[ Pobierz całość w formacie PDF ]

a Nadia była uwięziona w Dallas.
Nie wiedział, jak powiedzieć to, co chciał zakomunikować rodzeństwu. Po-
stanowił więc podrażnić się z siostrą.
- Nadia, ty schudłaś!
Skrzywiła się do kamery w komputerze.
- Większość kobiet wzięłaby to za komplement, ale ja nie. O co chodzi,
Mitch? Nie dostarczyłeś mi chyba nowego komputera z kamerą po to, aby rozpra-
wiać o mojej diecie?
Rozważał i odrzucał dziesiątki sposobów wyrażenia tego, co myśli.
- Kocham Carly Corbin - powiedział więc bez ogródek.
Zauważył kątem oka, że Rand z zaskoczenia uniósł głowę.
- Czy to jest opiekunka naszego chłopczyka? - zapytała.
- Brata przyrodniego - poprawił siostrę Rand.
- Miłość to dobra rzecz. Czemu więc wyglądasz na nieszczęśliwego?
- Bo schrzaniłem sprawę. - Zrelacjonował siostrze ostatnie wydarzenia.
Ujawnił plany adopcji Rhetta, uwiedzenia Carly, poślubienia jej, rozwodu oraz wy-
najęcie prywatnego detektywa.
Rand nie odzywał się ani słowem, a Nadia się uśmiechała.
- Wykopałeś więc bardzo głęboki dołek, do którego sam wpadłeś. Czy zamie-
rzasz się jakoś z niego wydostać?
Ubiegłej nocy nie mógł zasnąć, bo starał się wymyślić sensowną strategię od-
zyskania Carly. Zwlókł się z łóżka bladym świtem i nie czekając na śniadanie, po-
jechał do firmy.
- Carly twierdzi, że zrobię wszystko, aby położyć łapę na mojej części mająt-
S
R
ku. Chcę jej udowodnić, że nie ma racji, i dlatego najlepiej będzie, jeśli odejdę z
firmy.
Rand podskoczył jak oparzony.
- Straciłeś rozum?
Nadia, dla odmiany, pokiwała głową z akceptacją.
- Rozumiem go.
- Mitch, nie możesz pozwolić, abyśmy stracili Linie Rejsowe Kincaid - Rand
prawie krzyczał.
Mitch odwrócił się na krześle w kierunku brata.
- To ty niedawno zauważyłeś, że ojciec zmuszał nas do zniżania się do jego
poziomu, aby zatrzymać firmę. Nie chcę być taki jak on, Rand. Nie chcę być dra-
niem, który wykorzystuje innych dla swoich korzyści.
- On ma racjÄ™. SiedzÄ™ tutaj sama od miesiÄ…ca i nie mam nic innego do roboty
niż obserwowanie kurzu fruwającego w powietrzu. Też mam dość i chcę zrezy-
gnować.
Mitch usłyszał nutkę histerii w głosie siostry. Wydawało się jednak, że szyb-
ko zebrała się w sobie.
- Ojciec nie tolerował słabości, w tym mojej potrzeby bycia ciągle zajętą pra-
cą. Zakładam, że zesłał mnie tutaj, abym się uporała ze swoim problemem. Daję
sobie jakoś radę. Musimy teraz znalezć rozwiązanie dla ciebie, Mitch.
- Nie ma dla mnie takiego.
- Miłość to bardzo ważna sprawa. Nie rezygnuj z niej ani dla pieniędzy, ani
dla ojca. Ani dla nas.
- Jeśli pójdę za twoją radą, stracimy wszystko.
Rand poruszył się w swoim fotelu.
- Zrób to, co musisz. Do diabła z ojcem i jego gierkami.
- Zgadzam się. Mitch, to twoje życie. Wszyscy jesteśmy wykształceni, inteli-
gentni i doświadczeni. Przypadek Randa pokazuje, że jest wiele firm, w których
S
R
moglibyśmy znalezć zatrudnienie.
Przenosił wzrok ze spokojnej twarzy brata na siostrę.
- A nie będziecie mnie nienawidzić, jeśli tak zrobię? Czy nie będę dla was
zdrajcÄ…?
- Ty najwięcej z nas poświęcałeś dla firmy. Teraz zrób to, co naprawdę
chcesz.
- On ma rację, Mitch. Rób co trzeba i zadzwoń do mnie, kiedy podejmiesz de-
cyzjÄ™.
Poradzisz sobie, powiedziała do siebie Carly, kiedy usłyszała dzwięk przekrę-
canego klucza w zamku.
Jej serce waliło jak szalone, kiedy wsłuchiwała się w dzwięk kroków Mitcha
na marmurowej podłodze w holu, a pózniej w salonie. Zatrzymał się.
- Mitt. Mitt. - Chłopczyk omal nie wyskoczył z jej objęć.
Mitch sprawiał wrażenie zaskoczonego, kiedy zobaczył ich czekających na
niego. Wyglądał na zestresowanego, co podkreślały ciemne linie pod oczami i głę-
bokie zmarszczki wokół ust.
- Witaj, braciszku. - Mitch uklęknął, odłożył papiery i uściskał dziecko.
Dotknął twarzą włosów małego i na kilka sekund zamknął oczy.
Serce Carly zabiło szybciej. Twarz Mitcha bez wątpienia eksponowała jego
głębokie uczucia do brata. Misja Carly zakończyła się sukcesem.
- Nie przyszedłeś na śniadanie.
Przeniósł wzrok na Carly.
- Pojechałem bardzo rano do biura.
Podniósł Rhetta i zbliżył się do Carly na odległość kilku centymetrów.
- Musimy porozmawiać.
Przełknęła głośno ślinę.
- Kolacja czeka. Rhett jest głodny.
S
R
- Jeść, jeść, jeść - powtarzał zabawnie Rhett.
- Pani Duncan! - Mitch uniósł głos, a gosposia pojawiła się w drzwiach w cią-
gu sekundy, jakby czekała na jego polecenia. - Niech pani nakarmi Rhetta i położy
go spać. Zjemy z Carly pózniej i sami się obsłużymy.
- Tak, proszę pana, z przyjemnością. - Uśmiechając się, gosposia zabrała
chłopca do kuchni.
Carly nie mogła znieść bycia sam na sam z Mitchem.
- Nie sądzę, że...
Ruchem ręki powstrzymał ją.
- Mamy mnóstwo rzeczy do omówienia, zaczynając od śmierci Marlene.
Carly myślała, że się przesłyszała, ale on kontynuował:
- Frank Lewis zlokalizował samochód, który potrącił Marlene. Kierowcą oka-
zał się student college'u, który przyznał się, że w czasie jazdy zmieniał płytę CD i
nie patrzył na drogę. Gdy potrącił Marlene, spanikował i uciekł, bo wcześniej wypił
kilka piw. Kiedy potem się dowiedział, że umarła, bał się ujawnić, bo wiedział, że
trafiłby do więzienia. Ukrył samochód i dopiero niedawno odstawił go do warszta-
tu. Frank przekazał te informacje policji.
- Dziękuję. Razem z rodzicami chcieliśmy znać prawdę. Współczuję temu
studentowi, ale cieszę się, że twój ojciec nie miał z tym nic wspólnego.
- Ja również. - Rzucił teczkę z dokumentami na stolik do kawy, a dłonie oparł
na jej ramionach. - Nie chcę cię stracić, Carly. Nie chcę być zimnym człowiekiem,
o co mnie kiedyś oskarżyłaś, ani draniem bez serca jak mój ojciec.
- Mitch...
- Wysłuchaj mnie. Zrzeknę się mojej części spadku, aby ci udowodnić, że mo-
je intencje są szczere i że ty jesteś dla mnie najważniejsza.
Prawie krzyknęła z przerażenia.
- Nie możesz tego zrobić!
- To prawda. Nie mogę pozbawić majątku ani mojej siostry, ani braci. -
S
R
Uwolnił ją ze swojego uścisku i sięgnął po teczkę z papierami. - Sporządziłem do-
kument, który dzieli mój udział w spadku między Rhetta, Randa i Nadię. Wejdzie
w życie dopiero w przyszłym roku, bo najpierw musimy spełnić wszystkie warunki
ojcowskiej woli. Wez je - powiedział, usiłując włożyć dokumenty w jej dłonie.
- Mitch, nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci!
- Do diabła, mogę zrobić ze swoim udziałem, cokolwiek zechcę! To nie jest
niezgodne z prawem.
- Mitch, to twoja spuścizna. Twoja przyszłość.
- Czy ty niczego nie rozumiesz? Bez ciebie nie ma to dla mnie znaczenia.
Rzucił dokumenty z powrotem na stolik. Wyglądał na sfrustrowanego. Się- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl