[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nauki. Dysertacja arcymaga musi być napisana całkowicie samodzielnie, bez wsparcia promotora.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dysertacja
siÄ™.
* * *
Gdzieś koło północy cichutko uchyliłam drzwi. Rozejrzałam się. Aha, uwierzył! Patrzcie go
jak chrapie w sąsiedniej celi, nawet przez ścianę słychać. Zabieranie chłopaka na polowanie nie
wchodziło w moje plany  więcej mocy zużyję na jego obronę, i jeszcze zacznie przerazliwie
krzyczeć w najbardziej nieodpowiednim momencie.
Zabrałam ze sobą tylko parę amuletów. Dobrze by było, oczywiście i miecz... ale czego nie ma,
tego nie ma. Zresztą, przeciwko zjawie, on wcale by nie pomógł.
Umarlak, rozumie się, nawet nie pomyślał pomylić drzwi z moimi w oczekiwaniu końca cichej
godziny. Przekonawszy się o tym bolesnym fakcie, zeszłam na trzecie piętro. Nieskończony
korytarz rozwidlał się na prawo i na lewo, czarne otwory bocznych odgałęzień przeplatały się z
plamami światła dookoła ściennych pochodni. Odgłos płomienia dodawał i bez tego
przygnębiającej nocnej ciszy, szczególnie złowieszczy odcień.
Na początku zdecydowałam po prostu przejść się po korytarza tam i z powrotem, nigdzie nie
skręcając. Jeśli on ciągnie się po obwodzie całego zamku, zamykając się w pierścień,  tym
lepiej. Gdzieś na piętrze powinny były błąkać się dwa rycerskie patrole, składające się z pięciu
ludzi, ale uwzględniając rozmiary Kruczych Szponów, w ciągu nocy oni mogli ani razu nie
napotkać ani mnie, ani sobie nawzajem. Umarlakowi także całkowicie nie przeszkadzali.
Buty na skórzanej podeszwie pozwalały mi stąpać po kamiennej podłodze praktycznie
bezszelestnie i czujnie wychwytywać najmniejszy, obcy szmer. W strefie cieni kręciły się i
popiskiwały niewidoczne szczury, wtórował wyciem wlatujący w okienka wiatr. Jeden raz
zdawało mi się, że słyszę takie same ostrożne kroki gdzieś za ścianą, nawet zatrzymałam się i
przysłuchałam się, ale, widocznie, przesłyszało mi się. Za to z lewej strony od siebie,
zauważyłam drzwi z niewymyślną runą, zrozumiałą nawet dla analfabetów. Pod nią, znajomym
kaligraficznym charakterem pisma zostało napisane:  Tylko dla mistrzów .
 W samą porę ,  pomyślałam zjadliwie. Tytuł Mistrza czwartego stopnia w bojowej magii
otrzymałam niedawno, tej zimy i jeszcze nie zdążyłam do końca odczuć wszystkich należnych
mu ulg. W szczególności, takich jak prawo korzystania z wewnętrznej toalety rycerskiego zamku.
Zresztą, kto powiedział, że nie skorzystałabym z niej i w dowolnej chwili?! Poszukiwania
umarlaka zwłaszcza uwieńczone sukcesem  to nerwowa i uciążliwa sprawa, więc przed tym
zajęciem nie zaszkodzi...
Uchyliwszy drzwi i rozejrzawszy się, przekonałam się, że pokój trafia w pełni w mój gust 
prawdopodobnie, umarlak w szybki sposób zmusił mistrzów do zaopatrzenia się w nocniki.
Wewnątrz zobaczyłam cztery kabinki z desek wzdłuż odległej ściany, umywalkę z podstawionym
pod spodem wiadrem i dwie, na pół przepalone pochodnie w pierścieniach na podstawkach.
Wzruszona takim niebywałym komfortem, udałam się do znajdującej się z brzegu kabinki, ale nie
zdążyłam zrobić i dziesięciu kroków, jak ze zdumieniem odkryłam, że już nie idę, a lecę, przy
czym gdzieś w dół, z coraz bardziej narastającą prędkością.
Zaklęcie lewitacji wyrwało mi się całkowicie odruchowo, jak wygibas u ześlizgującej się z
dachu kotki. Kłopot w tym, że zaklęcie nocą działało tylko u nekromantów, magowie żywiołów
tacy jak ja... dokończyć myślenia nie zdążyłam.
Zadziałało.
Zawisnąwszy w powietrzu, w półleżącym położeniu, z zadartymi w górę nogami, z zamarłym
sercem, opuściłam rękę na dół i pomacałam zimne główki brukowców. Do ziemi pozostało nie
więcej niż półtora łokcia. No to klapa. Kurczowo przełknęłam, straciłam koncentrację i czule
walnęłam łopatkami o kamienie. Cóż, mogłam i bardziej czule...
Powoli wracał mi oddech, wzrok stopniowo przyzwyczajał się do półmroku. Prawdopodobnie,
spadłam na jedno z wewnętrznych zamkowych podwóreczek  małą klitkę ze ścianami
wysokości dwóch moich wzrostów i jedynymi drzwiami, wzmocnionymi na krzyż sztabami
żelaza. Pośrodku podwóreczka bujnie i aromatyczne, kwitła purpurowa elficka śliwa, szemrała
mała fontanna i stała ławeczka do odpoczynku. Zamkową ścianę oplatał niezmienny bluszcz.
Nade mną  pięć sążni, nie mniej  malowniczo czerniała prostokątna dziura dwa na trzy
arszyny8. Zachwycałam się nią około minuty, nie czułam się na siłach by zebrać myśl i
przynajmniej usiąść, nie mówiąc już o godniejszej pozycji. Trzeba przyznać: do kabinki szłam
dość beztrosko  kto może spodziewać się podstępu w takim miejscu?  ale nie na tyle, żeby
przy świetle pochodni nie zauważyć ogromnej dziury w podłodze. Może nadepnęłam na jakąś
ukrytą sprężynę?
I tu z góry dobiegał niezrozumiały, ale wcale przez to nie mniej wstrętny zgrzyt. Dziura
zaczęła powoli zamykać się, jak gdyby zasuwali ją, z niemałym wysiłkiem, ciężką pokrywą.
Sprężyna sprężyną, ale na miejsce ją przywracali ręcznie, nie śpiesząc się wyrażać współczucia
rozpłaszczonemu na dole ciału. Naprzeciw, w górze, coś podejrzliwie zahuczało, głucho i
złowieszczo, jak gdyby do dziury toczyli wielgachny kamień. Ta myśl migiem postawiła mnie na
nogi, dokładniej, na czworaka. Nie mając aspiracji do wstania, żwawo odpełzłam w centrum [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl