[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmiany planów. Zresztą, nie po raz pierwszy udała ci się ta sztuka.
- Nie rozumiem...
- Nie musisz mnie przepraszać, Shay. Nim się pojawiłaś na scenie, przywykłam do
tego, że Lyon ma liczne romanse. Miał nadzieję, że będziesz jego kochanką przez parę lat -
dodała kpiącym tonem. - Zepsułaś wszystko, mówiąc o małżeństwie.
- Lyon ci o tym powiedział? - Shay nie mogła w to uwierzyć.
- Oczywiście, Nigdy nic mieliśmy żadnych sekretów. Dobrze wiem, że natychmiast
rzucał kobiety, które zaczynały mówić o małżeństwie.
- Ale przecież ożenił się z tobą!
- Owszem - przyznała Marilyn. - Ale podobnie jak w sprawie rozwodu, nic on o tym
zdecydował - powiedziała z wyrazną satysfakcją w głosie. Shay domyślała się tego już od
dawna.
- Przed dwunastą czy po drugiej? - ucięła dalszą rozmowę na temat Lyona.
- Może o drugiej trzydzieści? - zaproponowała Marilyn, Ostry ton szwagierki nie
wywarł na niej najmniejszego wrażenia.
- Dobrze - zakończyła rozmowę Shay i odłożyła słuchawkę. Znów ogarnął ją
wewnętrzny niepokój, jak zawsze, gdy miała do czynienia z kimś z rodziny Falconerów. W
Londynie miała idealny spokój, a w ciągu paru ostatnich tygodni wpadła niemal w błogostan.
Była szczęśliwa, przygotowując dom na przyjęcie dziecka. Jeśli nawet Lyon spełnił grozbę i
zaczął ją śledzić, Shay niczego nic zdołała zauważyć. Przestała się tym martwić. Przeklęła w
duchu Marilyn za to, że naruszyła jej spokój. Uświadomiła sobie, że nigdy nie uwolni się
całkowicie od związków z rodziną Falconerów.
Shay pomyślała, ze nic powinna była iść po zakupy w porze lunchu. Byłoby znacznie
lepiej, gdyby, zgodnie z ustalonym rozkładem zajęć, przeznaczyła ten czas na odpoczynek.
Przyszło jej jednak do głowy, że mogłaby za jednym zamachem wstąpić do sklepu z rzeczami
dla kobiet w ciąży i odbyć rozmowę z Marilyn.
W sklepach panował tłok, a Shay czuła już ciężar powiększonego brzucha. Gdy
wreszcie wyszła z przebieralni, była zgrzana i spocona. Zapłaciła za sukienkę i szybkim
krokiem ruszyła do metra. Nie miała dość sił, żeby iść do Marilyn pieszo i brakowało jej
cierpliwości, by polować na taksówkę.
Na stacji również panował tłok. Shay kupiła bilet i skierowała się w stronę ruchomych
schodów. Gdy stanęła na pierwszym stopniu, ktoś popchnął ją z tyłu. Poczuła, że traci
równowagę i z przerażeniem spojrzała w dół. Na nieszczęście przed nią nie było nikogo.
Krzyknęła głośno i runęła na poruszające się schody.
Na próżno usiłowała się zatrzymać. Staczała się. Czuła, jak metalowe schody kaleczą
jej dało. Starała się chronić głowę i brzuch, ale niewiele mogła zrobić. Zatrzymała się dopiero
na dolnym podeście. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że krwawi, po czym straciła przytomność.
W ciągu następnych trzydziestu minut parokrotnie odzyskiwała przytomność i znów
mdlała. Za pierwszym razem zobaczyła nad sobą groteskowe twarze gapiących się ludzi.
Wciąż leżała na podłodze, tuż obok schodów. Po chwili twarze odpłynęły w ciemność.
Ponownie obudziła się w karetce pogotowia. Słyszała, jakby z oddali, wycie syreny
alarmowej. Chciała krzyknąć, że i tak już za pózno, że poroniła, ale tylko coś zabełkotała.
Wciąż słyszała wycie syreny, ale zaraz znów zemdlała. Kolejny raz ocknęła się w pokoju
zabiegowym. Zaczęła histerycznie krzyczeć, domagając się wyjaśnień, co zrobili z jej
dzieckiem. Poczuła jeszcze ukłucie igły i zaraz zasnęła.
- Shay.
Poznała ten glos. Jej prześladowca nie zamierza! zmarnować takiej okazji. Zacisnęła
powieki, nie chcąc go widzieć.
- Przyszedłeś, aby nacieszyć się swoim tryumfem? - spytała z gryzącą goryczą.
- Shay, do licha, otwórz oczy! - zażądał Lyon, zgrzytając zębami.
- Jak długo spałam po narkozie? - spytała, niechętnie unosząc ciężkie powieki.
- Prawie sześć godzin - odpowiedział. Wyglądał okropnie, miał zupełnie szarą twarz. -
Jestem tu z tobą już od pięciu godzin.
- Po co? - spytała tępo. Nie mogła zrozumieć, po co Lyon zawraca sobie nią głowę.
- Shay, co się z tobą dzieje? - Mężczyzna wsadził ręce do kieszeni. Miał na sobie
marynarkę, ale rozluznił krawat i rozpiął górny guzik od koszuli. - Jesteś cała posiniaczona,
założyli ci kilka szwów, a ty, gdy tylko odzyskałaś przytomność, natychmiast mnie atakujesz.
Pewnie za to, że siedzę przy tobie od tylu godzin!
- Nie zapomniałeś o czymś, Lyon? - spytała ostro Shay, gapiąc się w sufit.
- Owszem, zapomniałem cię spytać, co robiłaś w metrze?
- warknął Przede wszystkim zapomniałeś, ze straciłam dziecko!
- krzyknęła i spojrzała na niego z wściekłością.
- Shay . - Lyon zmarszczył brwi.
- Tylko mi nie mów, że będę miała inne dzieci! - krzyknęła histerycznie. Nie mogła
znieść myśli, że Lyon bacznie ją pocieszać jakimiś banałami. - Chciałam urodzić to dziecko!
Co oni z nim zrobili? Boże, co się stało?
- Przestań! - Lyon chwycił ją za nadgarstki i spróbował uspokoić. Shay w dalszym
ciągu miotała się na łóżku. - Wcale nie straciłaś dziecka! Słyszysz, co mówię? - Falconer
również zaczął krzyczeć. - Nie straciłaś dziecka! Na litość boską, uspokój się już! - Słowa
Lyona powoli dotarły do jej świadomości. Przestała się rzucać i spojrzała na niego z
niedowierzaniem. - Możesz sama sprawdzić - dodał. - Gdy cię dotknąłem, wyczułem, że się
porusza. Raz nawet dało mi kopa.
- Naprawdę? - szepnęła. Jej oczy zalśniły.
- Tak. - Lyon przyłożył dłonie Shay do brzucha. - To będzie silny chłopak. Albo
dziewczyna - dodał po chwili.
- Ale przecież czułam, że krwawię. Wydawało mi się, że ronię.
- Nic: podobnego - stanowczo powiedział Lyon. - Pokaleczyłaś sobie nogi, stąd krew.
Musieli cię zszywać, ale dziecka nie straciłaś. Spójrz na swój brzuch, normalnie nie jesteś
taka gruba - spróbował zażartować.
- Niektóre kobiety mają brzuch jeszcze przez kilka dni po porodzie. - Shay nie mogła
mu uwierzyć, lecz bała się sama sprawdzić.
- Ale nie ty - zapewnił ją Lyon. - Gdy urodzisz, będziesz znów tako smukła jak
zwykle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl