[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nia. - Czy w poniedziałek musiałaś wychodzić z Lyn-
donem? - zapytał niespodziewanie.
- Nie musiałam - wyznała. - Ale czułam się okro
pnie, kiedy zobaczyłam, jak przytulasz do siebie Ra
chel. Nie potrafiłabym wtedy usiąść z wami przy jed
nym stole. Zadzwoniłam więc do Lyndona, który
wcześniej zaprosił mnie na koncert jazzowy i zapyta
łam, czy moglibyśmy pójść na obiad.
- Fabienne - powiedział rozradowany - ty mnie
przecież kochasz.
- Vere - wyszeptała tylko i przytuliła się do niego.
Czule pocałował ją w usta, potem odsunął nieco od
siebie i zaczął gładzić po twarzy.
- Chcę, żebyś wiedziała - zaczął - jak bardzo cię
kocham.
Fabienne chciała zdobyć się na podobne wyznanie,
ale ciągle brakowało jej odwagi.
- A ty? - zachęcił ją Tolladine. - Czy ty mnie też
kochasz?
- Tak - powiedziała cicho.
- Więc powiedz mi to.
LODY NA DESZCZU 143
- Kocham ciÄ™.
Tolladine z radością przyciągnął ją do siebie i znów
pocałował.
- Kiedy to zrozumiałaś?
Fabienne nie była jeszcze gotowa, żeby szczerze
o tym mówić.
- Ty pierwszy - poprosiła.
- No cóż - zaczął Vere. - Tak jak mówiłem, już od
pierwszego spotkania bez przerwy o tobie myślałem.
Pózniej, kiedy przyjechałaś do mojego domu, bardzo
często cię obserwowałem. Od razu zauważyłem, że jesteś
wrażliwą i współczującą dziewczyną. Widać to było po
twoim stosunku do Rachel, która od czasu twojego przy
jazdu zaczęła wreszcie wychodzić z depresji.
- Myślę, że to w dużej mierze zasługa mojego bra
ta - przerwała Fabienne.
- Nie bądz taka skromna. - Tolladine zamilkł na
chwilę. - Czy pamiętasz swój pierwszy tydzień tutaj?
- Oczywiście.
~ Przypominasz chyba sobie, jak w piÄ…tek zapyta
Å‚aÅ› mnie, kiedy zaczyna siÄ™ dla ciebie weekend. Od
razu ogarnęło mnie uczucie zazdrości, ponieważ wy
dawało mi się, że spieszysz się na spotkanie z jakimś
swoim chłopcem.
- Dlaczego tak myślałeś?
- Po prostu od samego początku byłem zazdrosny
o ciebie. Zresztą zachowywałem się naprawdę obrzyd
liwie. Pamiętasz chyba, że w piątek wieczorem wy
szedłem z domu. Wiedziałem, że mając na karku dzie-
144 LODY NA DESZCZU
ci, nie uda ci się żadna randka. I o to mi właśniej
chodziło.
- Aha, więc to tak? - powiedziała Fabienne,
uśmiechając się z zadowoleniem.
- Bóg mnie chyba pokarał, bo tej nocy miałem
naprawdę wyrzuty sumienia. Spałem gorzej niż John.
- Jemu śniły się jakieś koszmary.
- Pamiętam, że znalazłaś się w jego pokoju szyb
ciej ode mnie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem cię
w koszuli nocnej i muszę przyznać, że zrobiłaś na
mnie duże wrażenie.
- Och, Vere - westchnęła Fabienne.
- Toteż, gdy tylko udało nam się uśpić małego,
zapragnąłem wziąć cię w ramiona.
- Nie wiedziałam o tym. Bo ja... - Fabienne za
wahała się.
- Dokończ, proszę.
- Ja czułam to samo. Bardzo chciałam, żebyś mnie
wtedy pocałował.
- Pozwól więc, że teraz naprawimy tamten błąd.
Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
- Och, Vere - szepnęła - nigdy nie przypuszcza
łam, że ja i ty... żerny...
- Tak, wiem. Ja też się tego nie spodziewałem.
- Ale wracając do tamtej nocy. Skoro chciałeś mnie
pocałować, dlaczego tego nie zrobiłeś? A na dodatek
pózniej, podczas śniadania, zachowywałeś się tak, jak
byś się na mnie obraził.
- Byłem wściekły. Przez cały tydzień prawie
LODY NA DESZCZU
145
w ogóle cię nie widziałem, a w weekend, kiedy akurt
miałem czas, ty wyjeżdżałaś. Co miałem robić? -za
pytał z miną nieszczęśliwego chłopca.
Fabienne z czułością pocałowała go w usta.
- Jeszcze jeden taki pocałunek i nie ręczę za siebie.
- Dziękuję za komplement.
- Tak więc męczyłem się przez cały weekend i do
piero po twoim przyjezdzie poczułem, że znowu żyję.
Pamiętam, że byłaś wtedy w kłótliwym nastroju.
- Ja? - spytała przekornie, - To niemożliwe.
- W poniedziałek zbudziłem się w nie najlepszym
humorze, ale twój rozbrzmiewający w domu śmiech
od razu dodał mi skrzydeł. W Brackendale już od
dawna nikt się tak nie śmiał. - Vere przerwał, patrząc
na nią z uwielbieniem. -I tak powoli zakochiwałem
się w kobiecie, która odmieniła mój świat.
- Czy na pewno mówisz o mnie? - zapytała żar
tobliwie.
- A jak myślisz? To ty sprawiasz, że w pewnej
chwili chcę cię pocałować, a zaraz potem mam ochotę
na ciebie ftakrzyczeć. Albo też po pocałunku od razu
wynoszÄ™ siÄ™ z domu.
- Jadałeś na mieście z mojego powodu?
- I to nawet dość często. W ostatni czwartek w ogóle
nie wróciłem do domu właśnie ze względu na ciebie.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona.
- Tak. Niestety, dość szybko zacząłem się bać, że
zechcesz wyjechać bez pożegnania. Czym prędzej
przyjechałem z powrotem i od pani Hobbs dowiedzia-
146 LODY NA DESZCZU
łem się, że nazajutrz masz zamiar zabrać dzieci i Rachel
do Lintham. Byłem obrażony na ciebie, ponieważ nawet
nie zapytałaś mnie, czy mam ochotę jechać z wami.
- A pojechałbyś z nami?
- Oczywiście. Nie chciałem przecież rezygnować
z twojego towarzystwa! I właśnie wtedy uświadomi
łem sobie, jak dużą władzę masz nade mną. Bardzo
trudno było mi się z tym pogodzić. Poza tym zauwa
żyłem, że jesteś wspaniałą opiekunką dla dzieci i oso
bą, która bardzo pomogła Rachel.
- Dziękuję. Nie wiedziałam, że jestem aż tak do
skonała.
- Uwierz mi, nie prawiÄ™ ci teraz tanich komple
mentów. Według mnie znakomicie poradziłaś sobie
w nowej pracy. Bałem się tylko, że jeśli sprawy mię
dzy nami będą rozwijać się tak, jak do tej pory, pew
nego dnia po prostu wyjedziesz.
- Nie rozumiem.
- Wyobraz sobie, że mamy romans. Jak myślisz,
czym by się skończył? Zostalibyśmy przyjaciółmi? A
jeśli nie? Poznałem cię już dość dobrze i wiem, że dla
osoby o twojej wrażliwości romans nie wróżyłby ni
czego dobrego. - Vere przerwał na chwilę. - Dopiero
niedawno zrozumiałem, że również i mnie zupełnie
nie interesuje romans z tobÄ…...
- Nie? - zapytała, nie odrywając od niego oczu.
Tolladine zamilkł na chwilę, a potem powiedział
z przejęciem:
- Chcę, żebyś została moją żoną.
LODY NA DESZCZU 147
- Co? - wyszeptała.
- Aż tak bardzo jesteś zdziwiona tą propozycją,?
- Ja...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]