[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdjęcia posterunków legii cudzoziemskiej położonych bliżej cywilizacji - z przera-
żeniem w sercu Ginny zagłębiła obcas w miękkim podłożu i odwróciła się powoli.
Przyjrzała się dokładnie drzewom okalającym niewielkie jeziorko, nad którym
ojciec wynajął sobie domek. Nad brzegiem stało jeszcze parę innych, ale sprawiały
wrażenie opuszczonych. Skończył się letni sezon, nadciągała zima.
Miejsce było rzeczywiście przepiękne, lecz Ginny przygryzła ze zmartwienia
wargę, myśląc, że drzewa i gęste poszycie wkrótce pożółkną. Kto wie, jakie dzikie
zwierzęta kryją się w tych wysokich trawach?
- Nie sądzisz, że te drzewa i krzaki mają złowrogi wygląd? Zupełnie jak las z
bajki o Czarodzieju z krainy Oz? - spytała Breta.
- Przesadzasz - Bret dzwignął ostatnie pudło z rzeczami Hugha z bagażnika
geo i zatrzasnÄ…Å‚ klapÄ™.
Ginny pomyślała, że do przewiezienia wszystkich potrzebnych ojcu rzeczy,
przydałyby się co najmniej dwa samochody.
Bret rozejrzał się po otaczających go drzewach.
- Teraz już wiesz, jak czuję się, mieszkając w tym przedstawiającym las
bohomazie.
- Tylko nie bohomazie - odparła, broniąc nauczycielki rysunku. - Jest o wiele
pogodniejszy od tego krajobrazu.
- Czy naprawdę myślisz, że duży zły wilk skryje się pośród drzew i porwie ci
tatę? Powinnaś raczej martwić się o siebie. Droga do Webster jest daleka i bę-
dziemy całkiem sami.
Normalnie Ginny znalazłaby jakąś ciętą odpowiedz, ale teraz martwiła się o
Hugha. Od festynu upłynął cały tydzień. W tym czasie na przemian złorzeczyła,
błagała i dąsała się - wszystko na próżno. Zadzwoniła nawet do Carrie namawiając
S
R
ją, by przekonała ojca, że w domu ma znakomite warunki do pracy. Carrie
przyjechała na weekend, cierpliwie wysłuchała obu stron i ku rozczarowaniu
Ginny, poparła ojca. Ginny twierdziła, że kiedy jest w pracy, ojciec ma cały dom
dla siebie.
Hugh upierał się, że nie można narzucać sobie z góry czasu pracy twórczej.
Napisał już parę rozdziałów, ale teraz chce być zupełnie sam, nawet wieczorami.
Ginny, która nigdy przedtem nie słyszała, żeby ojciec mówił w ten sposób,
nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Wreszcie doszła do wniosku, że pisanie książek
różni się zasadniczo od pracy dla czasopisma. %7łyczyła, co prawda, ojcu
wszystkiego najlepszego, ale chciała mieć go bliżej siebie.
Musiała przyznać, domek był bardzo przytulny. Na parterze wielki salon z
kominkiem łączył się z kuchnią. Powyżej znajdowała się sypialnia i łazienka.
Wystarczająco miejsca jak dla jednej osoby. Wnętrze, wyłożone świerkową
boazerią i ozdobione kilimami, umeblowano ciężkimi sprzętami w stylu wcze-
snoamerykańskim. Hugh miał mnóstwo jedzenia, a wielkie polana w drewutni
gwarantowały, że nie zamarznie aż do wiosny. Ginny wymusiła na nim nawet
kupno telefonu komórkowego. Mimo to nadal była niespokojna.
Bret dostrzegł lęk na jej twarzy. Przytrzymał pudło jedną ręką, podszedł do
Ginny i objÄ…Å‚ jÄ… w pasie.
- Ginny, to już całkiem duży facet i nie musisz się o niego zamartwiać.
- Nic takiego nie powiedziałam! - odskoczyła do niego jak oparzona.
Bret uśmiechnął się do niej wyrozumiale.
- Nie musisz nic mówić. To od razu widać.
- Wchodzę do środka - powiedziała Ginny, kierując się ku drzwiom chaty.
Nim dotknęła klamki, otworzył je Hugh. Przystanęła ze zdziwienia.
- Spieszysz się, prawda, kochanie? - spytał Hugh.
Popatrzył na idącego z tyłu Breta.
- Wcale nie. Mam zamiar poukładać to wszystko w kuchni.
S
R
- Nie musisz się tym zajmować.
- Ale chcę, tato - oznajmiła i weszła do środka.
- Nie grzeb się zbyt długo - Hugh spojrzał na wydłużające się cienie. - Ani się
obejrzysz, jak zapadnie noc.
- Będziemy musieli wkrótce ruszać - dodał Bret, idąc w ślad za Ginny do
kuchni. - PomogÄ™ ci.
Hugh stał w drzwiach, obserwując resztki promieni słonecznych igrających na
powierzchni wody.
- RozejrzÄ™ siÄ™ nieco na brzegu.
- Dobrze, tato - Ginny chciała dodać, żeby uważał na siebie, ale w ostatniej
chwili ugryzła się w język.
Po co Bret ma pokpiwać z niej. Zaczęła rozpakowywać kartony wypełnione
artykułami spożywczymi, które pracowicie wybrała w sklepie w Webster.
Może Bret ma rację, pomyślała pakując jajka i mleko do lodówki. Chyba
trochę przesadzam. Skrzywiła się z niesmakiem stwierdzając, że przywiezione
zapasy wystarczyłyby Hughowi na poranny omlet z trzech jaj przez następne dwa
tygodnie. Jarzynami i daniami w puszkach można by wyżywić w tym czasie
czteroosobowÄ… rodzinÄ™.
Tak naprawdę nie chodziło jej o Hugha. Problem polegał na tym, że nie
wiedziała, jak będzie czuła się sama w pustym domu mając Breta mieszkającego
drzwi w drzwi.
Bret ustawiał puszki w szafce. Ginny zerknęła w jego stronę i zauważyła, że
bez trudu brał po dwie w jedną rękę. Zanim zdołała powkładać łatwo psujące się
produkty do lodówki, zdążył już opróżnić jedno pudełko, porządkując przy tym
puszki według etykietek. Pracował bardzo wydajnie, mimo że ruchy miał o wiele
wolniejsze niż w czasach, gdy byli małżeństwem.
Zdumiała ją ta przemiana i naprawdę nie wiedziała, co o tym sądzić.
Człowiek, za którego wyszła, nie pomógłby nikomu oprócz najbliższej rodziny,
S
R
chyba że chodziłoby o jego karierę. Teraz wcale się nią nie przejmował. Ginny
dowiedziała się od Doris, że po przyznaniu Bretowi nagrody MacKellara dzwoniło
do niego paru wydawców z propozycjami pracy.
Bret nie wydawał się tym zainteresowany. Najwyrazniej zadowalało go
stanowisko naczelnego redaktora  Heralda". Czyżby zle go oceniła? Naprawdę nie
zamierzał spakować się i wracać do wielkiego miasta?
Gdyby wyjechał, tęskniłaby. Choć z drugiej strony wolałaby, żeby tak się
stało. Obawiała się Breta, zwłaszcza od czasu wspólnie spędzonego wieczoru na
festynie. Jego bliskość, pocałunki sprawiły, że zachwiał się kruchy mur, którym
Ginny odgrodziła się od swoich uczuć. Jeśli nie zachowa należytej ostrożności, mur
pryśnie niczym mydlana bańka.
Bret odwrócił się znienacka i zobaczył znieruchomiałą Ginny, wpatrującą się
w niego z podziwem.
W rękach trzymała marchew i sałatę. Lekki uśmieszek Breta powiedział jej,
że domyślił się wszystkiego. Była pewna, że resztę zdradził nagły rumieniec na jej
twarzy.
Na szczęście Bret zachował się, jak gdyby nigdy nic.
- Nie musisz martwić się o niego, Ginny. Poradzi sobie.
- Chyba... masz rację - pospiesznie wróciła do swoich zajęć.
Kiedy wreszcie skończyła i wyprostowała się, Bret stał oparty o blat
kuchenny. Ręce skrzyżował na piersi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl