[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Uciekaj!  powiedział.  Biegnij przed siebie. My ich zatrzymamy.
Dziewczynka usłuchała i w tej samej chwili zgasło oślepiające ją światło  to drugi plastykowy
robot przeciął drogę żołnierzowi i rozbił reflektor.
Alicja uderzyła nosem o coś twardego, przebiegła parę kroków i zatrzymała się, by złapać
oddech i obejrzeć się.
Stała na brzegu, nad samą wodą. Z tyłu szamotały się oświetlone księżycem kanciaste postacie,
pośród których można było rozróżnić plastykowe roboty  niższe, szczuplejsze od żołnierzy,
poruszały się znacznie szybciej i zwinniej.
%7łelazne roboty tłukły je po głowach i ramionach, jednakże pozorna kruchość plastyku wcale nie
oznaczała, iż jest on słabszy od żołnierskiej zbroi.
Przez tłum robotów przedarł się lejtnant i pobiegł za Alicją. Widocznie nie spuszczał
dziewczynki z oka. Plastykowy robot, zauważywszy jego manewr, podskoczył wysoko i rzucił się
lejtnantowi pod nogi. Ten potknął siej z rumorem potoczył się po kamieniach.
W odległości około dwudziestu metrów od brzegu sterczał z wody ciemny dziób na wpół
zatopionej barki, którą roboty przypłynęły na wyspę. Wymarzona kryjówka. Alicja weszła do wody
trzymając wysoko nad głową torbę z myelofonem, a gdy zamoczyła się już po pierś, popłynęła
pracując jedną ręką i starając się nie robić najmniejszego hałasu.
Torba była ciężka i dziewczynka miała wielką ochotę wyrzucić ją do wody, wiedziała jednak, że
myelofon jest bardzo cennym aparatem i powinna go koniecznie uchronić przed zniszczeniem.
Pływała niezle i nawet teraz, zmęczona i potłuczona, dopłynęła do ciemnego dziobu w ciągu
może trzech minut, przelazła przez burtę i usiadła na krawędzi sterówki zatopionej częściowo
w wodzie.
Na brzegu cichły odgłosy walki. %7łelazne roboty kończyły gruchotanie swych plastykowych
przeciwników. Bądz co bądz było ich dziesięć, w dodatku specjalnie przystosowano je do zabijania.
Natomiast plastykowe roboty najlepiej potrafiły gotować i dzwigać bagaże.
Gdy walka się skończyła, żelazne roboty wszczęły bieganinę na nowo. Odkryły zniknięcie branki
i znów tupotały po całej wyspie szukając jej. Jeden pobiegł na sam brzeg naprzeciwko barki
i oświetlił reflektorem piasek w poszukiwaniu śladów. Alicji było zimno i miała ochotę poskakać
dla rozgrzewki, musiała jednak siedzieć w całkowitym bezruchu.
Usłyszała terkotanie flajera niemal nad głową. Pilot włączył reflektor i omiatał nim wysepkę.
Roboty znieruchomiały i zamilkły. Smuga światła prześliznęła się po brzegu, po barce. Alicja chciała
ściągnąć na siebie uwagę lotnika, bała się jednak nawet drgnąć. Roboty odkryłyby natychmiast jej
kryjówkę i dotarły na barkę znacznie wcześniej niż pomoc!
Teraz już nie miała wątpliwości, że flajer był wysłany przez jej przyjaciół. Szukają jej.
I oczywiście znajdą. Ale teraz, ważniejsze jest co innego  trzeba uprzedzić ludzi na brzegu, że
roboty szykują się do inwazji. Bo przecież tam ludzie nie podejrzewają nawet, że roboty mogą
zaatakować człowieka. Zaskoczonych roboty mogą poranić albo nawet zabić. Szkoda, że nie udało jej
się wyśledzić, gdzie ukryły łódkę. Przynajmniej łódki, jak powiedział szef, strzegą.  Chyba trzeba
popłynąć do brzegu  postanowiła.  Może nie utonę i zdążę tam przed robotami. Tylko muszę zrobić
to niepostrzeżenie. Poczekam, aż przerwą poszukiwania .
Flajer odleciał i roboty, włączywszy reflektory, macały nimi po wodzie, myśląc pewnie, że
Alicja zdecydowała się odpłynąć z wyspy i nie mogła jeszcze zbytnio się oddalić.
 Człowiek mógł się ukryć na barce  wymówił nagle wyraznie skrzypiący głos na brzegu.
 Tracimy czas. Pora ruszać!
 Najpierw zabijemy człowieka. Sprawdzcie barkę.
Kroki robota oddaliły się wzdłuż brzegu.
Alicja zrozumiała, że nie ma chwili do stracenia. Schowała torbę z myelofonem w kącie barki,
mając nadzieję, że roboty w pośpiechu nie znajdą aparatu. Następnie spuściła nogi za burtę, zawisła
chwilę na rękach, a potem jak kamień poszła w głębinę. Wynurzyła się i popłynęła w stronę brzegu.
Nie zdążyła jeszcze wyschnąć, a wiatr był dość zimny, toteż woda wydała jej się w pierwszej chwili
ciepła, jak gdyby specjalnie ją podgrzano.
Płynąc, przez cały czas miała uczucie, iż za chwilę rozlegnie się z tyłu okrzyk:  To ona! 
i dosięgnie ją światło reflektora...
I gdy rzeczywiście światło reflektora omiotło ją, wydobywając z ciemności mokre jasne włosy,
a potem sunęło tuż obok niej, nie zdziwiła się nawet i nie bardzo przestraszyła. Po prostu zaczęła
szybciej pracować rękami i nogami, chociaż zdawała sobie, a przynajmniej powinna sobie zdawać
sprawę, że długo tak nie wytrzyma.
 To ona!  dogonił ją głos szefa-robota.  Do broni!
Alicja nie oglądała się, ale i bez tego czuła, jak roboty naciągają wielkie łuki.  Bzzz! 
przeleciała z boku strzała. Druga plusnęła w wodę daleko z przodu.
Poczuła, że braknie jej sił.  Jeszcze trochę  mówiła sama do siebie  jeszcze trochę, brzeg
blisko . Wiedziała jednak, że się oszukuje. Do brzegu było ciągle bardzo daleko.
 Spuścić łódz!  rozkazał szef-robot.  Szkoda, że nie mam mego niezawodnego pistoletu.
Strzelam z niego bez pudła na tysiąc metrów.
Alicja zdziwiła się nawet, że słyszy dobrze słowa robota, chociaż serce waliło jej tak głośno,
jakby młoteczki uderzały w skroniach.
 Zapuszczaj motor!  gonił ją nieubłagany głos.  Ruszamy.
Wszystko stracone, zrozumiała Alicja, i okropnie rozżaliła się nad sobą, nigdy już bowiem nie
poleci do Paryża na święto, nie pójdzie znów do szkoły i nie przejedzie się alejką, którą można
kierować tam, gdzie się tylko zechce.
Woda stała się nagle zdradliwa i niepewna jak powietrze, przestała ją utrzymywać, wciągała
w głąb, ręce odmawiały posłuszeństwa, nogi opadały jak martwe i też ciągnęły w dół. A więc
Herman ani tatuś nigdy się nie dowiedzą, co ją spotkało...
Przechyliwszy głowę w tył, po raz ostatni spojrzała na gwiazdy i wtem coś twardego lekko
uderzyło ją od spodu i wyniosło na powierzchnię.
Alicja uczyniła próbę wyswobodzenia się, nie rozumiejąc jeszcze, co się z nią dzieje, ale
sprężysta płaszczyzna nie poddawała się i w dalszym ciągu unosiła dziewczynkę naprzód, w stronę
gór.
Gdyby nie panujące ciemności, domyśliłaby się od razu, że to delfiny, ale wskutek zmęczenia,
głowa nie pracowała tak jak zwykle i minęło chyba z pół minuty, zanim dotarło do niej, że nie płynie
już sama, lecz niesie ją ku brzegowi osobliwy statek  grzbiety dwóch zetkniętych bokami delfinów.
Ich płetwy grzbietowe stanowiły ściany kołyski, a wyciągnięte do przodu ręce Alicji spoczywały na
ich wypukłych czołach.
Nie miała odwagi się unieść, by popatrzeć, co dzieje się z tyłu  a nuż delfiny rozłączą się i znów
wpadnie do wody. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie utrzyma się na wodzie nawet przez
minutę  ręce i nogi miała jak z waty.
Usłyszała za sobą warkot silnika. A więc roboty nie zaniechały pogoni.
 Prędzej!  szepnęła Alicja delfinom.  Musimy jak najszybciej dotrzeć do brzegu, bo one [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl