[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swym regulaminem, społeczeństwu, byśmy dorastali i jako mężczyzni i
kobiety stawali się odpowiedzialnymi dojrzałymi ludzmi. Ta data miała
jednak dodatkowe znaczenie, zrozumiałe dla nas wszystkich: oznaczała
ostateczne rozwiązanie Chowbar Society. Począwszy od tego lata, nasze
drogi miały się rozejść i pomimo naszych przyrzeczeń oraz wmawianych
sobie samym miłych kłamstw wiedzieliśmy, że łącząca nas do tej pory
więz niebawem zacznie znikać niczym zamki z piasku na brzegu morza.
Mam tyle żywych wspomnień z owych lat spędzonych w St. Patrick's, że
nawet do dziś, ku swemu zdziwieniu, uśmiecham się na myśl o pomysłach
Bena i fantastycznych historiach, które wspólnie przeżyliśmy w Pałacu
Północy. Być może jednak z wszystkich obrazów, które najwytrwalej
bronią się przed niszczącym czasem, najbardziej i najwyraziściej
pamiętam obraz postaci ukazującej mi się o zmierzchu w sypialni
zajmowanej przez niemal wszystkich chłopców z St. Patrick's, sali długiej,
ciemnej i wysokiej, o łukowatym sklepieniu jak sale szpitalne. Sądzę, że
bezsenność, na którą cierpiałem zawsze, aż minęły dwa łata od mojego
przyjazdu do Europy, uczyniła ze mnie obserwatora wszystkiego, co się
działo wokół mnie, podczas gdy inni spokojnie spali.
To właśnie tam, w tej nieprzytulnej sypialni, zdawało mi się
niejednokrotnie, że widzę przechodzące przez salę blade światło.
Zupełnie zbity z tropu wstawałem, by pójść za blaskiem w głąb
pomieszczenia, a tam znów dostrzegałem owo światło, takie jakie tyle
razy mi się śniło. Niewyrazna postać kobiety owiniętej w sari
zjawiskowego światła powoli pochylała się nad śpiącym w łóżku Benem.
Starałem się z całych sił patrzeć szeroko otwartymi oczyma i zdawało mi
się, że widzę, jak świetlista dama głaszcze mojego przyjaciela czule
niczym matka. Patrzyłem na jej owalną, przezroczystą twarz otuloną
lśniącą woalką mżawki. Kobieta podnosiła wzrok i patrzyła na mnie. Nie
czując w ogóle lęku, zatracałem się w czerni tego smutnego i zranionego
spojrzenia. Księżniczka Zwiatła uśmiechała się, a pózniej, raz jeszcze
dotknąwszy twarzy Bena, znikała w deszczu srebrnych łez.
Zawsze byłem przeświadczony, że owa zjawiskowa postać ucieleśniała
cień matki, której Ben nigdy nie poznał, i gdzieś w zakamarku serca
kryłem dziecięcą nadzieję, że jeśli któregoś dnia zdołam zapaść w sen,
podobna do tamtej zjawa czuwać będzie i nade mną. To był mój jedyny
sekret, którego nikomu nie wyjawiłem, nawet Benowi.
Ostatnia noc Chowbar Society
Kalkuta, dwudziesty piąty maja 1932 roku
Przez wszystkie te lata,
gdy kierował szkołą St. Patrick's, Thomas Carter nauczał w niej również
literatury, historii i arytmetyki, z zadowoleniem kogoś, kto nie będąc
ekspertem w żadnej dziedzinie, zna się po trochu na wszystkim. Jednego
tylko nigdy nie zdołał nauczyć swoich podopiecznych - żegnać się. Rok
po roku przyglądał się twarzom uczniów - na których malowała się
nadzieja i obawa zarazem - wiedząc, że już wkrótce, w majestacie prawa,
wyfruną oni spod skrzydeł prowadzonej przez niego instytucji. Kiedy tak
patrzył, jak opuszczają mury St. Patrick's, przychodziły mu na myśl
niezapisane książki. Jego zadaniem było wypełnić treścią pierwsze
rozdziały owych historii, ale nigdy nie było mu dane ich dokończyć.
Przywdziewając maskę surowości i stanowczości, pogardliwie odnosząc
się do wylewnego okazywania uczuć i wzruszających przemów, Thomas
Carter usiłował ukryć to, że nikt z większym niż on lękiem nie myślał o
nieszczęsnym dniu, w którym jego książki na zawsze znikną z jego
biurka. Wiedział, że prędzej czy pózniej dostaną się
we władanie piór bez skrupułów, piszących mroczne epilogi, jakże
dalekie od oczekiwań i marzeń, z jakimi jego podopieczni wychodzili na
ulice Kalkuty, by zacząć nowe życie.
Doświadczenie nauczyło go, że wbrew pragnieniom nie powinien szukać
wieści o dawnych wychowankach, kiedy ich los nie zależał już od niego.
Pożegnania zawsze były dla Thomasa Cartera gorzkie, zawsze miały
smak rozczarowania, czuł bowiem, że życie nie tylko obrabowało te
dzieci z dzieciństwa, ale zdawało się także nie mieć dla nich żadnej
przyszłości.
Owej upalnej majowej nocy, słysząc odgłosy skromnej uroczystości
zorganizowanej na patio przed budynkiem, Thomas Carter siedział w
pogrążonym w ciemnościach gabinecie, zapatrzony w światła miasta
lśniące pod kopułą gwiazd, po której od czasu do czasu przepływały
grupki czarnych chmur podobnych do kropli atramentu w szklance
krystalicznie czystej wody.
Odrzuciwszy jak zwykle zaproszenie na uroczystość, usiadł zamyślony w
swoim fotelu. Mrok gabinetu przecinały wielobarwne refleksy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl