[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ten temat nie będę rozmawiać.
- Nic o tym nie wiem - powiedziała i odwróciła się.
- Słuchaj, co do ciebie mówię! - Stan złapał ją za ramię. -
Brent zwiał z moją forsą.
Próbowała mu się wyrwać, ale szarpnął ją tak, że ramię podjechało jej aż pod
brodę.
- Jeśli on jest w kłopotach, to ty też! - syknął Stan.
W tym momencie oślepiły ich światła wjeżdżającego na podjazd samochodu.
- Módl się, żeby to był Brent - warknął Stan. Samochód zatrzymał się, światła
przygasły, zza kierownicy
wyskoczył W.S.
- Puść ją - powiedział, podchodząc z zaciśniętymi pięściami.
11
- W.S., ty nie masz z tym nic wspólnego - oświadczył Stan. - To sprawa
między mną a Faradayami.
- Puść ją.
Maddie próbowała wyrwać się, ale Stan trzymał mocno. W.S. był wściekły i
sprawiał wrażenie naprawdę groźnego. Nigdy go takim nie widziała.
- Poczekaj, proszę...
Stan na nic nie zwracał uwagi.
- Wszystko przez ciebie! - krzyknął do W.S. - Po co wróciłeś? Spadaj i daj mi
skończyć sprawę. - Puścił Maddie, która zatoczyła się lekko i zrobiła krok
wstecz. - Gdybyś wiedział, że Sheila...
W.S. zamachnął się. Maddie skrzywiła się, słysząc, jak pięść uderza w ciało.
Stan klapnął tyłkiem na asfalt, klnąc na czym świat stoi.
- Nie waż się jej dotykać. Nigdy! - powiedział W.S. Pani Crosby wyszła na
ganek swego domu.
- Maddie! - krzyknęła. - Co się dzieje?
- Co ty wyprawiasz! - Maddie próbowała uspokoić W.S. -Na głowę upadłeś?
- Maddieeee! - krzyczała pani Crosby.
- Nic się nie stało, proszę pani. Stan się potknął. Wszystko w porządku.
Pani Crosby pozostała jednak na posterunku. W.S. potrząsał obolałą ręką.
- Wejdź do domu - powiedział, nawet na nią nie patrząc, a potem zwrócił się
do Staną: - Należało ci się to od dawna. Idziemy.
- Nie! - Maddie wkroczyła pomiędzy nich. - Nie ma mowy. Ludzie, co się z
wami dzieje! Przecież nie macie po szesnaście lat! Przestańcie!
- Maddie, wracaj...
- Nie! - krzyknęła. - Koniec bójki.
W.S. stał przez chwilę nieruchomo, a potem wyraźnie się rozluźnił. Objął ją i
przytulił mocno.
Maddie pomyślała, że pani Crosby ta scena przedstawienia z pewnością
najbardziej się spodoba, ale aż dziw, jak mało ją to obeszło. Najważniejsza
była bliskość człowieka, do którego czuła pełne zaufanie.
W.S. westchnął.
- W porządku. Masz rację. To głupota. - Spojrzał na Staną, który próbował
wstać, ale bez powodzenia. - Przepraszam. Zostaw jednak Maddie w spokoju.
Nie ma pojęcia, co się dzieje.
- Niech cię cholera! - Stan obmacywał szczękę. Nie doznał chyba poważnego
uszczerbku na zdrowiu, bo nagle roześmiał się serdecznie. - Ty i Maddie! No,
no... Brent wie?
W.S. spojrzał na niego groźnie. Maddie zacisnęła dłofi na jego ramieniu na
wypadek, gdyby znów przyszło mu do głowy bicie ludzi.
- Policzyłeś zęby? - spytał tylko. Stan śmiał się nadal.
- Niezłe... - pochwalił. Zdołał wreszcie wstać i teraz otrzepywał dżinsy.
Spojrzał na W.S. - Wiesz, stary, nie muszę cię nawet lać. Brent zrobi to za
mnie. On cię zabije. Zabije was oboje.
- Nic nie rozumiesz... - Maddie próbowała ratować sytuację, ale W.S. do tego
nie dopuścił.
- A to by ci się spodobało, prawda? - W jego głosie nie było jednak gniewu.
Maddie przyjrzała się im obu. Cały gniew, cała złość gdzieś wyparowały,
jakby czarodziej machnął magiczną różdżką. Gdyby nie było to tak
przerażające, można by się nieźle ubawić.
Stan potrząsnął głową.
- Boże - westchnął. - Szykuje się niezła zabawa. Niech no tylko powiem
Sheili... - Poszedł do swego samochodu, śmiejąc się w głos.
- Powinienem przyłożyć mu mocniej - powiedział W.S. -W dawnych, dobrych [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl