[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wynajęty woznica nie był taki potulny. Rzucił lejce stajennemu,
zeskoczył z kozła i podszedł do czarodzieja.
 Dalej z panem nie jadę, sir!  zawołał. Był niski i krępy, człowiek pracy
dumny ze swej zręczności i samowystarczalności.
 Nigdy nie widziałem człowieka, który tak denerwowałby zwierzęta!
Wystarczy, że na pana spojrzą, a zaczynają szaleć! Dość tego. Musicie znalezć
sobie jutro inny powóz.
Glyrenden zmierzył go zimnym spojrzeniem.
 Zapłaciłem ci z góry za dwa dni jazdy tam i z powrotem
 rzekł lodowatym tonem.  Zawieziesz nas tam, gdzie każę.
Woznica splunÄ…Å‚.
 Tyle co do pańskich pieniędzy  rzekł.  Za żadne skarby nie pojadę z
panem dalej.
 Myślę, że pojedziesz  mruknął Glyrenden. Bez zmrużenia oka patrzył na
woznicę, który odpowiedział mu hardym spojrzeniem. Nie odrywając oczu od
tamtego, czarodziej zdawał się skupiać wokół siebie ciemność; jego czarne oczy
straciły blask, a twarz kolory. Woznica niespokojnie przestąpił z nogi na nogę,
ale nie odwrócił głowy. Glyrenden przez minutę czy dwie patrzył mu w oczy.
Woznica nie poruszał się. Aubrey i Lilith bez słowa siedzieli w powozie.
 Jeszcze dwadzieścia koron powinno ci wystarczyć, nie uważasz?  rzeki w
końcu Glyrenden tonem towarzyskiej pogawędki.  Dziesięć teraz, dziesięć po
zakończeniu podróży.
 Dwadzieścia koron  powtórzył mężczyzna dziwnie monotonnym głosem
 powinno mi wystarczyć.
 Doskonale  rzekł Glyrenden i wręczył mu kilka złotych monet.  Masz tu
czekać na nas jutro rano. Skoro świt.
 Mam tu czekać jutro rano  posłusznie odpowiedział tamten.  Skoro świt.
Glyrenden skinął głową i podszedł do otwartych drzwi powozu.
 Moja droga  rzekł, pomagając Lilith wysiąść.  Przerwijmy tu naszą
podróż. Ach, Aubrey. Jak ci się podoba wycieczka?
 Zgodnie z oczekiwaniami  odparł lekko zbity z tropu Aubrey. Odwrócił się
i spojrzał za umykającym, wyraznie oszołomionym woznicą.  Ten człowiek...
on tak raptownie zmienił zdanie...
Glyrenden uśmiechnął się i zdjął walizkę Lilith z dachu powozu.
 To moja siła perswazji  oświadczył.  Nie ma się czym przejmować. Na
pewno jesteś głodny. Wejdzmy do środka i zjedzmy coś.
Tej nocy Aubrey spał jak zabity, a po przebudzeniu z niedowierzaniem
spojrzał na dawno nie widziane słońce. Nie pamiętał już, kiedy obudziło go po
raz ostatni, chociaż na pewno było wiele słonecznych poranków, od kiedy
zaczął naukę w mrocznej i cichej fortecy Glyrendena. Pospiesznie umył się i
ubrał, nie chcąc pozostać w tyle za niecierpliwym mistrzem.
Podróż przebiegała tak samo jak poprzedniego dnia. Do wieczora Aubrey
miał serdecznie dosyć monotonii leśnej drogi, nieustannego kołysania powozu i
milczenia towarzyszki podróży. Ilekroć próbował nawiązać rozmowę, Lilith
odpowiadała monosylabami, a czasem milczeniem. W końcu zrezygnował.
Wreszcie zjechali z traktu na wiejskÄ… drogÄ™, a potem na podjazd i Aubrey
na chwilę zapomniał o Lilith. Posiadłość Rochestera wznosiła się pół mili dalej i
była wspaniała.
Główna część budynku miała cztery kondygnacje z ciemnoszarego
marmuru, który w blasku księżyca wydawał się smoliście czarny. Z czterech
stron świata wieńczyły go wieżyczki; na każdej wisiały kolorowe flagi,
łopoczące na wietrze. W każdym oknie wychodzącym na podjazd paliły się
świece; przez masywne frontowe drzwi, szeroko otwarte na przyjęcie nowych
gości, wylewał się potok żółtego światła lamp, ukazujący wypielęgnowany
trawnik. Nawet z daleka było słychać ciche dzwięki muzyki i śmiech; po
zasłonach w oknach niemal każdego pokoju przesuwały się cienie. Widocznie
już zaczęto świętować.
 Zwiatło, muzyka i śmiech  rzekł Aubrey, zapominając, że Lilith z nim nie
rozmawia.  Czy to ciÄ™ nie porusza?
Spojrzała na niego, chociaż w ciemności trudno było dostrzec jej twarz.
 Cieszysz się, że tu jesteś  zauważyła.
 Tak  przyznał.  Zawsze byłem towarzyski. Zapomniałem, jak bardzo
brakuje mi towarzystwa innych.
 Za długo z nami przestajesz  rzekła.  My nie jesteśmy dla ciebie
towarzystwem.
 Nie to miałem na myśli  dodał szybko.
 A jednak to prawda. Może czas, abyś nas opuścił.  Nie  odparł bez
namysłu.  Jeszcze nie mogę odejść.
 Nadal jeszcze tyle musisz dowiedzieć się o Glyrendenie?
 Od Glyrendena  poprawił.
 Nie warto  powiedziała.  Nic o tym nie wiesz  odparł z uśmiechem.
 Wiem więcej, niż przypuszczasz.
 Jeszcze nie jestem gotowy odejść  powtórzył.
Wskazała na posiadłość Rochestera, znajdującą się tak blisko, że z
powozu nie widzieli już wieżyczek ani górnych pięter.
 Nawet kiedy widzisz taką posiadłość jak ta i przypominasz sobie?
 Co?
 Innych ludzi. Takich, którzy nie są... obcymi, tak jak my. Zwyczajnych
mężczyzn i kobiety.
Nigdy nie mówiła w ten sposób. Dopóki nie posprzeczali się ojej nowe
suknie, nie sądził, że Lilith wie, jak bardzo różni się od innych kobiet.
 Mówisz tak, jakbyś chciała, żebym odszedł.
 Może tak byłoby lepiej.
 Lepiej? powtórzył. Był kompletnie zbity z tropu, powóz w każdej chwili
mógł stanąć, a wtedy Glyrenden otworzy drzwi.  Chcesz powiedzieć, lepiej
dla ciebie? Dla Glyrendena?
 Dla ciebie  odparła.  Dla Glyrendena to żadna różnica.
 A dla ciebie?  zapytał, bardzo ryzykując, gdyż słyszał już, jak woznica
cicho woła  Prr!"  Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?
Wydawało mu się, że patrzyła na niego przez długi czas; ledwie widział
jej twarz w blasku pochodni niesionych przez nadchodzącą z pałacu służbę.
 A dlaczego miałoby mieć?  zapytała w końcu.
Poczuł ostre ukłucie rozczarowania; nawet wydało mu się, że wydał jęk
protestu, lecz to był tylko pisk nie nasmarowanych drzwiczek, gwałtownie
otwartych przez Glyrendena.
 Kochana! Dojechaliśmy! Nie, zostaw rzeczy, jeden z tych ślicznych
chłopców zaniesie twoje torby i pakunki. Mówią, że przyjechaliśmy w samą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl