[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miesiącami przesiadywał na dnie okrętu, musi dbać o swoje zdrowie.
Poszli za nim na górę.
Teraz na powietrzu, w jasnym świetle dnia ujrzano, jaki straszny wpływ wywarła na
Alfredzie niewola. Barwa jego skóry była szara, oczy były głęboko zapadnięte, a skóra ostro
naciągnięta na wystających kościach policzkowych. Był bliski tak samo cielesnego rozkładu,
jak i duchowego upadku.
Sternau zbadał go dokładnie. Pełne trwogi oczy dziewczyny spoczywały na lekarzu
 Dziękujmy Bogu, \e się dzisiaj spotkaliśmy, poruczniku. Tydzień pózniej nie byłoby ju\
pan między \yjącymi. Osłabienie ogromne. Zalecam du\o świe\ego powietrza, du\o ruchu i
odpowiednie dla choroby od\ywianie.
 Jak długo zatrzyma się pani na Jamajce, miss Amy?  zapytał po jakimś czasie lekarz.
 Dopóki nie otrzymam odpowiedzi. Czy stan naszego przyjaciela jest taki, \e wymaga
dłu\szego pobytu?
 Zalecam mu przede wszystkim spokój, ale zostać nie mo\e ani tutaj, ani w Kingston,
gdy\ powietrze w tych okolicach jest prawie zabójcze. Parowiec zostanie tutaj do jutra, bo musi
przeładować wszelkie zdobycze korsarzy. Mam pewną propozycję, otó\ chcę, aby pani
popłynęła i to zaraz moim jachtem do Kingston. Gubernator, skoro pani tylko go o to poprosi,
odpowie szybko i potem ju\ ja sam zawiozÄ™ paniÄ… do Vera Cruz. Mo\esz pani mojemu jachtowi
całkowicie zaufać. Im wcześniej dostanie się nasz pacjent na wy\ynę Meksyku, tym szybciej
mo\emy liczyć na jego powrót do zdrowia.
Zgodziła się na ten projekt i powiadomiono o tym kapitana okrętu. Ten wprawdzie
zauwa\ył, i\ dama została powierzona jego pieczy, nie mógł jednak zmusić jej do pozostania na
jego statku.
Zauwa\ył te\, \e Sternau brał udział w natarciu na pirata i dlatego nale\y mu się część łupu,
ten jednak podziękował za wszystko, kazał przenieść rzeczy Amy na swój statek i odpłynął w
stronę Kingston. Sternau towarzyszył miss Lindsay do gubernatora, który koniecznie chciał ją
przedstawić swojej rodzinie i prosił, by gościła u nich dłu\ej, ale ona usprawiedliwiała się wagą
wielu spraw, które ją zmuszały do natychmiastowego powrotu do Meksyku. Kiedy urzędnik
zmiarkował, \e nic nie pomagają jego prośby, zarządził natychmiastowe wysłanie depesz. Na
drugi dzień przed południem  Ró\a była ju\ w drodze.
Na tym samym miejscu spotkali okręt wojenny, który ju\ niedługo miał się uporać ze swoją
robotą i pragnął zatopić korsarza w głębi fal.
 Widocznie nikt z piratów nie umknął  rzekła Amy.
 To wa\ne pytanie!  odrzekł angielski kapitan.  Wczoraj patrzyłem przez lunetę na
brzeg Jamajki i ujrzałem kilku mę\czyzn w marynarskich strojach niosących kogoś rannego
czy te\ chorego. Poniewa\ ta część wybrze\a nie jest zamieszkana, zaciekawiła więc mnie
obecność tych ludzi. Wysłałem czółno w tę stronę i dowiedziałem się od moich chłopców, \e
widzieli wprawdzie ludzkie ślady, ale ani jednego człowieka.
 A mo\e kapitanowi Landoli naprawdę udało się dostać na wybrze\e?  rzekł Sternau. 
W takim razie byłoby lepiej zawinąć koło brzegu. To mógł być kapitan, gdy\ jego, specjalnie
tylko zraniłem.
Wtedy przemówił Mariano:
 On nie jest wart by \yć. Jednak ucieszyłbym się, gdyby tak było. Spotkałbym się z nim,
wyrównał nasze rachunki. On był dla mnie wcielonym diabłem. Straszne dla mnie wymyślał
męczarnie. Gdybym go miał w swojej władzy, oddałbym mu wszystko w dwójnasób.
 Dobrze, musimy się przekonać  rzekł Sternau.  Nie potrwa to dłu\ej, jak godzinę i
będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
Jacht popłynął w kierunku wskazanym przez kapitana. Sternau sam badał ślady, ale
poniewa\ wczoraj był przypływ i odpływ morza, ślady się zatarły. I tak z niczym wrócili nasi na
okręty.
Droga do Vera Cruz była pomyślna i trwała krótko. Sternau i Helmer towarzyszyli dwojgu
zakochanym do Meksyku. Jacht został pod opieką marynarzy.
Poniewa\ Mariano był bardzo osłabiony, więc podró\ konna nie była mo\liwa. U\yto w tym
celu dyli\ansu pocztowego, który między Meksykiem a wybrze\em odbywa regularną trasę.
Trzej ci mę\czyzni uzbroili się nale\ycie, solidnie zaopatrzyli w \ywność, gdy\ w tych
okolicach restauracje czy inne gospody nie istnieją, i tak udali się w podró\.
Taka podró\ meksykańskim dyli\ansem nie nale\y do przyjemności. Wóz przystosowany
jest do przewozu dwunastu, z górą szesnastu osób i ciągnięty przez na pół dzikie muły.
Zwierzęta te dniem i nocą pasą się na wolności i trzeba je łapać przy pomocy lassa, je\eli ma się
ich u\yć do zaprzęgu. Z ogromną niechęcią dają się zaprząc, ale kiedy ju\ raz są w drodze,
wtedy pędzą szalonym galopem.
Okolica prawie niezaludniona, droga prowadzi przez puste, skaliste obszary, głębokie
rozpadliny, ciemne, dziewicze lasy, rzadko kiedy gdzieniegdzie spotyka się indiańską, ubogą
chatkę. śaden Europejczyk nie ma pojęcia o trudach takiej podró\y. Po takich właśnie
okolicach pędzi dyli\ans szalonym galopem. Woznica kiwa się na kozle, trzymając lejce w
ręku, a obok niego siedzi pomocnik, chłopak od mułów.
Ten nie ma ani chwili spokoju. Skacze z wozu podczas szalonego biegu, nadaje dyli\ansowi
kierunek. Kamykami, które zbiera po drodze i nosi w kieszeniach, traktuje leniwe lub opieszałe
zwierzęta i ciągle jest w pracy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl