[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwieść go i wszystko byłoby w porządku. Nie musiałaby odchodzić, \yliby szczęśliwie.
A Dorothy rzeczywiście wróciłaby do Kansas.
Pomysł ten zrobił na niej takie wra\enie, \e nie myślała chwili dłu\ej. Otworzyła drzwi i
skierowała kroki do sypialni McCalluma. Aó\ko było nietknięte. Musiał być w gabinecie.
Ruszyła hallem, przekonując się, \e nie jest wcale pijana, czuła siłę, aby podbić świat, to
wszystko. A skoro była w stanie to zrobić, to podbicie McCalluma nic stanowiło
większego problemu.
Rzeczywiście. Grey siedział za biurkiem. Koszulę miał rozpiętą, rękawy podwinięte,
ciemne włosy w nieładzie i zmęczoną twarz. Spojrzał na nią tak zimno, \e zadr\ała.
- Nie śpisz jeszcze? - spytała. Oparła się palcami o zamknięte drzwi. - Myślałam, \e
będziesz ju\ w łó\ku.
- Myślałaś, czy liczyłaś na to? - spytał niedbale.
- Mam nadzieję, \e nie przyszło ci do głowy, \e na ciebie czekam. Nie obchodzi mnie, o
której wracasz.
- Oczywiście, \e nie - uśmiechnęła się zalotnie. - Zazdrosny, Grey?
Uniósł brwi i odło\ył wieczne pióro.
- O ciebie?
- Jesteś wściekły na mnie, odkąd poszłam z Robertem na obiad - przypomniała mu.
- Dobry Bo\e, pewnie, \e jestem! - wykrzyknął  Nie sądziłem, \e uwiesisz mu się u
rękawa na cały czas jego pobytu w mieście. Cholera, czy nie przyszło ci do głowy, \e
próbuję zrobić z nim milionowy interes? Jak, u diabła, mam zmusić go do uwagi, skoro
on ciągle myśli tylko o tobie?
Zamrugała oczami.
- Och, przestań. Grey - roześmiała się. - Czy to prawda?
Wstał i obszedł biurko.
- Jesteś pijana - rzekł z nutą pogardy.
- Wypiłam tylko cztery - wymamrotała.
- Co cztery? Podwójne szkockie? Na tyle wyglądasz.
- Podobam ci się, Grey? - podeszła bli\ej. Podniosła ręce i wsunęła je pod jego rozpiętą
koszulę, zanurzyła w gęstych włosach porastających twarde muskuły piersi. Uniosła się
na palcach i pocałowała go, ale nie było odzewu. Wcale.
Odsunęła się i zmarszczyła brwi. Na jego surowej twarzy nie było śladu emocji.
Nie zamierzała się poddawać. Nie teraz. Z lekkim uśmiechem zsunęła cienkie ramiączka
halki i pozwoliła jej opaść na podłogę. Stała tak, odziana tylko w majtki i śledziła jego
oczy, które przesuwały się po jej ciele w tę i z powrotem, na dłu\szą chwilę spoczęły na
jej piersiach, po czym zatrzymały się na jej oczach. Wyraz jego twarzy sprawił, \e miała
ochotę się skulić. To nie było po\ądanie. To była pogarda, dotarło to do niej przez
alkoholowe zamroczenie. Zrobiło się jej słabo.
- Nie chcę resztek, Abby - powiedział chłodno.
Zszokowana, upokorzona nerwowym ruchem nało\yła halkę z powrotem, twarz miała
rozpalonÄ… i czerwonÄ….
- Ja... po... po ostatniej nocy, ja myślałam...  jąkała się.
- Wydawało ci się, \e ja, to Dalton, czy tak, Abby? - spytał, zapalając papierosa. Jego
srebrne oczy wbijały się w jej oczy. - To dlatego byłaś taka kochająca w moich
ramionach? A mo\e Dalton cię prosił, \ebyś mu pomagała zadowolić mnie pod ka\dym
względem?
- Nie! - krzyknęła.
Zaśmiał się krótko i obrócił na pięcie.
- Mo\e i nie, ale nie skłonisz mnie do tego, \ebym mu ucierał nosa. Pakuj manatki, Abby.
Wyprowadzisz się stąd rano. Mo\esz zamieszkać z Daltonem albo pojechać za nim z
powrotem do Charlestonu. Poza tym sądzę, \e będzie lepiej dla nas obojga, jeśli
zaczniesz szukać sobie
innej pracy. Spodziewam się, \e będziesz pracować jeszcze dwa tygodnie, ale w ciągu paru
dni znajdÄ™ kogoÅ› na twoje miejsce.
Przyglądała mu się z otwartymi ustami. Azy napłynęły jej do oczu.
- To nieprawda! - krzyknęła. - Grey, ja nie chcę Daltona, nie chcę!
Spojrzał na nią i osunął się na krzesło.
- Dziwne, on mówił mi coś innego.
Więc to była ta dziwna uwaga Daltona w wozie, ta, która umknęła jej. McCallum siedział
nieruchomo jak głaz; spojrzał na nią z oskar\eniem. Był zdecydowany nie wierzyć w ani
jedno jej słowo, przekonany, \e wcią\ kocha Daltona. I to był koniec - nie chciał jej.
Odwróciła się, przygarbiła i chwyciła za klamkę.
- Nie pójdę rano do pracy, jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedziała dumnie. -
Będę miała czas, \eby się wyprowadzić i zgłosić w biurze pracy.
Zawahał się przez moment.
- Myślę, \e mogłabyś zostać.
- Współlokatorka Jan szuka pracy  przypomniała sobie. - Mógłbyś ją spytać.
- Abby...
Zagryzła wargi, \eby nie wybuchnąć płaczem. Nie spojrzała na niego.
- Masz rację, tak będzie najlepiej. Przeklinam cię, Greysonie McCallum, nie chcę cię
widzieć nigdy więcej!
Otworzyła drzwi i pobiegła do swego pokoju.
Kiedy zeszła na śniadanie, nie było go ju\ w domu. Odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała, jak
mogłaby stanąć z nim twarzą w twarz po nocnym wystąpieniu. Samo wspomnienie
wywołało na jej policzkach rumieniec. Jak mogła być tak bezwstydna i wyzywająca.
Nigdy sobie tego nie wybaczy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby po prostu poszła spać,
zamiast zawracać mu głowę swoją pijaną osobą. A tak, nie wiedziała, czy kiedykolwiek
będzie w stanie spojrzeć mu w oczy. Wcale nie chcę
powiedziała sobie. Przecie\ powiedziałam mu, \e nie chcę go więcej widzieć. Ale to było
niemo\liwe. Musi pracować jeszcze te dwa tygodnie. Nie była w stanie wyobrazić sobie
gorszej tortury. Wszystko wydawało się takie proste, kiedy McCallum zaproponował,
\eby się do niego wprowadziła. Takie nieskomplikowane. Abby nigdy nie przypuszczała,
\e spowoduje to takie komplikacje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl