[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nerwy.
- Udianie!...
Cisza. Rozejrzałem się bezradnie. Nie było czasu na dalsze szukanie, toteż postanowiłem
wyruszyć bez niego.
Naraz wydało mi się, że w wozowni poruszyło się coś ciężkiego. Kie licho? Byłem tam
przecież. Wszedłem jednak powtórnie. Nie, nie było nikogo... Stał tylko powóz i kilka skrzyń.
Nagle coś mnie tknęło i wsunąłem się głębiej. Przetarłem oczy. Tak, nie ulegało
wątpliwości... Nad jedną ze skrzyń lekko wystawała czarna, zwichrzona czupryna.
- Udianie - ryknąłem, gdyż opętał mnie Demon Złości - wyłaz! Toś ty taki, nicponiu!
Zaczynasz się kryć przede mną?
Rzeczywiście, nie omyliły mnie przeczucia. To był naprawdę Udian. Wstał i uśmiechnął się
do mnie uprzejmie. Tak, przyjaciele - uprzejmie!
- O co się gniewasz? - zapytał robiąc niewinną minę. - Co było do zrobienia, zrobiłem. Nie
dałeś mi innej roboty.
Zastrzelił mnie od razu.
Niestety, to była prawda. Zapomniałem o nim, zająwszy się doświadczeniami w pracowni.
Musiałem mu przyznać rację, gdyż tak jak doktor byłem zawsze sprawiedliwym człowiekiem.
- Ale teraz - powiedziałem po chwili namysłu - wołałem cię. - Musiałeś usłyszeć, a nie
przyszedłeś, chociaż czeka na ciebie praca.
Tym razem on się stropił. Temu zarzutowi nie mógł zaprzeczyć.
- To też prawda - przyznał ze skruchą, gdyż również był sprawiedliwym człowiekiem. - Ale
już idę...
Wysunął się zza pak, a zaraz za nim wyłoniła się nowa postać. Patrzyłem zdumiony. Co tu
robi ten człowiek? Znałem go dobrze.
To był miejscowy telegrafista!...
Ruszyłem ku nim energicznie. Byłem wzburzony. Do czego to podobne, abym ja nie
wiedział, kto przebywa w mym domu?
Zajrzałem w kąt. Leżały tam druty, mufy i najrozmaitsze przyrządy, których używają
telegrafiści przy swojej pracy. Popatrzyłem na nich surowo.
- Uczę się... - wybąkał Udian stropiony.
- Uczę go... - dodał tym samym tonem niezwykły gość.
Złagodniałem, do ludzi bowiem, którzy szukają wiedzy, nikt nie powinien mieć urazy,
nawet jeśli niekiedy popełnią głupstwo. Przykro mi jednak było, że Udian zachował tajemnicę
przede mną. Cóż to, nie znał mnie?
Wyrządziłem mu kiedy przykrość?
- Sądziłem, że nie pozwolisz - próbował się usprawiedliwić, gdy mu wygarnąłem od serca. -
Pracę wykonuję porządnie, ale staram się wykorzystać również i wolny czas. A na to może byś
się nie zgodził...
Głupstwa gadał, toteż zbyłem te uwagi milczeniem i kazałem mu się zbierać natychmiast do
drogi.
- Widzisz... - Udian znowu zaczął się tłumaczyć, gdy już szliśmy na dworzec. - Bałem się
najbardziej tuana. On mógłby nie pozwolić na to, a tu jest bardzo wygodnie...
O tym rzeczywiście nie pomyślałem. Chłopak mógł się tego obawiać, bo przecież nie znał
tuana tak dobrze jak ja. Ale dlaczego mi o tym wszystkim nie wspomniał? Do mnie nie miał
zaufania? Tego mu nie mogłem wybaczyć.
- Widzisz - kończył powoli swą myśl - są różni ludzie... A mnie bardzo zależy na tej nauce.
Teraz chyba już nie pozwolisz... Uśmiechnąłem się w duchu. Ten chłopak rozbrajał mnie swą
naiwnością. My, ludzie z Bogoru, uczyliśmy się przecież nie takich rzeczy. No, ale skąd on
mógł o tym wiedzieć? To tłumaczyło nawet jego nieufność.
- Ucz się dalej - mruknąłem udając, że jestem jeszcze na niego zły. - Pracujesz dobrze. Tuan
też się nie będzie gniewał.
Udian tak był zachwycony tą odpowiedzią, że nawet nie chciał słyszeć, abym ja dzwigał
paczkę choćby przez chwilę. Przywiązał ją do nosideł, po drugiej stronie bambusa przyczepił
dla równowagi kamień i już w najlepszej zgodzie powróciliśmy do domu. Gdy rozsupłałem
sznury i doktor zajrzał do wnętrza, aż klasnął z wielkiej uciechy.
- No, tym razem Albinowski dobrze się spisał - rzekł rozsiadając się wygodnie w swym
ulubionym fotelu w pracowni. - Zwymyślałem go ostatnio, toteż teraz przysłał nie tylko
książki, ale i czasopisma. Nawet z Warszawy!
Albinowski to był lekarz, wielki przyjaciel tuana, mieszkający stale w Krakowie. Często
pisywali do siebie listy.
Zajął się czytaniem, ja natomiast zwilżyłem nasze hodowle, gdyż zbliżała się godzina
wieczorna. Potem podszedłem do szafy, w której znajdowały się lalki naszego wajang_kulitu.
Były bardzo ładne. Doktor gromadził je stale i przywoził nowe z każdej prawie wycieczki.
Zbierał je tak samo jak nasze krysy, pragnąc zawieść ich jak najwięcej do swej ojczyzny.
Wybrałem kilka, przysiadłem w kącie i zacząłem ustawiać z nich teatr.
- A to dopiero! - rozległ się niespodziewanie głos mojego tuana. - Ależ go urządzili!
Przerwałem na chwilę swoje zajęcia i popatrzyłem na niego uważnie. No, nie stało się nic
złego... Był rozbawiony, widocznie wyczytał coś wesołego. Spokojnie powróciłem do swoich
aktorów. Bawiłem się nimi często, toteż nabrałem wprawy. Poruszyli się zręcznie, drgnęły
głowy i ręce, układała się baśń.
Mrok zapadł, zapaliłem światło. Gekko zeskoczył z biurka i jak błyskawica skoczył na
ścianę. Powoli, jedna za drugą, wysuwały się z nory żaby.
Rozejrzały się z powagą, a potem potoczyły się tam, gdzie było najjaśniej.
Moi aktorzy również nabrali werwy. Zaczęła się układać cała historia. Nie miałem wtedy
słuchaczy, więc opowiadałem sam sobie.
- O la, la!... - głośny okrzyk przeszkodził mi znowu.
Z niepokojem podniosłem głowę. Tym razem w głosie tuana nie wyczuwało się wcale
radości. Niestety, tak zawsze kończyło się to wielkie czytanie. Obecnie nie odrywałem od
niego oczu. Na twarz spływała szybko mgła zamyślenia i smutku. Aż wreszcie pojawił się
gniew.
- Nong_nong - wybuchnął nagle, rzucając wszystko, co trzymał w ręku, o ziemię -  Pana
Tadeusza !...
Podniosłem się ociężale. Wiedziałem, że jutro ten zły nastrój przeminie, ale mimo to
czułem się bardzo niedobrze. Od pewnego czasu orientowałem się, że do naszego domu zbliża
się jakiś wróg. Nie, to nie Demon Złości, z tym potrafiłem sobie radzić świetnie, bo znałem go
dobrze. Ten był znacznie grozniejszy. Nie ujawniał się, jak tamten, w gwałtownych
wybuchach. Gryzł podstępnie, zachodził z boków, wkradał się między słowa przyjaciół, często
przybierał nawet maskę słodyczy...
Nie widziałem go nigdy i to było najgorsze. %7łe istniał i działał - nie mogło być wątpliwości.
Pojawił się niedawno w naszym domu, przy takiej samej okazji jak dziś, gdy nadeszły listy z
Krakowa. Działał wolno, przemyślnie, kroplami sączył swój jad, lecz dążył do celu
nieubłaganie. Krok za krokiem wyczerpywał siły tuana i pogłębiał systematycznie straszne
dzieło rozkładu...
O przyjaciele! Podałem książkę, ale serce zaciążyło mi wtedy ołowiem. Byłem przekonany,
że dla mnie wybiła godzina. Lada chwila trzeba będzie rozpocząć nową walkę z siłą, o której
wiedziałem bardzo niewiele.
A pamiętajcie, moi mili, że z tym wrogiem stykałem się po raz pierwszy. Nawet o jego
nazwie dowiedziałem się pózniej. Chcecie go zobaczyć? Nie, jeszcze nie nadszedł czas!... Co,
koniecznie? Nie ustąpicie? No, cóż... O bracia, w takim razie zakryjcie twarze! Pokażę go
wam od razu w jego właściwej postaci. A oto on!
Krzyczycie z trwogi? Tak, tak, rzeczywiście jest straszny... A jednak ja, Nong_nong,
musiałem z nim stoczyć walkę.
Uderzam w gong, szczelniej zakryjcie twarze! Niech siÄ™ stanie, zdradzÄ™ wam jego nazwÄ™.
To jest, o bracia - ohydny Demon Goryczy!...
XV
Tuan Borski uczył mnie zawsze, że jeśli wroga chce się pokonać, najpierw należy go
poznać. Tak właśnie postępowaliśmy, atakując Demony Zniszczenia. Początkowo
obserwowaliśmy skutki ich potwornego działania, pózniej szukaliśmy przyczyny, a gdy
wreszcie odkryliśmy szkodnika, przenosiliśmy go do pracowni i tu poddawaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl