[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Setonie - rzek znowu sdzia - wspomnij na Malleus maleficarum ***, straszliwa kara cze-
ka faszerzy i czarowników!
Obwiniony po chwili milczenia z najwysz niechci odezwa si:
- Sowa! czcze sowa, chociabym je objawi, czegó was naucz! Ndzny przepis, formua
do amania mySli, paraliowania cierpliwoSci, gdy jej ducha nie pojmiecie! A wtedy dmuchaj
na wgle, pra cae lata w tyglach, a zamiast oywczego blasku kamienia mdrców tylko po-
pió i pot wasny, i wSciekoS omylonej nadziei zbiera bdziesz! - O, prawda! Swita praw-
da, e czowiek siln wiar w odwieczn przyczyn zwizany z wysz, bosk natur do
wikszych jeszcze zdolny cudów. I nie za pomoc zych duchów, ale za pomoc Boga, które-
go bawochwalcy nie znajc zniewaaj wyzwaniem jego imienia! Modlitwa i gbokie, po-
bone wejrzenie w dziea Twórcy, stanowi czowieka namiestnikiem tego Boga na ziemi.
**** Ale nie kilka wyrazów bez mySli, plugawymi ustami wyrzeczonych, stanowi modli-
tw! Bo szklanny wzrok w modlitwie, a nawet szuka zysku i zapaty, naczynia egoizmu, s
posacami szatana! - A jeeli kto chce si ywego sowa, zwycisk i twórcz wadz pano-
wa nad tworami, niechaj rani togi, birety, niech zdepcze wasn pych, oczySci si z brud-
nych dz chciwoSci, która kala jego serce; niech zwalczy wasnych szatanów, którzy w du-
szy jego zaoyli swoj stolic, a potem... A potem pod sklepieniem Wielkiego Boga jedno
spojrzenie na wschodzce soce, jeden widok porzdku gwiazd, wicej go nauczy ni caa
magia, z czystoSci duszy wyczyta sam te tajemnice, których tu adne mczarnie nie wymog
ze mnie.
Prezydujcy w czasie tej mowy zblednia i nie móg wytrzyma wzroku alchemika, skin na
kata, przewrócono klepsydr i dano znak do tortur.
Kat zbliy si do stou i zapyta o coS sdziego z cicha.
- Nie oszczdza - odpar sdzia - to ostatni sposób, dziS ostatnia tortura, niech skona, ina-
czej nie wytomaczemy uporu. A wreszcie - doda goSniej odwracajc si do radnych - sy-
szeliScie, i kaza si modli do gwiazd i soca, i depta oznaki naszych dostojestw, a tak
jawnie okaza, e jest czarownikiem i bawochwalc.
Pachocy ujli znowu Kosmopolit, rozcignli go na wznak na awie tortur, twarde rzemie-
nie skrpoway pieScie i stopy obwinionego, pokrcane Sruby skrzypny, ciao jego jak stru-
na wycignite zostao. Ju krew zza paznokci sczya si kroplami, a jeszcze aden jk, naj-
mniejszy glos nie zdradzi bólu mczonego. Sdzia rozpocz pytania, lecz obwiniony naj-
gbsze zachowa milczenie. Dano znak i coraz mocniej rozciga czonki jego zaczto.
Trzask stawów tylko i wyprenie si rzemieni byo sycha, a oddech jego cichy, spokojny,
oczy zamknite, na twarzy adnego Sladu cierpienia.
Raptownie oblano go zimn wod dla zwikszenia draliwoSci i cicho tylko dao si sysze
westchnienie, pot kroplami okry mu czoo. Na powtarzane zapytania przytumionym gosem
w nieznanym pocz mówi jzyku. Strach przeszed przytomnych.
Kat obwin ciao wixnia szerokim, jak skóra jeowa kolcami nabitym, pasem i Sciska
sprzczki pasa razem z pomocnikami, opierajc nogi o aw tortur. Twarz wixnia, dotd bla-
88
da, zamienia si; krwi nabiege yy wystpiy na czoo, oczy otworzy konwulsyjnie, sze-
roko, i gosem jak rozbitego dzwonu wolno pocz mówi:
- Mczennicy prawdy, w jej Swite uni wyzywam was, wspierajcie mnie!
- Jakubie Molay! przez krzywoprzysistwo i pomie, co poar szpik koSci twych, natchnij
mnie!
- Hussie, zdradzony! przez mki i nie ugaszon tw zemst, wesprzej mnie!
- Hieronimie Pragski! wolnym smaony ogniem, za mioS braci, wzywam ci!
- Galileuszu! potgo rozumna, przez szyderstwo kltwy tej wspieraj mnie!
- Torkwacie Tassie! za ukazanie piknoSci ducha ukarany wizieniem i obkaniem, wzmoc-
nij mnie!
- Kolumbie! za nowy Swiat darowany staremu, okuty w kajdany i zapomniany, wyzywam ci!
Gos jego coraz sabn, zamieni si wreszcie znowu w nieznanym jzyku ciche mruczenie,
jakby entuzjasta zakoczy cich modlitw.
Na koniec zamilk zupenie i wszyscy mniemali, e ju skona. Z klepsydry te wysypa si
wszystek piasek, to jest upyna godzina, a dobroczynne prawo nie dozwalao duej nad
godzin torturowa.
Kat z pomagaczami zdj obwinionego z tortur i nacieraniem przywracano rozcignitym
i pokaleczonym czonkom naturalny ich ksztat. Stary oprawca z zadziwieniem zawoa:
- On yje! DwadzieScia lat ju tu peni sub i nie dziesiciu ani dwudziestu ludzi przeszo
przez moje rce, a aden jeszcze z tej awy po takim traktowaniu nie zeszed ywy! To chyba
nie ludzka dusza w tym czowieku!...
Mczony zacz gboko oddycha, obejrza si, jak czowiek ze snu przebudzony, porusza r-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]