[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedziałem.
-Rafe...
62
RS
- Nie umiem tego robić! - wykrzyknął z rozpaczą. - Nie umiem
kochać, nie ma we mnie dość serca, miłości, dość...
- Urwał, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że się aż tak
odsłonił. - Wybacz mi, Anne, że cię tym wszystkim obarczam. Nie
pozwól mi na to.
Nie chciała, by znów ukrył się pod maską.
- Rafe, ja cię proszę, żebyś to zrobił - powiedziała łagodnie,
podchodząc bliżej.
- Ja tylko... - Rafe zaczerpnął tchu, zawahał się, znów wziął
głęboki oddech, a potem wyciągnął do niej ręce.
- Wyrzuć z siebie ten ból - poradziła, a on z jękiem przygarnął ją
do siebie.
Objęła go mocno i czekała, żeby wreszcie dał upust łzom.
- Nie potrafię - wykrztusił.
- Dobrze już, dobrze. - Ten silny mężczyzna musiałby być
krańcowo zdesperowany, żeby się rozpłakać. Musiałby też poczuć się
całkowicie bezpieczny. Gdyby tylko mogła mu dać to poczucie
bezpieczeństwa. - To normalne, że cierpisz. I normalne, że chce ci się
płakać.
Rafe wtulił twarz w jej ramię, ale wciąż był spięty. -Nie...
- To w porządku - powtórzyła Anne, czując, jak ogarnia ją
wzruszenie. - Och, Rafe...
Nagle jakby się poddał. Raz i drugi zaczerpnął tchu, potem
wstrzymał na moment oddech - i wybuchnął płaczem. Dławił się,
zanosił szlochem, a Anne tuliła go mocno, głaskała po głowie i
63
RS
szeptała słowa pocieszenia, słowa otuchy, ciepłe i czułe, słowa
nadziei.
- Już dobrze, Rafe, już dobrze.
- Nie potrafię - powtórzył i objął ją jeszcze mocniej, jakby chciał
się na niej oprzeć.
Pomyślała, że będzie dla niego tym oparciem. Da z siebie
wszystko.
Rafe musiał to wyczuć, bo nagle przestał walczyć z sobą.
On, człowiek silny, nigdy by nie przypuszczał, że pozwoli sobie
na okazanie słabości, nieporadności i bezbronności. Tulił się do Anne,
jakby była jego ostatnią deską ratunku, a ona głaskała go po plecach,
po ramionach... Jej uścisk obiecywał ciepło, bezpieczeństwo, opiekę i
wszelką pomoc, jakiej będzie potrzebował, by przejść przez ból i
poczucie straty.
Uważała, że Rafe nie zasłużył na takie cierpienia. Nikt nie
powinien się tak męczyć. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to objąć go,
przytulić i okazać serce. Szeptać słowa otuchy i pocieszenia, pozwolić
mu się wypłakać w swoich ramionach. Wszystko, czego mu teraz
potrzeba, to żeby ktoś był przy nim.
Będzie przy nim dopóty, dopóki okaże się to potrzebne. Póki nie
ustanie szloch wstrząsający całym jego ciałem.
Powoli Rafe zaczynał się uspokajać; płacz stawał się coraz
cichszy.
- Już dobrze - powtarzała szeptem, głaszcząc go po plecach, po
rękach, po głowie. Gdy wreszcie odsłonił twarz, zobaczyła, że mu się
64
RS
udało, że przezwyciężył sam siebie. Uradowana, podniosła
bezwiednie rękę i delikatnie dotknęła jego policzka.
Rafe przygarnął ją mocniej do piersi. Anne poczuła, że zalewa ją
fala ciepła, ogarniająca ich oboje.
Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Co to miało oznaczać?
- Och, nie - wyszeptał Rafe z przerażeniem. - Anne... Nie była w
stanie spojrzeć mu w oczy.
- Wszystko w porządku - zapewniła go pospiesznie, chociaż
czuła, że to nieprawda.
- Nie zamierzałem... - zaczął, ale mu przerwała.
- Wiem. - %7ładne z nich nie mogło się przecież spodziewać, że
sprawy przybiorą taki obrót. Tuląc Rafe'a i głaszcząc, chciała go
pocieszyć, natchnąć otuchą, a nie podniecić! - Ja też nie miałam
zamiaru.
- Ja tylko... - próbował się tłumaczyć urywanym głosem - ja
byłem tylko...
- Przygnębiony, to wszystko. - W tym stanie ducha ludzie robią
różne dziwne rzeczy, prawda? Powinni potraktować to jak wypadek.
Bo to był wypadek, choć nadal... - Oboje byliśmy przygnębieni -
powtórzyła. - To przez tę rozmowę o Beth. Posłuchaj, ja nie
chciałam...
- Wiem. Wszystko w porzÄ…dku.
Jak to w porządku? Przecież to jej szwagier. To prawda, że
chciała go pocieszyć, utulić, a mimo to w którymś momencie się
zapomniała. Podobnie jak Rafe.
65
RS
Nagle ze zgrozą uświadomiła sobie, że odtąd nie będą już mogli
udawać, że wszystko jest jak dawniej. Poza tym bez względu na to,
jak niewinnie potraktowała życzenie Beth, cały ten incydent zdarzył
się wyłącznie z jej winy. Zamieszkała przecież w domu tego
mężczyzny, polubiła jego towarzystwo i zaczęła go zachęcać, żeby dał
upust swoim uczuciom, a teraz...
- Przeprowadzę się do hotelu - zdecydowała.
- Anne, nie musisz tego robić. - Wyglądał, jakby było mu
przykro, choć nie potrafiła powiedzieć dlaczego. - To się nie powtórzy
- zapewnił.
Musiał pomyśleć, że przestała mu ufać. Zaczął siebie obwiniać,
tak jak ona poszukała winy w sobie.
- Wiem - odparła Anne. Oczywiście, że to się więcej nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl