[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poniewierały się wyrzucone z otwartych grobów suche kości zmarłych, ułożonych kiedyś głową na
południe i nogami na północ.
- Zanim wprawię w ruch moje ręce i nogi, pobłogosławię Jego imię - mówił głos. - Będę się
modlił do Niego przed wyjściem i przed wejściem, zanim usiądę i zanim wstanę, i kiedy będę kładł
się spać. Pobłogosławię Go ofiarą, przyrzekam to w waszej obecności.
Wszedłem do wielkiej sali, z której dochodził głos. Grupa około stu osób ubranych w białe
lniane szaty, stała zwrócona twarzami ku wschodowi. W środku ujrzałem mężczyznę, który
odwrócił się do mnie.
Domyśliłem się, że templariusze czekali tu na mnie, albowiem wiedzieli już, iż spotkałem się
ze Starcem z Gór. Taki był plan dotyczący mojej osoby - przewidywał, że spotkam się z
Nasr-Eddinem, który doprowadzi mnie do skarbu w zamian za opiekę templariuszy. Niestety nie
zdołałem zapewnić mu tej opieki.
- Witaj, Adhemarze - powiedział komtur. - Witaj w naszej siedzibie w Chirbet Qumran. Są tu
ostatni rycerze naszego zakonu, przysłani przez esseńczyków, by odbudować Zwiątynię, czego
dokonamy w przyszłości dzięki tobie.
W tej sali zgromadzeń, niepodobnej do innych, wszyscy stali w ciszy, w hierarchicznym
porzÄ…dku.
- Teraz - ciÄ…gnÄ…Å‚ komtur - zabierzesz skarb i ukryjesz go w miejscu tylko tobie znanym. Nikt
inny nie będzie miał tam dostępu, nawet my - wskazał na ludzi w białych szatach. - Nikt nie może
znać miejsca ukrycia skarbu, żeby ci, którzy go odnajdą po wiekach, mogli dokończyć to, czego
nam nie udało się dokonać.
Nazajutrz opuściłem obóz, by ukryć skarb. Tam gdzie czekała na mnie karawana, zastałem
małego chłopca. Jego skóra była spalona słońcem. Czarne oczy i czarne włosy kontrastowały z
bielą lnianej, lśniącej w słońcu tuniki.
- Czego chcesz? - zapytałem, siodłając konia.
Chłopiec nie odpowiedział.
- Jak siÄ™ nazywasz?
- Muppim.
Przykucnąłem i uważnie mu się przyjrzałem. Miał nie więcej niż dziesięć lat. Błyszczące oczy
świadczyły o tym, że niedawno płakał.
- SkÄ…d jesteÅ›, Muppimie?
Pokazał ręką w kierunku grot, na północ od wybrzeża.
- Zabłądziłeś?
Skinął głową.
- Pojedz z nami - powiedziałem - spróbujemy odnalezć twój dom.
Wsadziłem go na mojego konia. Długa karawana ruszyła.
Podczas jazdy przez pustynię Muppim opowiadał dzieje swego ludu. To tu, na pustyni,
wszystko się zaczęło. Tu Bóg przemówił do naszego przodka Abrahama.  Porzuć swój kraj,
rodzinę i dom  - rozkazał mu.  Ale dokąd mam się udać?  - zapytał Abraham. I Bóg odpowiedział
mu:  Do kraju, który ci wskażę.
Porzuć swój kraj, a uczynię twój lud wielkim, rozsławię twe imię. Porzuć ten kraj, a będziesz
błogosławiony .
Mupim opowiadał o tułaczce dzieci Izraela, o ich pasterskim, koczowniczym życiu przez
czterdzieści lat na pustynnych, suchych terenach. To była straszna droga od Nilu do gór Synaju.
Właśnie na tej pustyni Bóg zawarł Przymierze ze swym ludem i uczynił go narodem
wybranym; tu Bóg dał Torę, napisaną Jego ręką i zażądał, aby wybudowali Arkę Przymierza, w
której będzie spotykał się z ludzmi.
- Dokąd teraz pójdziemy? - zapytał Omar. - Mam nadzieję, że pamięć ci dopisuje.
- Po co było robić coś tak strasznego? - pokazałem zdewastowane groby.
- Czyż nie jest tak napisane w waszych księgach? Czyż dolina pełna suchych kości nie oznacza
końca świata? Idziemy dalej. Ty zostajesz - zwrócił się do pani Złotowskiej, po czym wyjął pistolet
i na moich oczach strzelił do niej dwa razy.
Kobieta osunęła się na ziemię, z jej ust wypłynęła strużka krwi.
Niewzruszony tym Omar podjął marsz. Jeśli zrobię to, czego ode mnie żąda, jeśli pokażę drogę
do esseńczyków, ściągnę na siebie śmierć. Jestem już dezerterem. Dezerterem, którego esseńczycy
uznali za zdrajcę. Jeśli jednak nie spełnię jego żądania, stracę szansę odnalezienia Jane i też pewnie
nie przeżyję.
Po półgodzinie dotarliśmy do skalnej ściany, która wydawała się nie do przebycia.
- No więc, dokąd teraz mamy iść? - zapytał niecierpliwie Omar.
Z rozpaczą w sercu pokazałem mu tajemne przejście. Wiele razy na tej ścieżce nasze nogi
obsuwały się na kamieniach i byliśmy o krok od runięcia w przepaść.
W końcu znalezliśmy się po drugiej stronie gór, na płaskowyżu, przed wejściem do pierwszej
groty.
Szczelina w skale była tak wąska, że człowiek z trudem mógł się przez nią przecisnąć.
Prowadziłem go w głąb jaskiń, co jakiś czas potykając się o kamienie, aż doszliśmy do rozbitych
dzbanów, kawałków zniszczonych zwojów, skorup, strzępów ubrań.
- Czy to pan zainscenizował tę makabryczną scenę niczym z końca świata?
- Dzięki Zwojowi Srebrnemu, zdobytemu przez profesora Ericsona - odrzekł Omar - udało
nam się w końcu dowiedzieć, gdzie znajdował się skarb Zwiątyni.
- Ma pan na myśli miejsce, w którym ukrył go Adhemar?
- Ja infiltrowałem templariuszy jako mistrz intendent, a pani Złotowska podjęła pracę w ekipie
archeologicznej, w której pracował wielki mistrz zakonu Zwiątyni, Koskka.
Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że profesor Ericson w czasie wizyty u Samarytan usłyszał o
Zwoju Srebrnym. Profesor Ericson wiedział, że esseńczycy nadal istnieją, ale nie wiedział, gdzie
żyją. Jego córka i zięć przekonali go, iż możliwe jest odbudowanie Zwiątyni bez wyburzania
meczetu Al-Aksa.
Ponadto u Rothbergów usłyszał, że chasydzi mówią o jakimś Mesjaszu, który zniknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl