[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zasięgu ich wężowych ruchów. Dostrzegł jeden z liści, który zwinięty był
na kształt pięści, otaczające go zaś wyrostki przypominały niezliczone
palce, które splotły się ze sobą. Na oczach Awaru wyrostki drgnęły i
poczęły się rozsuwać i rozplatać, a zamknięty liść otworzył się niby
rozkwitajÄ…cy pÄ…k.
Na środku zielonego plastra, ociekającego czarnym sokiem,
spoczywała niekształtna masa. Na ziemię posypało się kilka piórek, za
nimi zsunęła się garstka kości. W trawie leżał szkielet niewielkiego ptaka,
resztki piór, czaszka i dziób o błękitnej barwie. Wszystkie kostki były
wybielone i oczyszczone z mięśni i ścięgien, a przy tym niezmiernie
cienkie, jak gdyby nadtopione.
Czuł, że nie może tu zostać ani chwili dłużej. Podniósł się, ale nie
zdołał wyprostować nóg i opadł znowu na kolana i dłonie. Raz jeszcze
spróbował się poderwać, bezskutecznie. Przyszło mu na myśl, że może
jest otruty. Gardło miał suche, język sztywny jak kołek. Rzucił się do
strumienia, ale nie zdołał uczynić nawet jednego kroku. Upadł
bezwiednie na ziemię, tuż pod poruszającym się krzakiem. Nos, usta i
płuca wypełniała mu słodka i mdląca woń. Do jego uszu przestały
docierać odgłosy strumienia i szelesty doliny.
Kręgi liści były coraz niżej, jakby zwabione bliskością ciała
ludzkiego. Ujrzał, jak dotykają jego boku palczastymi wyrostkami. Któryś
z liści przechylił się i spłynęła z niego kropla czarnego płynu, padając na
pierś Awaru. Inne rozprysły się na jego udach i kolanach. Jeden z
najniższych liści na wężowatej łodydze przywarł do ramienia Awaru, a
jego wyrostki długo zaginały się i drgały jak palce usiłujące zaczepić o
nierówności ciała. Inny liść przylgnął do jego boku, następny do brzucha.
Wówczas na jego głowę oświetloną przez słońce padł cień i Awaru
zobaczył przyklękającą dziewczynę. Szybkimi ruchami rąk odrywała
oblepiające go liście, rozdzierając je i szarpiąc łodygi. Uszkodzone, cofały
się i kurczyły znikając we wnętrzu krzaka. Dziewczyna chwyciła Awaru
pod ramiona i pociągnęła go do strumienia. Patrzał na swoje stopy
wlokące się po trawie i podskakujące na nierównościach, na oddalający
się krzak, podobny do drapieżnego potwora.
Dziewczyna złożywszy go na brzegu, jęła czerpać wodę złożonymi
dłońmi, ochlapywać i polewać jego ciało w miejscach, gdzie przylgnęła do
skóry czarna, mazista ciecz. Robiła to tak długo, aż znikły ostatnie plamy.
Pochylała twarz nad Awaru i mówiła coś do niego. Widział ruchy warg,
ale nie słyszał ani słowa. Z niepokojem rozglądała się po stokach doliny,
kilkakrotnie przykładała też mokrą dłoń do czoła, jakby chcąc uśmierzyć
ból głowy. Patrząc gdzieś ponad Awaru, zawołała. Do jego uszu dotarł
słaby odgłos słów. Leżał dalej w głębokiej otulającej go ciszy, bez śladu
niepokoju w sercu i widział nad sobą twarz dziewczyny, jej czoło i policzki
o barwie matowego brązu, jaki noszą skrzydła niektórych motyli.
Najniezwyklejsze były jej oczy, inne niż widział kiedykolwiek
Awaru, odmienne od czarnych lub ciemnobrunatnych oczu wyspiarzy.
Zwiecące głębokim fioletem, kiedy twarz znajduje się w cieniu, lub
rozbłyskujące przejmującym szafirem morza, gdy pada na nie światło
słońca. Podłużne i wielkie, otoczone gęstymi rzęsami. Usta nieduże, wargi
zakreślone równymi łukami, zakola wąskich brwi zbiegające się nad
cienkim nosem i nozdrza podobne do drgających płatków kwiatu.
Obok dziewczyny pojawił się mężczyzna. Podniósł Awaru i zarzucił
go sobie na ramiona. Wisząc głową na dół, wciąż nieczuły na wszystko,
pozbawiony uczucia bólu i głuchy, Awaru widział przesuwającą się ziemię
i szybko kroczące stopy mężczyzny, a obok sunący cień dziewczyny.
Wspinali się ścieżką po stoku. Pośród rzadkich krzaków otwierał się
widok na misę doliny odpływającą coraz niżej.
Znalezli się w cieniu, stopy mężczyzny przekroczyły kamienny próg.
Awaru zobaczył nad sobą płaski strop. Leżał na posłaniu, mężczyzna
gdzieś odszedł, a dziewczyna pojawiała się i znikała, przynosząc w
naczyniach z połyskliwej przezroczystej masy jakieś płyny. Jeden z nich
wlewała w usta Awaru unosząc jego głowę dłonią, drugim zaś skraplała
jego skórę w miejscach, gdzie przylgnął poprzednio czarny sok
jadowitych krzaków.
Teraz poczuł ból. Było to zrazu słabe pieczenie skóry, które nasilało
się i stawało coraz ostrzejsze. Zobaczył na ciele czerwone plamy.
Spróbował ich dotknąć i bezwładna dotąd ręka uniosła się z posłania.
Usłyszał też dzwięki, najpierw stłumione, po chwili już czyste i wyrazne,
brzęk przejrzystego naczynia, szmer kroków dziewczyny, a wreszcie jej
głos.
- Czy już mnie słyszysz? - zapytała.
Dał znak przymknięciem powiek, spróbował się poruszyć.
- Tak - szepnÄ…Å‚. - SÅ‚yszÄ™.
Nagle skończyła się jego obojętność i spokój, odzyskał świadomość.
 Trzeba stąd odejść - powiedział sobie natychmiast. - Nie wolno się
nigdzie zatrzymywać, być może trwa już pościg..." Uniósł się na łokciach,
ale nie zdołał jeszcze unieść całego ciała.
- Leż - powiedziała dziewczyna i Awaru opadł na posłanie. -
Gdybym znalazła cię trochę pózniej - mówiła - już nic nie mogłabym ci
pomóc.
- Co to było? - zapytał.
- Obezwładnił cię zapach krzaków azamo.
- Nie rozumiem - powiedział z wahaniem.
- Wszedłeś - uśmiechnęła się - na obszar obronny.
Poza dziewczyną nie było nikogo w pomieszczeniu. Powiódł
wzrokiem wzdłuż ścian długiego budynku. Z obu stron widniały w nich
otwory, a za nimi kołyszące się na wietrze drzewa i słoneczne niebo.
Napotkał znów jej spojrzenie.
- Ta dolina z krzakami azamo - powiedziała - jest częścią systemu
obronnego wokół pałacu.
- A krzaki? - zapytał, aby zyskać na czasie.
- Krzaki wydzielają zapach - tłumaczyła dziewczyna - który
obezwładnia każde żywe stworzenie.
- Widziałem tam martwego ptaka - rzekł Awaru.
- W południe - powiedziała - kiedy nad doliną zaczyna wznosić się
prąd rozgrzanego powietrza, wraz z nim płynie trujący zapach, który
poraża przelatujące górą ptaki. Spadają wtedy wprost w zarośla.
Awaru poruszył palcami nóg, potem stopami. Odzyskał już w nich
czucie, ale nie był jeszcze pewien, czy zdoła utrzymać się na nogach.
Skóra piekła go boleśnie. Dziewczyna złowiła jego spojrzenie skierowane
na czerwone plamy.
- Do wieczora - powiedziała - sok tych roślin rozpuściłby twoje ciało
i zostałbyś wchłonięty przez liście.
Leżąc spróbował napiąć mięśnie nóg. Nie czuł już osłabienia, a o
bólu skóry można było zapomnieć. O kilka kroków od posłania widniało
najbliższe okno, a za nim zielony gąszcz. Snop światła wpadał do wnętrza.
- Jak długo będę chorował? - spytał.
- To - powiedziała wskazując plamy na skórze - zagoi się po kilku
dniach.
 Jeżeli - pomyślał patrząc w szafirowe oczy dziewczyny - jeżeli ona
nie podejrzewa, kim jestem naprawdÄ™, to dlaczego mam siÄ™
spieszyć z odejściem?" Serce zabiło mu żywiej, lecz zaraz od-
powiedział sobie:  Ty wiesz dlaczego". Przed oczami zamajaczyła mu
zmarszczona twarz Kamau i odżyły w pamięci słowa:  Będziesz unikał
kobiet, Awaru, rozmów z nimi i spotkań, gdyż to jest najgrozniejsze ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl