[ Pobierz całość w formacie PDF ]
innych. Omael zawrocil ku wyjsciu.
***
W komnacie palily sie setki czarnych swiec. Za starannie zaslonietym oknem
przechadzala sie noc, glucha, mroczna i gleboka. Omael stal w kregu spryskanym
krwia mlodego gryfa. Drzac z leku, intonowal zaklecia. Prastare i zakazane. Straszne.
Wyrysowane posoka linie zaczely swiecic upiornym, fioletowym swiatlem. Glos
maga zalamal sie, lecz nie przerwal zewu.
Posrodku komnaty otworzylo sie pojedyncze, czerwone slepie. Pulsowalo
czerwienia. Zarzylo sie niczym ogromny wegiel. Slabo. Bardzo slabo. Nie rozblyslo
blaskiem. Drgalo, az zamarlo. Wyczerpany aptekarz opadl na posadzke. Pocil sie.
Rece mu sie trzesly. Ale w duszy niesmialo kielkowala radosc, jasna niczym slonce.
***
Omael, z sercem trzepoczacym niczym koliber, podazal do wielkiego, ciemnego
budynku, lezacego na uboczu Drugiego Nieba. Z zachwytem wpatrywal sie w smukle,
czarne wiezyce, grozne na tle niebieskiego nieba, podobne do drapieznych ptakow
czyhajacych na zdobycz. Napawal wzrok widokiem okien okolonych motywem
czarnych plomieni, bramy zwienczonej figura ziejacego ogniem smoka. Szedl do
siedziby grigori, czuwajacych, osobliwego przedstawicielstwa Glebi w Krolestwie.
Wiedzial, ze tym razem nie wysmieja go ani nie wyrzuca. Niosl wielka, nieslychana
wiesc, ktora pozwoli mu wkroczyc do Otchlani w aureoli bohatera. Na Mrok! Zostanie
bohaterem Glebi!
Wszystko wskazywalo na to, ze Asi mowil prawde. Omael wychodzil z ogrodow
Symei zaintrygowany, ale nieprzekonany. Wmowil wreszcie anielicy, ze musi w
samotnosci porozmawiac z chorym, zeby dobrac skuteczny lek na jego dolegliwosci.
Nie dowiedzial sie wiecej niz przedtem Asi, ale nabral nadziei, ze uslyszal prawde.
Kilka dni strawil na poszukiwaniach. Nie bylo latwo, bo nie dozwolono mu osiagnac
odpowiedniej pozycji, zeby jego imie otwieralo wszystkie drzwi w Krolestwie. Lecz
wszedzie, gdzie dotarl, zbieral dowody. Od dlugiego czasu nie widziano Metatrona,
wszechaniola zwanego Przyjacielem Pana. W rajskich kwaterach nie zastal wielu
patriarchow i swietych. Nikt nie zwrocil na to uwagi, gdyz nie mieli obowiazku stale w
nich przebywac ani meldowac o swoich planach. Niektorzy lubili odwiedzac Ziemie,
czesto pomieszkiwali w ulubionych, poswieconych im sanktuariach i kosciolach.
Jednak rzadko znikali w tak masowej skali. O Krolowej, oczywiscie, nie mogl
dowiedziec sie niczego pewnego, lecz o serafinach juz tak. Od pewnego czasu nikt
ich nie spotykal. Doslownie nikt. Sprawa nie budzila podejrzen, bo malo kto zadawal
sie z serafinami z wlasnej woli. Oni naprawde byli nieprzewidywalnymi szalencami.
Ale sluzyli Panu i nie osmieliliby sie opuscic tak licznie Krolestwa bez konkretnego
rozkazu.
W koncu zdobyl ostatni, najbardziej przekonujacy dowod. W ciemnosciach nocy
osmielil sie przeprowadzic zakazany, czarnomagiczny rytual badania poziomu mocy.
Oddzialywanie Jasnosci na Krolestwo okazalo sie katastrofalnie male. Zalosne. To
moglo oznaczac jedno. Pan rzeczywiscie odszedl, porzucil swoje dzielo albo zgola
umarl. Nieistotne. W kazdym razie tu Go nie ma. Nie ma i juz!
Omaela rozpierala radosc. Byc moze informacja okaze sie falszywa, lecz jesli nie,
otworzy przed Glebia niespotykane mozliwosci. Rozpoczna nowa wojne i wygraja! Na
Mrok, tym razem zwycieza! Blyskawicznie pochlona bezbronne Krolestwo i nastanie
epoka swiatlego rozumu, wolnosci i swobod. A kto przyniesie te zbawcza wiesc?
Omael. Mag, medrzec, bohater Glebi!
Z lekkim sercem i dusza wznoszaca slodkie hymny do Mroku, Omael zaczal sie
dobijac do ciemnych wrot siedziby grigori.
***
Czuwajacy Gadriel sklejal z osci model latajacego okretu. Kakabel siedzial
rozwalony na krzesle, nogi opieral na stole i bawil sie rzucaniem nozem do celu,
ktory stanowil rzezbiony gzyms szafy bibliotecznej. Wlasnie udalo mu sie wbic noz
prosto w otwarty dziob wienczacego gzyms gryfa, gdy wparowal z impetem Armaros.
Chlopaki, co za numer! wykrzyknal.
Gadriel obrocil sie leniwie, nie wypuszczajac modelu z rak. Kakabel obojetnie
gwizdnal na noz, ktory natychmiast poslusznie powrocil do dloni.
Armaros zatrzymal sie na srodku komnaty.
Niech ktorys skoczy po Salamiela. Szef musi to zobaczyc! Mamy jakiegos dupka,
ktory poprosil o azyl!
Noz Kakabela upadl z trzaskiem na podloge.
***
Lucyfer, wysoki, barczysty, z ostrzyzona na krotko jasna czupryna, spojrzal na
Asmodeusza. Fiolkowych oczu przyjaciela nie macil niepokoj.
Pan Otchlani, nazywany czasem pogardliwie lub pieszczotliwie Lampka, westchnal
gleboko. Chcialby podzielac opanowanie Asmodeusza.
Co myslisz? spytal po raz kolejny.
Juz mowilem. Wchodzimy w to. Ale decyzja, nalezy do ciebie.
Lucyfer wyjrzal przez okno luksusowej willi Asmodeusza. Nad Jeziorem Plomieni
krazyly stada harpii. Krzyczaly przejmujaco. Lampke przygnebial ich lament, ale Mod,
oprocz tego, ze trzymal reke na wiekszosci kasyn i domow rozpusty w Glebi, byl tez
doskonalym malarzem, a plenery z jeziorem i otaczajacymi je Rowninami Lodu
uchodzily za najbardziej malownicze.
Przyszli do nas, do Otchlani, nie proponujac nawet spotkania na neutralnym
terenie powiedzial Lampka. Duzo ryzykowali.
Asmodeusz wzruszyl ramionami.
Sa zdesperowani. Nie maja wyjscia. Podobnie jak my.
My? Powinnismy sie cieszyc z odejscia Jasnosci.
Drobny demon o zielonych wlosach wyszczerzyl w usmiechu zeby.
A ty sie cieszysz, Luciu?
Nie powiedzial Lucyfer szczerze.
Widzisz? Asmodeusz wycelowal w niego palec. W sumie ja tez nie.
Wyobrazasz sobie szalenstwo, ktore ogarneloby Glebie, gdyby tajemnica sie
wydala? Tlumy oszolomow pragnacych natychmiast uderzyc na Krolestwo. Tlumy
sukinsynow, probujacych, obawiam sie, ze skutecznie, wyrwac nam stolki spod
tylkow. I tlumy cwaniakow, starajacych sie cos na tym zyskac. Koszmar, co?
Prawdziwe pieklo.
Rozesmial sie. Lampka pozwolil sobie na krzywy usmieszek.
Nie przejmuj sie powiedzial Mod. Przynajmniej zobaczyles starych kumpli po
latach. Gabrysia, Michala, Razjela. Jak sie wtedy czules?
Dziwnie przyznal Lucyfer. Chyba nadal ich lubie.
I dobrze, bo przyjdzie nam wspolpracowac.
Asmodeusz siegnal do miseczki stojacej na malym stoliku i wlozyl do ust
dorodnego daktyla.
Chcesz? Podsunal naczynie przyjacielowi.
Lampka potrzasnal glowa.
Co z czynnikiem nieoznaczonym? spytal.
Spacyfikowany wyjasnil Asmodeusz, wypluwszy pestke.
Wyjawil ci wielka tajemnice?
Przystojna, mlodziencza twarz demona rozjasnila sie.
Jasne.
Ta sama?
Niestety, tak. Wiecej niespodzianek na razie nie przewidziano.
Skrzydlaci zaraz tu beda. Wpuscic czynnik w czasie ich obecnosci?
Oczywiscie! zawolal Asmodeusz. Niech wiedza, kogo u siebie maja. Zagrywka
psychologiczna, rozumiesz?
Ktos zastukal do drzwi.
Wejsc! zawolal Lampka.
Do salonu wsunal sie sluzacy.
Panie, goscie przybyli.
Wprowadz powiedzial Asmodeusz i siegnal po nastepnego daktyla.
Skrzydlaci weszli, w milczeniu uscisneli dlonie demonow. Gabriel, Razjel, Michal i
Daimon. Na ich twarzach malowalo sie napiecie.
Postanowiliscie? spytal regent Krolestwa ochryplym z emocji glosem.
Lucyfer skinal glowa.
Zgadzamy sie powiedzial spokojnie. Gabriel poczul, ze miekna mu kolana.
Na Jasnosc! szepnal. To dobrze.
Niezbednie dodal Asmodeusz chlodno.
Czy pozostali archaniolowie wiedza o naszym przymierzu? zapytal Lucyfer.
Gabriel pokrecil glowa.
Jeszcze nie.
Lampka drgnal, niezadowolony.
A jesli sie nie zgodza? Moga zagrozic przedsiewzieciu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]