[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypinali mnie do niej, kiedy gdzieś z boku rozległo się przerazliwe wycie syren. Po chwili
ucichło, zamiast niego dobiegł równie przerazliwy głos:
- Czerwony alarm! Czerwony alarm! Podwójna grawitacja! Trzy minuty!
Znów rozległo się wycie.
Przez hałas słyszałem pospiesznie wypowiadane słowa Daka:
- Projektor jest ustawiony? Taśmy włożone?
- Tak, tak!
- Masz strzykawkę? - Dak przekręcił się w powietrzu i zwrócił się do mnie: - Słuchaj,
koleś, damy ci zastrzyk. Wszystko gra. Część leku to nullgrav, reszta to lekki środek
stymulujący... bo będziesz musiał uczyć się roli. Najpierw poczujesz, że pieką cię gałki oczne,
potem zacznie cię swędzieć, ale nie będzie bolało.
- Czekaj, Dak, nie...
- Nie mamy czasu! Muszę podpalić tę kupę złomu! - obrócił się i wyleciał przez
drzwi, zanim zdążyłem zaprotestować. Drugi podciągnął mi rękaw, przyłożył pistolet-
strzykawkę do skóry na ramieniu i zanim się zorientowałem, było już po wszystkim. W
chwilę pózniej znikł. Wycie znowu ustąpiło wrzaskowi: ,,Czerwony alarm! Podwójna
grawitacja! Dwie minuty!".
Próbowałem się rozejrzeć, ale narkotyk sprawił, że czułem się jeszcze bardziej
zdezorientowany. Gałki oczne zaczęły mnie piec, zęby też, a potem poczułem nieznośne
swędzenie na plecach. Byłbym się podrapał, ale pasy bezpieczeństwa trzymały mocno i nie
pozwalały mi dosięgnąć torturowanego obszaru, co uchroniło mnie być może przed
złamaniem ramienia wskutek przeciążenia. Wycie znowu ucichło, ale tym razem jego miejsce
zajÄ…Å‚ spokojny baryton Daka.
- Ostatni czerwony alarm! Podwójna grawitacja! Jedna minuta! Skończcie te
pieprzone gierki i rozłóżcie płasko tłuste tyłki, bo zaraz odpalamy!
Zamiast wycia usłyszałem tym razem AdAstra Arkeziana, opus 61 C-dur. Była to
kontrowersyjna wersja w wykonaniu Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej z
cztemastotaktowymi nutami ,,strachu" gdzieś w de. Byłem tak rozbity, ogłupiały i naćpany,
że nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia - w końcu trudno nosić drwa do lasu.
W drzwiach pojawiła się syrena. Nie, nie miała łuskowatego ogona, ale poza tym
wyglądała dokładnie tak, jak syrena powinna wyglądać. Kiedy zdołałem zogniskować wzrok,
stwierdziłem, że była to bardzo ładna i bardzo ssakowato wyglądająca samiczka w koszulce i
szortach. Unosiła się zgrabnie głową do przodu, co wskazywało na to, że jest obyta z
nieważkością. Spojrzała na mnie bez uśmiechu, umieściła się w drugiej prasie i złapała za
uchwyty, ale nie zawracała sobie głowy pasami bezpieczeństwa. Finał muzyki przetoczył się
nad nami i nagle poczułem, że robię się bardzo ciężki.
Dwa G to nic takiego, przynajmniej wówczas, kiedy unosisz się na łożu z cieczy.
Skóra, pokrywająca koję, powoli mnie otaczała, czułem się bardzo ciężki i coraz trudniej mi
było oddychać. Słyszałeś pewnie opowieści o pilotach, którzy startowali przy dziesięciu G i
doprowadzali się do ruiny - nie wątpię, że nie były zmyślone. Dwa G jednak, zwłaszcza w
prasie, sprawia, że czujesz się tylko ociężały, nie chce ci się ruszyć.
Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że megafon w suficie zwraca się do
mnie:
- Lorenzo! Jak ci leci, koleÅ›?
- Niezle - wydyszałem z trudem. - Jak długo musimy to wytrzymywać?
- Około dwóch dni.
Chyba jęknąłem, bo Dak roześmiał się.
- Przestań marudzić, chłopcze! Moja pierwsza podróż na Marsa zajęła mi trzydzieści
siedem tygodni, z których każda minuta spędzona była w stanie nieważkości na orbicie
eliptycznej! Lecisz sobie luksusową trasą, z podwójnym G tylko przez parę dni i
odpoczynkiem na jedno G na rozstajach, tyle jeszcze mogę ci powiedzieć. Powinniśmy cię za
to obciążyć.
Już miałem mu powiedzieć dość wulgarnie, co myślę o jego doskonałym humorze,
kiedy przypomniałem sobie, ze w pomieszczeniu znajduje się dama. Ojciec uczył mnie, że
kobieta wytrzyma wszystko, nawet zniewagę cielesną, ale łatwo urazić ją słowem.
Piękniejsza część naszej rasy jest zorientowana na symbole; to bardzo dziwne, gdy
wezmie się pod uwagę jej skrajny wręcz pragmatyzm. W każdym razie nigdy nie pozwoliłem,
aby słowo-tabu przeszło przez moje usta w sytuacji, gdy mogłoby zranić uszy damy -nigdy od
czasu, kiedy poczułem na wargach twardą dłoń ojca... Jeśli idzie o odruchy, ojciec mógłby
uczyć profesora Pawłowa.
Ale Dak przemówił znowu:
- Penny, jesteÅ› tam, kwiatuszku?
- Tak, kapitanie - odpowiedziała młoda kobieta obok mnie.
- W porządku, zacznij z nim pracować. Zejdę do was, kiedy ustawię to cudo na kursie.
- Doskonale, kapitanie. - Zwróciła głowę w moją stronę i zapytała miękkim,
chropowatym kontraltem: - Doktor Capek chciałby, żebyś się odprężył i przez kilkanaście
godzin po prostu oglądał filmy. Jestem tu po to, aby odpowiadać na pytania w razie potrzeby.
WestchnÄ…Å‚em.
- Dzięki niebiosom, że wreszcie ktoś zacznie odpowiadać na moje pytania!
Nie odezwała się, ale z wyraznym trudem podniosła rękę i przycisnęła jakiś przycisk.
Zwiatła w kajucie zgasły, a przed moimi oczami wyłonił się trójwymiarowy obraz i dzwięk.
Rozpoznałem sylwetkę pośrodku: chyba każdy z miliardów obywateli Imperium rozpoznałby
ją bez trudu - i nagle zrozumiałem, jak dokładnie i bezlitośnie wrobił mnie Dak Broadbent.
To był Bonforte.
Ten Bonforte, oczywiście. Jego Ekscelencja John Joseph Bonforte, dawny premier,
przywódca lojalnej opozycji i głowa koalicji Ekspansjonistów, najbardziej kochany - i
najbardziej znienawidzony - człowiek w całym Systemie Słonecznym.
Mój zdumiony umysł wywinął koziołka i doszedł do nieuniknionego, całkiem
logicznego wniosku. Bonforte przeżył już co najmniej trzy zamachy, a przynajmniej tak
twierdziły media. Co najmniej dwie z jego ucieczek wydawały się graniczyć z cudem.
Przypuśćmy, że cud się nie zdarzył? Przypuśćmy, że wszystkie trzy się powiodły... ale stary,
kochany Joe Bonforte był w tym czasie całkiem gdzie indziej?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]