[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ułani, ułani, malowane dzieci, niejedna panienka za wami poleci...
Ale mnie tego mało.
Pierwszą brygadę ! wołam, wyciągam z kieszeni portmonetkę i rzucam orkiestrze,
która rozłożyła się w kącie koło obszernego pieca.
Harmonista woreczek złapał, liczą zawartość, coś szepczą, grają wreszcie, a my
z Kuśmidrem na baczność stajemy. Krzyczeli, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć
to móc...
A ja dopadam Dragona, który z głową w talerzu ćpa, mlaska i zażera się obojętny na
wszystko.
Wstać! wołam. Hymn grają święty, hołoto!
Za krawat podnoszę go znad stołu, stawiam na nogi.
Nie tańczyć tam! krzyczy Kuśmider i ciężkim wzrokiem wodzi dokoła.
Dragon stoi ogłupiały, z pełnymi ustami, nie śmiejąc nimi poruszyć.
Skończyły się dni kołatania do waszych serc, do waszych kies...
O Boże, Boże! wzywam Wszechmogącego, gity orkiestra wreszcie zawodzić
przestaje. Polska, ojczyzna moja nieszczęsna, zgwałcona przez obce żołdactwo na
rozstajach dróg, a Ty na to patrzysz spokojnie!
I łkam, i łzami się zalewam, ślady żłobiącymi na koszuli białej i odświętnej, Kuśmider
mi wtóruje, szklanki napełniając pocieszycielką wódką, czystą jak śloza niewinna.
A teraz Czerwone maki ! żądamy, i Dragon, który znów się w krześle rozwalił,
niewzruszony sam wstaje, nie czekajÄ…c na komendÄ™.
Grają grajkowie smętną pieśń, a w nas wypala się gniew i wzbiera żałość dojmująca
i zrezygnowana.
Stoimy na spocznij, z głowami zwieszonymi ku kolanom; i tak nam siebie samych żal
serdecznie, tak żal, że się tulić do Kuśmidra poczynam, gdy wtem między nas wdziera się
Dragon, który, odtrącony i samotny, zapragnął też uczestniczyć w naszym misterium
tajemnym, w naszym akcie strzelistym.
Zaprawdę mówi Dragon z przejęciem i jam krew za ojczyznę najdroższą przelewał,
i jam życia a znoju nie żałował.
I koszulę rozpina, potem spodnie, brzuch obwisły, lekkim włosem pokryty, na wierzch
wyciąga i szramę po ślepej kiszce w dłoń ujmując, pod oczy nam tka.
Oto ona przedstawia to rana serdeczna, blizna dotąd niezarosła, którą podstępnie
reakcyjne podziemie mi zadało, gdym o Polskę waszych marzeń, sprawiedliwą,
demokratyczną i ludową, walczył. Zatem i ja mam prawo, by mi grali, by dziatwa kwiatami
mnie w progu szkól witała. Grać, muzykanci!
I Dragon Belzebubowicz, prężąc się, wciągając brzuch w rozpięcie spodni, śpiewa
gromko, donośnie i daleko: Tysiące rąk, milion rąk, a serce bije jedno...
Co za noc chwytam dłońmi rozpalone skronie. Co za szalona noc.
Zwyczajnie, wesele mówi ktoś obok. To Wojtek.
A co ty tu robisz? pytam zdziwiony.
Zwyczajnie, zabezpieczam mówi obojętnie i dodaje mechanicznym, znudzonym
tonem: Proszę się cofnąć, proszę nie utrudniać.
Wokół stołu, ujęci pod ręce, maszerują Męczydław z księdzem, skandując na przemian:
Postęp.
Tradycja.
Tradycja.
Postęp.
Wie pan, w zasadzie jestem progresistą powiada do mnie Dragon. Postęp jest
dialektyczną koniecznością historii, ale jednak jakaż ta nasza tradycja jest piękna, jaka urocza.
Choćby wesele. To co, wypijemy po jednym?
Postęp odpowiada za mnie Piotr jest, drogi panie, pojęciem względnym. Jeśli
zamierzam wyjść, opuścić pańskie skądinąd cenne towarzystwo i udam się w stronę tamtej
ściany, w której wyrąbano drzwi do sieni, będzie to oczywiście postęp, gdybym natomiast
udał się w stronę przeciwną, ku tej gdańskiej szafie rzezbionej, nie byłobyż to wstecznictwo
i obskurantyzm? I oczywiście na odwrót.
Ale bo też pan jesteś trywialny protestuje energicznie Dragon. Postęp to kategoria
ducha, to droga, którą ludzkość zmierza ku niedościgłym dziś jeszcze ideałom jak roślina ku
słońcu.
Zresztą dodaje po chwili, wskazując na dwójkę demonstrantów wciąż maszerujących
w dookolnym pochodzie popatrz pan na nich. Nie idą ani do tych drzwi pańskich, ani od
nich, a jednak są na drodze postępu i tradycji. Wciąż krążą dokoła i wciąż przyłączają się do
nich nowi, porwani zapałem.
Rzeczywiście, za Męczydławem i prałatem idzie już spory tłumek, idzie Hybryd z żoną,
idzie orkiestra, waląc w bęben, i inni weselni goście, nawet Kuśmider stanął w szeregu, głowę
w dół zwiesił, nogami zmęczonymi powłóczy, a i pozostali bez ognia maszerują, bez
okrzyków i pieśni, dudnieniem werbla tylko ponaglani.
Trzeba im podziw okazać, wsparcie, radości dodać i otuchy szepce mi w ucho
Dragon, chwyta ze stołu serwetkę pokrytą tłustymi plamami i machając nią nad głową, woła
piskliwie: Niech żyje, niech żyje, niech żyje!
A oni suną przed nami sennie, omijając nas wzrokiem, tylko Męczydław ręką nam
macha, tylko ksiądz szerokim żegna nas znakiem krzyża. Na końcu pochodu idzie Wojtek,
czujne dając na wszystko baczenie, podtrzymując słabnących, kuksańcem zapędzając do
szeregu tych, co odstali. A tu drzwi siÄ™ otwierajÄ… do sieni, para z nich czosnkowym
i majerankowym sosem bucha i gospodyni z krzykiem:
Prosim na pieczyste! wnosi ogromny półmich świniny.
Pieczyste rzucili, pieczyste! rozlega się okrzyk, głusząc bęben i harmonię.
Demonstracja rozprasza się w mgnieniu oka, wszyscy tłoczą się ku swoim miejscom,
zasiadajÄ…, rychtujÄ… widelce.
Bierz pan głowiznę radzi Belzebubowicz, który widać nie stracił jeszcze całej swej
ku mnie sympatii. Celuj pan w kawałek z uchem.
Chrzęszczą rozrywane ścięgna, tłuszcz płynie po palcach, zastygając białym kożuchem
na obrusie. Ja jednak biorę golonkę, która pod uchyloną, na złoto przypieczoną skórą kryje
biały pokład słoniny, a jeszcze głębiej wąskie strużyny różowego mięsa. I jemy, aż pomruk
i posap idzie przez salę, obijając się o ściany dyskretnym bekiem zadowolenia i sytości. I ja
czuję się błogo, swojsko, po domowemu, rozrzewniam się i rozczulam, a może to tylko
chrzan żre w oczy, dość, że pochylam się ku Dragonowi, by mu coś serdecznego powiedzieć,
wyrazić poparcie dla rządu, zrozumienie dla partii, wreszcie nawet zgodzić się na tamtą
propozycję i w końcu poprosić jeszcze o żeberko. Ale koło mnie nie ma już krzesła i nie ma
Belzebubowicza. Siedzi przy mnie w mosiężnym surducie mosiężny Dzierżyński z pomnika
na placu Bankowym, rozparty w wózku inwalidzkim, z nogami okrytymi szarym pledem,
w pomazanej czerwoną farbą dłoni ściskając kopytko.
Patrzę na to ociekające tłuszczem kopytko w ociekającej czerwienią szponiastej dłoni
i czuję, że wesele się dla mnie przewaliło. Za dużo zjaw i symboli, a może za dużo wódki.
W każdym razie trzeba uciekać. Ukryć się gdzieś i przeczekać do poprawin. Wstaję z trudem.
Przepraszam na chwilę mówię do Dzierżyńskiego.
Macha kopytkiem.
Idz, zdrzemnij się kwadrans. Marnie wyglądasz mówi łaskawie.
Idę powoli wzdłuż ściany, omijam piec kaflowy, wchodzę w jakieś drzwi. Trafiłem do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]