[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie, naprawdÄ™ nic mi nie trzeba.
 Co dzisiaj robiliście?
 Spotkaliśmy się z wodzem, zjedliśmy u niego śniadanie, zwiedziliśmy
pierwszą wioskę, popracowaliśmy przy łodzi, rozbiliśmy namiot za chatą wodza
i czekaliśmy na ciebie.
 Spodobaliście się wodzowi?
 Najwyrazniej. Chce, żebyśmy zostali.
 Co myślisz o moich ludziach?
 Wszyscy sÄ… nadzy.
 Zawsze tak było.
 Jak długo się do tego przyzwyczajałaś?
 Nie wiem. Kilka lat. Stopniowo zaczyna ci to powszednieć, jak wszystko
inne. Trzy lata tęskniłam za domem i teraz też czasami chciałabym poprowadzić
samochód, zjeść pizzę i zobaczyć dobry film. Ale człowiek się przystosowuje.
 Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić.
 To kwestia powołania. Mając czternaście lat stałam się chrześcijanką i wte-
dy zrozumiałam, że Bóg chcę, żebym została misjonarką. Nie wiedziałam dokład-
nie gdzie, ale powierzyłam Mu swoją wiarę.
 Wybrał cholerne miejsce.
181
 Miło mi rozmawiać z tobą po angielsku, ale, proszę, nie przeklinaj.
 Przepraszam. Możemy porozmawiać o Troyu?  Cienie szybko znikały.
Siedzieli trzy metry od siebie i wciąż się widzieli, ale ciemność wkrótce ich roz-
dzieli.
 Proszę bardzo  odezwała się z rezygnacją w głosie.
 Troy miał trzy żony i sześcioro dzieci  przynajmniej o sześciorgu wie-
dzieliśmy. Ty, oczywiście, byłaś zaskoczeniem. Nie lubił pozostałej szóstki, ale
widać lubił ciebie. Nie pozostawił im praktycznie nic, tylko pieniądze na pokry-
cie długów. Cała reszta została przekazana Rachel Lane, urodzonej drugiego li-
stopada tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku w Szpitalu Katolickim
w Nowym Orleanie, jako córka obecnie nieżyjącej Evelyn Cunningham. Ta Ra-
chel to ty.
Słowa tonęły ciężko w gęstym powietrzu; poza nimi nie słychać było innych
dzwięków. Przyjęła je i jak zwykle długo myślała, zanim się odezwała.
 Troy nie mógł mnie lubić. Nie widzieliśmy się od dwudziestu lat.
 To nieważne. Zostawił ci fortunę. Nikt nie mógł go spytać dlaczego, ponie-
waż wyskoczył oknem tuż po podpisaniu testamentu. Mam dla ciebie kopię.
 Nie chcę jej oglądać.
 I chciałbym, żebyś podpisała dokumenty, które też mam przy sobie, może
jutro, jak tylko siÄ™ zobaczymy. Potem znikam.
 Co to za papiery?
 Prawnicze, wszystkie bardzo korzystne dla ciebie.
 Nie interesuje cię moje dobro.  Powiedziała to szybko i ostro, co na
chwilę zbiło Nate a z tropu.
 To nieprawda  odparł słabo.
 Oczywiście, że tak jest. Nie wiesz, czego chcę czy potrzebuję, co lubię albo
czego nie lubię. Nie znasz mnie, Nate, więc skąd możesz wiedzieć, co będzie dla
mnie korzystne, a co nie?
 No dobrze, masz racjÄ™. Nie znam ciÄ™, ty nie znasz mnie. Jestem tutaj w spra-
wie majątku twego ojca. Ciężko mi uwierzyć, że siedzę w ciemnościach przed
chatą w prymitywnej wiosce indiańskiej, zagubionej na moczarach wielkości sta-
nu Kolorado, w kraju trzeciego świata, którego nigdy wcześniej nie widziałem,
i rozmawiam z bardzo Å‚adnÄ… misjonarkÄ…, a przy tym  przypadkowo  najbo-
gatszą kobietą na świecie. Tak, masz rację, nie wiem, co jest dla ciebie korzystne,
ale powinnaś zobaczyć te papiery i podpisać je.
 Niczego nie podpiszÄ™.
 Och, daj spokój.
 Nie interesujÄ… mnie twoje dokumenty.
 Jeszcze ich nie widziałaś.
 Opowiedz mi o nich.
182
 To formalności. Moja firma musi potwierdzić testament twojego ojca.
Wszyscy spadkobiercy wymienieni w testamencie muszą poinformować sąd, al-
bo osobiście, albo w formie pisemnej, że zostali powiadomieni o postępowaniu
sądowym i otrzymali okazję wzięcia w nim udziału. Tego wymaga prawo.
 A jeżeli odmówię?
 Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. To taka rutyna, że nikt
tego nie kwestionuje.
 A więc mam się zdać na orzeczenia sądu w. . . ?
 W Wirginii. Sąd zatwierdzający ważność testamentów przejmuje nad tobą
jurysdykcję pomimo twojej nieobecności.
 Nie jestem pewna, czy mi siÄ™ to podoba.
 Dobrze, to wskakuj do łodzi i płyniemy do Waszyngtonu.
 Nie ruszę się stąd.  Po tych słowach nastąpiła długa chwila ciszy, prze-
rwa, którą potęgowały ciemności. Chłopiec pod drzewem stał absolutnie nieru-
chomo. Indianie pochowali się do chat. Od czasu do czasu zapłakało jakieś nie-
mowlÄ™.
 Przyniosę trochę soku  niemal szepnęła, wchodząc do chaty. Nate wstał,
przeciągnął się i zaczął machać rękami. Zrodek odstraszający komary został w na-
miocie.
W chacie pojawiło się maleńkie, migoczące światełko. Rachel trzymała gli-
niane naczynie z małym płomykiem pośrodku.
 To liście z tego drzewa  wyjaśniła, ustawiając garnek na ziemi przy
drzwiach.  Palimy je, aby odganiać moskity. Usiądz bliżej.
Zrobił, jak kazała. Wróciła z dwoma kubkami pełnymi napoju, którego nie
znał.
 To macajuno, podobne do soku pomarańczowego.  Usiedli razem na
ziemi, oparci plecami o chatę, prawie się dotykając. Liście paliły się u ich stóp.
 Mów cicho  powiedziała.  Głos niesie się w ciemnościach, a Indianie
próbują zasnąć. I są bardzo ciekawi.
 Przecież nic nie zrozumieją.
 Tak, ale będą słuchać.
Już od kilku dni nie miał w ręku mydła i nagle przejął się tym. Wypił łyk,
potem następny.
 Masz rodzinę?  zapytała.
 Miałem dwie. Dwa małżeństwa, dwa rozwody, czworo dzieci. Teraz miesz-
kam sam.
 O rozwód tak łatwo, prawda?
Nate sączył ciepły napój. Dotychczas udało mu się uniknąć biegunki szale-
jącej wśród cudzoziemców przybywających na ten obszar. Ten napój był chyba
nieszkodliwy.
183
Dwoje Amerykanów w środku dziczy, sam na sam. Tyle mieli do obgadania,
a nie potrafili uniknąć tematu rozwodu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl