynowały.
Powieki zaczęły mi ciążyć. Obudziłam się, kiedy
Cooper potrzÄ…snÄ…Å‚ mnie delikatnie za ramiÄ™.
- Lepiej ja niż on - powiedział, wskazując
głową na Petera.
Odniosłam wrażenie, że omawiali, który z nich
ma mnie obudzić. I że byli w świetnej komitywie.
To dobrze. CieszyÅ‚am siÄ™, że pomimo różnic chara­
kterologicznych i początkowych oporów Coopera
poczuli do siebie sympatiÄ™. Z drugiej strony wcale
tak wiele ich nie różniło. W końcu wbrew temu, co
mi się wydawało, Peter nie pochodził z wyższych
sfer.
DOM NA KLIFIE
144
OczywiÅ›cie nie miaÅ‚o to najmniejszego znacze­
nia. Prawdę mówiąc, w tym momencie nic nie miało
znaczenia. Po prostu chciałam iść spać. Dawno nie
piłam wina i najwyrazniej uderzyło mi do głowy.
Peterowi nie. Nie wiem, jak dÅ‚ugo siedziaÅ‚, roz­
mawiając z Cooperem, i o której poszedł spać, ale
kiedy obudziłam się - o dziewiątej, straszliwie
pózno jak na mnie - był już na nogach; zaparzywszy
kawÄ™, przygotowywaÅ‚ coÅ›, co pachniaÅ‚o niesamowi­
cie apetycznie. Racuszki. Tak pysznych jeszcze
nigdy nie jadłam. Użył jakiegoś  tajemniczego"
skÅ‚adnika. Kiedy jednak zorientowaÅ‚am siÄ™, że ogól­
na liczba składników przekracza pięć, nawet nie
spytałam o tajemniczy składnik. Dań, do których
potrzeba więcej niż pięciu składników, nie robię;
takÄ… mam zasadÄ™. Pięć to maksymalna ilość. Racu­
szki chętnie znów zjem, ale w wykonaniu Petera.
W wykonaniu Petera? To chyba niezbyt mÄ…dre,
przemknęło mi przez myśl. Może niezbyt mądre, ale
kiedy po rozmowie z komendantem portu wrócili­
Å›my do domu i Peter zaÅ‚adowaÅ‚ torbÄ™ do samocho­
du, nie zdołałam się powstrzymać:
- To kiedy cię znów zobaczymy? - spytałam.
- O sobie mówisz w liczbie mnogiej? Jak królo­
wa? - zażartował.
Zmieszałam się. Długo wpatrywał mi się
w twarz. Jego oczy przenikały mnie na wylot.
- Jak królowa... - powtórzył ochryple, juz bez
cienia wesoÅ‚oÅ›ci. - Faktycznie; odstajesz od tutej­
szych mieszkańców. Chcesz być taka jak oni, ale
Barbara Delinsky 145
jednak różnisz się od reszty. Oni to instynktownie
czują. Widziałem, jak z tobą rozmawiają. Okazują
ci szacunek, jak komuÅ› lepiej urodzonemu. Zauwa­
żyłem to również wczoraj w restauracji. Jesteś
księżniczką. Bogatą panną Madigan.
- Ale oni nic o mnie nie wiedzÄ…, nie znajÄ… mojej
rodziny, mojego pochodzenia. Nikomu o tym nie
mówiłam.
- Nie szkodzi. To wciąż w tobie tkwi - powie­
dział cicho. - Uciekłaś od zgiełku dużego miasta,
aby wieść spokojne życie w domu na skalnym
urwisku. Ale człowiek jest bardziej skomplikowaną
istotą. Nosi w sobie swoją przeszłość, zwyczaje,
pochodzenie. Tych rzeczy nie sposób wyelimino­
wać; one ujawniają się w tym, jak się poruszasz, jak
rozwiÄ…zujesz problemy, w wyborach, jakich doko­
nujesz... - urwał. - Ale nie odpowiedziałem na
twoje pytanie, prawda?
ByÅ‚am zdumiona, że tyle czasu poÅ›wiÄ™ciÅ‚ anali­
zie mojego charakteru. Czułam się mile połechtana.
- Nie, nie odpowiedziałeś - szepnęłam.
- To dlatego, że sam nie wiem. Teraz czeka
mnie mnóstwo papierkowej roboty. Zadzwonię do
Coopera, kiedy będę miał do niego pytania. I do
ciebie.
Zaraz, zaraz. Zadzwoni do Coopera, kiedy będzie
miał pytania do mnie? Czy zadzwoni do mnie?
Psiakość, byłam w kropce! Nie chciałam jednak
dopytywać się i uściślać, żeby nie pomyślał sobie,
że strasznie mi na nim zależy. A potem nie było już
146 DOM NA KLIFIE
okazji, bo ujÄ…Å‚ mnie Å‚okieć i poprowadziÅ‚ z po­
wrotem do drzwi.
Wiatr targał mu włosy, układał je w niedbałą
fryzurę. Taką, jaka mi się najbardziej podobała.
- Będziesz jechał non stop?
- Nie wiem. - Sprawiał wrażenie nieobecnego
myślami. - Zobaczę.
- Czeka cię długa droga. Przynajmniej wstąp
gdzieÅ› na kawÄ™.
Nie odpowiedział. Weszłam do domu, obróciłam
się i z trudem przełknęłam ślinę. Peter patrzył na
mnie z powagą w oczach. Oboje milczeliśmy. Nie
chciałam się angażować, nie chciałam się wiązać
z żadnym mężczyzną, ałe... ale naprawdę polubiłam
Petera.
- Jill, dziękuję za wszystko - powiedział cicho,
z uczuciem w głosie.
Zaczerwieniłam się.
- ObiecaÅ‚am ci spanie i wikt. Może trochÄ™ nie­
konwencjonalny okazaÅ‚ siÄ™ ten mój hotel, ale przy­
najmniej miałeś dach nad głową.
- Miałem. - W jego oczach dojrzałam tęsknotę.
- Będzie mi ciebie brak, Jill.
Na moment serce mi zamarło, a potem ruszyło
galopem. Bałam się myśleć o przyszłości, więc
wzruszyłam lekko ramionami i oznajmiłam ze
śmiechem:
- Mnie? Nie żartuj! Wracasz do świateł miasta,
do swojej kancelarii i wspólników, do swoich przy­
jaciół i znajomych, którzy każdego wieczoru wyda-
Barbara Delinsky
147
ją huczne przyjęcia. Do swojego mieszkania przy
Central Park...
Wciąż patrzył na mnie ze smutkiem w oczach,
a ja nie mogłam tego pojąć. Wracał do siebie, do
Nowego Jorku. Chyba nie było mu żal, że opuszcza
Maine? Prawda?
- Chodz tu - mruknÄ…Å‚, zgarniajÄ…c mnie w ra­
miona.
Schyliwszy głowę, zdusił mi usta w namiętnym
pocałunku. Przeszył mnie żar. Nogi miałam jak
z waty. Tego pragnęłam i tego się bałam; tego ognia,
który we mnie rozpalił. Miałam wrażenie, że cała
płonę. W ciągu tych kilku dni tłamsiłam w sobie
zbyt wiele emocji - i teraz wszystko wybuchło.
Czy słusznie robiliśmy? Chyba tak. Ale pewnie
Ewie też się wydawało, że postępuje właściwie, gdy
odgryzaÅ‚a pierwszy kÄ™s jabÅ‚ka. Od pocaÅ‚unku krÄ™ci­
ło mi się w głowie. Nie byłam w stanie jasno myśleć.
Obecność Petera od samego poczÄ…tku powodo­
wała bezład w mojej głowie; pocałunek jeszcze go
wzmacniaÅ‚. WzmagaÅ‚ zamÄ™t, przyprawiaÅ‚ o dresz­
cze, podsycał ogień.
Nie tylko wargi Petera odbierały mi rozum.
Również jego ciało. Trzymał mnie, jak nigdy dotąd.
Blisko. Kurtki mieliśmy rozpięte. Nasze ciała się
stykały, napierały na siebie. Wsunął ręce pod moją
kurtkÄ™; jedna gÅ‚adziÅ‚a mnie po plecach, druga spo­
czywała płasko na moich pośladkach. Może Peter
byÅ‚ czÅ‚owiekiem z miasta, ale budowÄ™ miaÅ‚ spor­
towca: twardy brzuch, twarde ramiona, twarde uda.
DOM NA KLIFIE
148
Po raz pierwszy w życiu czułam się podniecona
męskim ciałem. Wzrost Petera podkreślał moją
kruchość, a szerokość jego ramion moją kobiecość.
MiaÅ‚ dÅ‚ugie nogi, wÄ…skie biodra, umięśnione ple­
cy...
Z sekundy na sekundÄ™ coraz bardziej zdawa­
łam sobie sprawę z jego siły i witalności, a także
z pragnienia, które we mnie narastało i domagało
się zaspokojenia. Peter dał mi przedsmak nieba,
ale przedsmak już mi nie wystarczaÅ‚. Po raz pierw­
szy chciaÅ‚am wiÄ™cej. OdwzajemniaÅ‚am pocaÅ‚u­
nek, ale to jeszcze bardziej wzmagaÅ‚o podniece­
nie. Miałam wrażenie, że piersi mi eksplodują.
Przytuliłam się do niego mocniej. Przyparł mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl