[ Pobierz całość w formacie PDF ]

symetrycznie oba kołki...
Za gwałtownie. Zamiast łagodnie wypłynąć, czasza zwala się w dół i zatrzymuje, kiedy siłą
bezwładności lecisz jeszcze w przód. Paskudna sytuacja, oj, to będzie bolało. Na dodatek,
zamiast trzymać obie nogi razem, odbić się sprężyście i przebiec dalej, wystawiasz lewą stopę
do przodu, jak przy zwykłym, miękkim lądowaniu...
Brutalne zetknięcie z ziemią natychmiast daje o sobie znać mrowiem ostrych, dojmujących
ukłuć. Przewracasz się, turlasz po trawie, osłaniając ramionami twarz. Podnosisz się
błyskawicznie, żeby Wódz nie zdążył się zestresować. To tylko drobny upadek, nic takiego.
Wtem syczysz z bólu, lewa pięta daje znać o sobie milionem rozżarzonych igieł. Cholera,
uderzenie było za mocne, nie zdołasz iść, nie kulejąc. Ale wstyd.
Oblizujesz wargi, niech nie będzie widać krwi. Potem zaciskasz zęby. Podnosisz z ziemi
opadłą czaszę, zarzucasz na lewe ramię. Spadochron spływa po barku prawie do ziemi, może
zakamufluje niepewny chód.
Zaczynasz iść w kierunku startu, powoli, z pochyloną głową, co sił maskując kuśtykanie.
Wtem podnosisz twarz ku gwiazdom... I śmiejesz się z całego serca, radośnie.
Przecież wykończyliście Różę! I znowu nikt nie zginął!
Czegóż więc jeszcze chcieć?
9.
Drakkar usiadł na podłodze busa, zwiesił nogi na zewnątrz.
- Zjebałem odejście - oznajmił zgnębiony. Mgła kłębiła się w świetle reflektorów, mieszała z
jego oddechem. - Przepraszam.
- Cudem się to wszystko udało - westchnął Filozof. Rzucił spadochron na ziemię, zaczął go
zwijać do torby, magazynowo. - Psycha nam klęka, ot co. Zmęczenie materiału, strasznie
gęsto padają te Róże.
- SKYWATCH twierdzi, że to już prawie koniec - próbował pocieszyć ich Wódz. -
Wychodzimy ze strumienia. Jeszcze parę dni i będzie po krzyku.
Podnieśli głowy, błysnęli zaciekawionymi spojrzeniami.
- Na razie nie obwieścili tego publicznie - ciągnął więc. - Boją się, że to pomyłka i nie chcą
robić płonnych nadziei. Ale podobno tak wynika z obserwacji: najgorsze za nami.
- Skoro tak, to najgorsze dopiero przed nami - rzucił zgryzliwie Pinio. - Lada moment
zostaniemy bez pracy!
Roześmieli się mimowolnie. Pinio był mistrzem w wynajdywaniu problemów.
- Nie przesadzaj, jakaś robota na pewno się znajdzie - orzekła Eli, wydymając wargi. -
Wystarczy dobrze poszukać!
- Szkoda by mi było wracać do tłumaczeń... - bąknęła Milka. - Nudne dość.
- Fakt, szkoda by cię było - potaknął Drakkar odruchowo, oczy mu błysnęły. - Latasz jak
anioł!
Spojrzała mu w twarz, zaskoczona, ale natychmiast odwrócił się, dzwignął z podłogi i
poczłapał do wnętrza busa.
- Spróbujmy się jeszcze dzisiaj trochę przespać, co? - Neon ziewnął. - Może faktycznie już
jest po wszystkim, a może najgorszy syf zostanie na sam koniec. Nie znamy dnia ani godziny
- zakończył filozoficznie.
Pokiwali głowami. Zaczęli się wdrapywać do busa, jedno po drugim.
Stłoczyli się w środku, zamknęli oczy. Bus potoczył się do przodu, zaczęli się kiwać sennie, w
miarę jak podskakiwał na wybojach.
Strażacy wciąż polewali pole siarczanem.
10.
Milka weszła do swojego pokoju ciężkim, zmęczonym krokiem. Wtem przystanęła,
zdumiona: ktoÅ› tu jest?!
Ari! No, tak...
Siedział na łóżku, patrząc na nią bez słów.
Nagła fala ciepła ogarnęła jej oczy, przetoczyła się przez piersi, rozpłynęła po całym ciele. Jak
to dobrze wrócić i zobaczyć, że ktoś czeka.
- Zapomniałaś mnie wyrzucić - odezwał się cicho, z uśmiechem. - Więc zostałem.
- Wróciłam ci usiąść na kolanach - oznajmiła szybko, aby się tylko nie zdążyć rozmyślić. -
Słyszałam, że to podobno działa. Ale się boję, że mnie przegonisz, widziałam cię już w
podobnej akcji i nie chciałabym...
Wyciągnął do niej ręce.
- Zależy, kto siada - powiedział po prostu. - Chodz, maleńka. Chodz.
Rzuciła torbę, podbiegła doń niezwłocznie. Wgramoliła mu się na kolana i przytuliła ze
wszystkich sił. Zwiat pojaśniał, miała ochotę śmiać się do rozpuku. Bo nikt nie zginął przy
skoku. A potem nie wróciła do pustego pokoju. Czegóż więcej można chcieć od życia?
Ari opasał ją ramionami, przywarł ustami do czoła.
- Wróciliśmy wszyscy, w komplecie - zaczęła szeptać śpiesznie, radośnie. - Wiesz?
- To dobrze. - Oparł brodę o czubek jej głowy, potarł czule króciuteńkie włosy. - To bardzo
dobrze. Przynosisz im szczęście.
- Ech, gadasz głupoty.
- Wcale nie. Mnie też daj trochę szczęścia, przy okazji, skoro już przy tym jesteśmy.
- Tobie mogę dać co innego...
Przewrócili się do tylu, na łóżko, rozchichotani, jak małe dzieci.
- Co ty robisz? Wariatka!
- Uhm, mądry się znalazł. Nie chcesz to nie, idziemy spać.
- Cofam, cofam wszystko, co powiedziałem.
- I słusznie. Lepiej się zamknij i rób swoje.
Umilkli. I tylko coraz głośniejsze stawały się ich przyśpieszone oddechy.
Za oknem zaczynało już dnieć.
Rozdział 13
Nad fioletowo-słoną rzeką
Rozpinam purpurowy most
Powietrze eksploduje tęczą
I dzwięczą ostrza srebrnych kos
Z ciemności dzieci do mnie biegną
Wabi je gitar słodki dzwięk
Obracam w palcach złoty pieniądz
I pokazuję czołgom cel
WchodzÄ™ bezbronny, rozebrany
Do klatki, w której tygrys śpi
Na ścianach jarzą się ekrany
I widzę o czym bestia śni
Oto mój krzyk i strach przed śmiercią
Przecina błysk tygrysich kłów
Obracam w palcach złoty pieniądz
Kopniakiem budzÄ…c go ze snu
Wiążę jedwabne sznurowadła
I diamentowy wkładam frak
Te krwią znaczone prześcieradła
Na naszej hańby wieszam znak
Niechże wam szybko wiosny lecą
Moja prześliczna bando Hien
Obracam w palcach zloty pieniÄ…dz
I przerazliwie nudzę się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl