[ Pobierz całość w formacie PDF ]
· Mogli siÄ™ ukryć, to szczwane lisy odparÅ‚ dowódca. JesteÅ›cie na pograniczu od niedawna,
nie znacie chytrości tych dzikusów. Zawsze zjawiają się w najmniej oczekiwanym momencie.
· Poczekamy na wyniki rekonesansu rzeki Harlon. Nie sÄ…dzÄ™, aby groziÅ‚o nam cokolwiek.
Przecież na dziesiątki mil widać wszystko dookoła. W puszczy mogą urządzić zasadzkę, ale tu?... Brrr...
żachnął się nagle. Co za dokuczliwy wiatr.
· RzeczywiÅ›cie, coraz gwaÅ‚towniej wieje prosto w twarz przyznaÅ‚ Whistler. CiÄ…gnie z północy,
może przywlec deszcz, a,_nawet śnieg. Toj już jesień.
Kapitan nasunął głębiej na czoło żołnierską czapkę. Kłusowali dalej w',
milczeniu. Kopyta wierzchowców tomotały o suchy grunt stepu. Szeleściły wysokie, uschłe trawy.
Nagle niepokój ogarnął przód kiolumny. Jak szaleni pędzili wysłani na zwiad; krzyczeli coś
wymachujÄ…c rekami.
Whistler podniósł lornetkę. Jedno spojrzenie i rozumiał wszystko.
Pali się! Preria płonie! krjzyczeli nadjeżdżający żołnierze.
Na widnokręgu snuły się dymy; zrazu wątłe i nikłe, pózniej wysokie, skłębione, błyskawicznie
rozszerzające się na lewo i prawo. Wiatr rozdmuchiwał i przerzucał płomienie, goniąc je w kierunku
amerykańskiej kawalerii.
Uciekajmy, generale! zawołał wystraszony Dik Pelpin.
Whistler zatrzymał pochód. Prabz lornetkę przyjrzał się płonącemu
stepowi. Ogień migotał wśród traw czarodziejskimi złotymi jęzorami. %7ływym półkolem osaczał wojsko i
gnał na południe. Niedaleko przemknęło kilka kujotów. W oddali uciekało!przerażone stado wapiti. Nie
było na co czekać. Musieli zawrócić na południe. Innej drogi nie było.
Padły rozkazy. Wyciągniętym galopem pędzili przed siebie. Konie, wyczuwając niebezpieczeństwo,
nie potrzebowały zachęty. Mknęli jak burza. Ale płomienie były szybsze. Zbliżały się ustawicznie.
Powietrze coraz bardziej nasycało się dymem, poczęło dławić, drapało krtań, dusiło kaszlem.
Ogień trzeszczał i szumiał. Kłęby pymu gęstniały. Wiatr niósł gorący oddech rozszalałego żywiołu i
ciskał w plecy uciekających. Wierzchowce pokrywał pot.
Ludzie zaczynali tracić nadzieję ratunku. Co chwila ktoś rozglądał się szukając wyjścia z sytuacji. Ale
ze wszystkich stron huczały płomienie i kłębiła się bura zasłona dymu. Jedyną luka wolna od ognia leżała
przed nimi. Więc kłując wierzchowce ostregami, gnali w panicznej ucieczce. Niemal razem z ludzmi biegły
jelenie, Å‚osie, kujoty, nawet wilki...
Rzeka! Rzeka! ktoś zachrypiał radośnie.
W dali srebrzyła się taśma płynąaej wody. Konie nabrały energii. Poczuły wilgoć. Jeszcze mila i z
pluskiem wpadli w płytki, o szerokim korycie strumień. Na drugim brzegu [odetchnęli, zatrzymując
zmęczone wierzchowce.
Major Whistler zdjął czapkę i wycierając spoconą twarz, rozmazał drobiny osiadłej sadzy.
Przeklęci Indianie! sapnął ze złością. Ledwie wyszliśmy z
opresji.
· SÄ…dzicie, sir, że preriÄ™ podpalili czerwonoskórzy? spytaÅ‚ Harlon.
· Nie mam wÄ…tpliwoÅ›ci odrzekjl major.
· Wiatr nie przerzuci pÅ‚omieni na [tÄ™ stronÄ™? rzuciÅ‚ zaniepokojony któryÅ› z dragonów. Może
odjedzniy dalej.
· Nie pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ… Whistler. -m ByÅ‚by to bÅ‚Ä…d. OgieÅ„ zatrzyma siÄ™ na rzece. Prerie pÅ‚onÄ…
błyskawicznie i błyskawicznie wygasają. Jeżeli płomienie przeszłyby na naszą stronę., to uciekniemy na
pogorzelisko.
· Konie poparzÄ… nogi.
Chcielibyście poparzyć swoje? -p zakpił Pelpin.
Niektórzy dragoni wybuchnęli śmiechem.
Poczekajmy, aż pożar wygaśnie] powiedział major. Napoimy
konie i sami choć zwilżymy twarze, m potem w drogę.
Płomienie tymczasem docierały już; do brzegu strumienia. Kłęby dymu snuły się nad rzeką. Ostatnie
stadka zwierzyny przemknęły obok wypoczywających ludzi i znikły w stepie.
Nagle jak spod ziemi wyrośli czerwonoskórzy jezdzcy. Musieli być gdzieś ukryci wśród traw prerii.
Wojenni ich krzyk mieszał się z hukiem wystrzałów.
Do broni! krzyknÄ…Å‚ kapitan Harlon chwytajÄ…c siÄ™ za pierÅ›, w
której ugrzęzła strzała.
%7łołnierze skoczyli do wierzchowców. Zagrzechotały sztucery. Indian na mustangach nie było; ukryci
pod brzuchami zwierząt, strzelali ze strzelb i łuków.
Major Whistler podniósł szablę. I
Za mnÄ…! krzyknÄ…Å‚ ruszajÄ…t do natarcia.
Ruszyły szwadrony. Linia atakujących załamała się i nim zdołano zetrzeć się wręcz, wojownicy
zawrócili. Pościg trwał krótko. Trąbka wezwała dragonów do powrotu.
Ruszamy brzegiem rzeki rozkazał Whistler. Czerwonoskórzy
chcą nas odciągnąć w głąb prerii i powtórzyć zabawę z pożarem traw. Będą
jeszcze wielokrotnie nas napastoM/ać. Trzymać się razem. Rannych w
środek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]