[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Niech pani spróbuje, pani Zalewska.  Wtrąciła się Fabisiowa.  Niech
pani wezmie na próbę. Najwyżej pies wróci do nas. Tu mu zle nie będzie.
Wszędzie i las, i pola. Wolność jest tu wszędzie.  Zatoczyła ręką krąg nad
swoją głową.
Widziałam, jak oczy mamy powoli łagodnieją.
 Ale tylko na próbę, Joasiu  powiedziała cicho.
Serce biło mi z całej siły. Bardzo chciałam mieć tego psa. Chciałam
zrobić coś niezwykłego, odmienić swoje życie tak, aby różniło się od tego
zostawionego w Warszawie. Chciałam wyjść z tego ciemnego kąta na
światło, wreszcie zobaczyć przed sobą jasny dzień, a nie pochmurne czoło
mamy. Trzymałam koszyk w zaciśniętych dłoniach, a wiklina wrzynała mi
się z całej siły w ciało.
 Jest jeszcze jedna sprawa, pani Zalewska.  Fabisiowa coÅ› sobie
przypomniała.  Jest tu u mnie komputer Joasi. Filip kazał powiedzieć,
gdyby państwo szukali. Przyniósł go do domu, kiedy tam sprzątali, żeby
czasami ktoś nie ukradł albo nie zniszczył.
Byłam rozczarowana. Liczyłam na to, że wreszcie spotkam Filipa.
Między innymi dla niego tak zabiegałam o ten przyjazd. Dla niego i dla
małego drzewka rosnącego na wzgórzu koło domu. Filipa nie było, drzewko
pewnie też uschło. Nie zdążyłam go ani razu podlać. Zaniedbałam przyjazń i
nie dotrzymałam słowa danego tacie.
Zaraz po obiedzie poszłam na wzgórze koło studni. Patrzyłam pod nogi,
bojąc się spojrzeć przed siebie. A jeśli drzewka rzeczywiście nie będzie?
Ale drzewko było, i to jakie! Poradziło sobie bez mojej pomocy. Rosło
pięknie i zdrowo. Stało samotnie na samym szczycie wzgórza, pomiędzy
domem, starą studnią i przepływającym niedaleko potokiem. Sercowate
listki drżały śmiesznie na wietrze, jak wahadło zegara  bim-bom, bim-bom
 poruszały się na boki. Miłorząb  drzewo pamięci, o którym zupełnie
zapomniałam. Jakie to dziwne. Miało teraz trzy gałęzie. Jedna, najdłuższa,
rosła w górę, dwie krótsze na boki  mama, Jaś i ja  tak mi się jakoś
skojarzyło.
* * *
Wczoraj odwiedziła nas Fabisiowa.
 Pani Zalewska, był u mnie Szymon, kamieniarz, ten z końca wsi za
kościołem. Kazał powiedzieć, że jest u coś do odebrania. Dla pani  dodała.
 Ależ, pani Fabisiowa, a cóż ja mogłabym odbierać od kamieniarza?
Chce mnie pani już pochować?  Mama była bardzo zdziwiona.
 Coś tam zrobił od siebie dla paninego męża, niby coś na pomnik. Nie
mówię co, bo nie wiem, ale chyba to coś ważnego, bo bardzo był przejęty.
 No dobrze.  Mama się uśmiechnęła.  A mogę wysłać po to Joasię?
 Czemu nie? Nie mówił, że musi być pani.
 W takim razie przyślę ją z samego rana. Proszę przekazać Szymonowi.
 Powiem na pewno. Chce chłop zrobić jakąś przyjemność drugiemu
człowiekowi, to niech zrobi, a pani niech przyjmie podarek.
 Oczywiście, bardzo się cieszę, choć jeszcze nie wiem, o co chodzi.
Joasia na pewno podziękuje. Wstanie trochę wcześniej i pójdzie.
* * *
Szymona zastałam w warsztacie. Stał przy hałaśliwej pile i przecinał
duży różowy kamień. Twarz i włosy miał przysypane szarym pyłem, pyłem
kamiennym. Szymon był ogromny. Wyglądał jak King Kong, ale podobno
miał duszę delikatną i wrażliwą jak dziecko. Kiedyś często u niego
bywałam. Nie pozwolił podchodzić nam blisko, ze względu na
niebezpieczną piłę, ale i tak schowani za kamiennymi płytami, które stały
oparte o ściany warsztatu, podglądaliśmy, jak pracuje. Wtedy zobaczyłam,
jak niektórzy ludzie kochają swoją pracę albo kochają to, co z tej pracy
wynika. Szymon Kamieniarz, bo tak go we wsi nazywali, po każdym
przecięciu kamienia gładził go wielokrotnie, głaskał, pocierał, jakby kamień
był żywy. Potem szlifował go, długo i starannie, a pózniej wpatrywał się i
podziwiał jego piękno. Czasami robił jakąś drobnostkę z kamienia 
wazonik albo kulkę i przez cały czas się uśmiechał. Oglądał ją z każdej
strony, patrzył, jak wygląda w cieniu, jak pod światło, glansował szmatką,
czasami napluł, znowu przetarł kilka razy. Pomyślałam wtedy, że w
kamieniu jest jakiś czar. Kamień jest naturalnie piękny, okrągły czy
kwadratowy. Wszystkie dzieci zbierają kamienie. Dorośli też. Na przykład
tata miał w swojej szufladzie kamień, który dostał od mamy. Podobno
znalazła go na górskim szlaku, gdzie się poznali. Był zielonkawy, z jednej
strony matowy, a z drugiej błyszczący. Gdy się go zmoczyło, nabierał
ostrzejszej barwy i stawał się szmaragdowy. Tata mówił, że jest wtedy jak
oczy mamy. Czasami widziałam, jak brał go do ręki i oglądał pod światło,
jak się do niego uśmiechał, tak samo, jak uśmiechał się do swoich kamieni
Szymon Kamieniarz. Moje szuflady w Bielinku też były pełne kamieni.
Trudno jest przejść człowiekowi koło ładnego kamienia, nie schylić się i nie
podnieść.
 Dzień dobry  powiedziałam głośno, bo piła zagłuszyła dzwięk moich
kroków.
Szymon oderwał niechętnie wzrok od różowej płyty i spojrzał. Wyglądał
tak, jakbym obudziła go z głębokiego snu albo z zamyślenia.
 Dobry, dobry  powiedział.  Czekałem  dodał.  Fabisiowa mówiła,
że przyjdziesz.  Wytarł ręce w długi fartuch, który zwisał mu aż do ziemi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl