[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dwaj dziewięćdziesięciolatkowie. Pierwsza zasada wzajemnych stosunków pracownik -
pracodawca, jaką wyznawał Waldo, głosiła, iż jeżeli ktoś dał ci pracę, winieneś tego kogoś
szanować. Jeżeli zaś nie potrafisz, pozostaje ci tylko poszukać sobie innej pracy.
- Był pan w kostnicy? - zapytał delikatnie Waldo. - Widział ją pan?
Lloyd skinął głową.
- Owszem. Spotkałem też jej rodziców. Waldo zmarszczył brwi ze zdziwienia.
- A nie mówił pan, że nie ma rodziców?
- No cóż, owszem, tak właśnie mówiłem, ale okazuje się, że miała. Wczoraj
wieczorem przyjechali z San Clemente i zostali na noc. Pożegnałem się z nimi pół godziny
temu. Bardzo się tym wszystkim przejęli.
- Nie tylko oni, panie Denman. Wszyscy tu jesteśmy bardzo zmartwieni.
Lloyd przeszedł do kuchni, gdzie wielki miedziany rondel zupy rybnej bulgotał na
ogniu. Podniósł pokrywkę i powąchał.
- Co za zapach! Nadejdzie jeszcze taki czas, że Marcel Perrin będzie brać lekcje u
Louisa. Czy udało mu się kupić błękitka?
- Dopiero co pojechał po niego na przystań. Chciał też przywiezć więcej abalonów.
Lloyd rozejrzał się, po czym powiedział:
- Potrzebuję trochę urlopu, Waldo. Chciałbym, żebyś na jakiś czas objął tu rządy.
- Oczywiście, panie Denman. Może pan na mnie liczyć. Jak pan sądzi, ile będzie pan
potrzebował czasu?
- Nie wiem, to mogą być dwa dni i może być tydzień. Wyniknął pewien problem,
którym muszę się zająć. Postaram się być w kontakcie, lecz gdybyś miał jakieś kłopoty,
możesz zawsze zadzwonić do mojego radcy prawnego, Dana Tabaresa. Jest w książce
telefonicznej. Tabares Oldenkamp Tabares.
Waldo przyglądał się niepewnie Lloydowi.
- Powie mi pan, co się stało, panie Denman? Może mógłbym na coś się przydać?
Lloyd uścisnął twardą i pękatą dłoń Walda.
- Innym razem, amigo. To coś, z czym muszę sam się uporać. Zapłacę ci dwieście
dolarów na tydzień więcej, w porządku? I będziesz w pełni upoważniony do podpisywania
czeków.
- Panie Denman, nie ofiarowywałem się z pomocą dla pieniędzy.
- Oczywiście, że nie. Ale będziesz miał teraz większą odpowiedzialność, a większa
odpowiedzialność oznacza dodatkową zapłatę. W porządku?
- No cóż, świetnie, panie Denman, jeżeli pan sobie tak życzy.
Lloyd przeszedł do biura. Zabrał swój filofax, zapasowy pęk kluczy i kasetę z
sekretarki automatycznej. Potem podszedł do małego stolika, gdzie przechowywał książeczki
czekowe firmy. Ktoś zastawił go blisko tuzinem starych beżowych kubków, których już
przestali używać, odkąd Lloyd kupił nowy zestaw u Yilleroya i Boche'a. Otworzył zamek i
uchylił blat zaledwie o centymetr do góry, by móc wyciągnąć książeczkę nie przestawiając
kubków.
Właśnie udało mu się uchwycić dwoma palcami jedną z książeczek, gdy wtem kubki
ześlizgnęły się i potoczyły po podłodze.
- A niech to szlag! - zaklÄ…Å‚.
- Wszystko w porządku, panie Denman? - zapytał Waldo zaglądając przez drzwi.
- Jak najbardziej... Ja tylko...
Popatrzył na beżowe kubki i nagle przywiodły mu one coś na pamięć: figurki Celii na
dywanie. Dlaczego kolekcja była rozrzucona w taki sposób? Nie dlatego, że ktoś zmiótł ją
ręką z pokrywy fortepianu. Gdyby ów ktoś to zrobił, figurki rozsypałyby się na dużo większej
powierzchni. Nie zsunęły się z fortepianu wszystkie razem na jeden stos, tak samo jak te
kubki. Ponieważ ktoś zrobił z fortepianem to samo, co on właśnie zrobił z pulpitem. Podniósł
blat, by wyjąć coś, co było w środku.
Pośpiesznie przekazał Waldowi ostatnie polecenia i natychmiast opuścił Bazę Rybną.
Chciał jak najprędzej znalezć się w domu i zobaczyć, czego szukał jego nocny gość.
Za dnia dom wydawał się jeszcze spokojniejszy i bardziej opustoszały niż nocą. Lloyd
wniósł do środka wszystkie wzięte z biura dokumenty i położył na blacie w kuchni. Potem
skierował kroki do salonu i podszedł do fortepianu.
Natężył słuch. Nic poza odgłosami owadów z dziedzińca i naszeptywaniem
spryskiwaczy trawnika. Nic poza miarowym kapaniem z kranu w Å‚azience.
To było niczym życie, skapujące kropla po kropli. Kap, kap, kap, wszystko w kanał.
Ostrożnie zaczął zdejmować kolekcję z pokrywy fortepianu i układać na poduszkach
jednej z kanap. Czyniąc to, miał przez cały czas wrażenie, iż przez otwarte drzwi sypialni
przygląda mu się fotografia Celii. Nuże, Celio, dowiedz... póki czas, naszej miiości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl