[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Talies poło\ył mu dłoń na ramieniu.
- Masz umysł ymriskiego wojownika - powiedział - zdecydowany i pełen poezji. Ja
równie\ nie jestem mistrzem zagadek, ale \yję od wieków w Trzech Prowincjach i nauczyłem
się subtelności. Czy nie rozumiesz, do czego zmierza Naznaczony Gwiazdkami? Zciąga siły
królestwa na Wichrową Równinę, bo nie zamierza walczyć sam. Wichrowa Równina. Astrin to
przewidział. Yrth to przewidział. Tam rozegra się rozstrzygająca bitwa...
W oczach Aloila pojawiły się iskierki nadziei. Przeniósł wzrok na Morgona.
- Sądzisz, \e na Wichrowej Równinie jest Najwy\szy?
- Sądzę - odparł Morgon - \e gdziekolwiek jest, to jeśli go szybko nie odnajdę, wszyscy
zginiemy. Rozwiązałem o jedną zagadkę za du\o. - Pokręcił głową, kiedy obaj czarodzieje
otworzyli usta, by coś powiedzieć. - Idzmy na Wichrową Równinę. Tam podzielę się z wami
odpowiedziami, które znalazłem. Tam od razu powinienem się udać, ale myślałem, \e mo\e... -
Urwał. Mathom dokończył za niego:
- Myślałeś, \e Yrth tam jest. Harfista z Lungold. - Wydał z siebie chrapliwy dzwięk,
przywodzący na myśl kruczy chichot. Wpatrywał się w ogień, tak jakby widział w nim
końcowy fragment jakiegoś snu. Odwrócił szybko wzrok, ale Morgon zdą\ył jeszcze zobaczyć
jego oczy, czarne i bez wyrazu, jak oczy jego umarłych toczonych przez prawdę.
* * *
Morgon stał pośród drzew na skraju Wichrowej Równiny. Zapadał zmierzch, a on
patrzył, jak noc wsysa w siebie znowu wyludnione miasta i wysokie, szumiące trawy. Stał tak
od wielu godzin nieruchomo, jak stary, zakorzeniony głęboko w ziemi dąb, nie zdając sobie z
tego sprawy. Bezgwiezdna noc nasączała czernią nawet lśniące jak klejnoty kamienie, z
których wzniesiono wie\ę. W końcu drgnął, powróciła mu świadomość własnego ciała. Kiedy
zrobił krok w stronę wie\y, rozstąpiły się niespodziewanie chmury. W przestrzeń między nimi
dryfowała samotna gwiazda.
Zatrzymał się u stóp schodów i spojrzał w górę, tak jak za pierwszym razem, pewnego
d\d\ystego jesiennego dnia przed dwoma laty. Przypomniał sobie, \e wówczas nie wzbudziły
jego zainteresowania. Odwrócił się i odszedł. Schody były ze złota i zgodnie z legendą wiły się
w nieskończoność, odrywając na zawsze od ziemi.
Morgon pochylił głowę, jakby ruszał pod silny wiatr, i wstąpił na nie. Zciany wie\y
były z płonącej, lśniącej, międzygwiezdnej czerni. Złote schody okrą\ały spiralnie rdzeń wie\y,
pnąc się łagodną stromizną w górę. Po pierwszym okrą\eniu czerń przeszła w intensywny
karmazyn. Wiatr się wzmógł. Stopnie przybrały barwę kości.
Po trzecim okrą\eniu głos wiatru znowu uległ zmianie. Pojawiły się w nim tony, które
wydobywał z harfy na północnych rubie\ach. Ręce świerzbiały go, by chwycić za harfę i
zawtórować ich pieśni. Ale się opanował. Gra na harfie mogłaby go teraz kosztować \ycie. Po
czwartym okrą\eniu ściany stały się złote, a kolor schodów przywodził na myśl gwiezdny \ar.
Schody wiły się bez końca w górę; równina i zburzone miasto były coraz dalej i dalej. Im
wy\ej, tym chłodniejszy był wiatr. Na dziewiątym poziomie Morgon odniósł wra\enie, \e
wspina się na górę. Wiatr, schody i ściany były tu przezroczyste jak stopniały śnieg. Spirala
schodów stawała się coraz ciaśniejsza, z czego wywnioskował, \e niedaleko ju\ do szczytu. Ale
na następnym poziomie wszedł w niesamowitą ciemność, tak jakby schody tutaj wykuto z
nocnego wiatru. Ta ciemność zdawała się nie mieć końca, ale kiedy wreszcie się z niej
wynurzył, zobaczył księ\yc dokładnie tam, gdzie widział go ostatnio. Piął się dalej. Zciany
przybrały piękną barwę szarego przedświtu; schody były bladoró\owe. Wiatr dął bezlitośnie,
odzierał go z ludzkiej postaci. Na wpół człowiek, na wpół wiatr, szedł dalej, a barwy wokół
zmieniały się jak w kalejdoskopie. I w końcu zrozumiał, jak zrozumiało to wielu przed nim, \e
mo\e krą\yć tak wśród tych przemian w nieskończoność.
Zatrzymał się. Nie widział ju\ miasta w dole. Spojrzał w górę i zobaczył tu\ nad sobą
zwodniczy szczyt wie\y. Ale z takiej odległości widział go ju\ od kilku godzin. Zrodziło się w
nim podejrzenie, \e brnie przez jakiś senny koszmar, który od tysięcy lat zalega pomiędzy tymi
zapomnianymi kamieniami. I nagle uświadomił sobie, \e to nie sen, lecz iluzja, staro\ytna
zagadka powiązana z czyimś umysłem, i \e on od samego początku nosi w sobie odpowiedz na
niÄ….
- Death - powiedział cicho. - Zmierć.
15
Wokół wyrosły ściany, otoczyły go, w granatowym kamieniu otworzyło się dwanaście
okien, wpuszczając do środka niespokojny, szemrzący wiatr. Poczuł czyjąś obecność i od-
wrócił się gwałtownie, powracając do własnej postaci. Przed nim stał Najwy\szy. Miał
pobliznione dłonie czarodzieja i szlachetną, wyniszczoną twarz harfisty. Ale oczy nie nale\ały
ani do jednego, ani do drugiego. Były to oczy sokoła, bystre, przeszywające, pałające prze-
ra\ającą potęgą. Unieruchomiły go. Po\ałował, \e wypowiedział to imię, którego mroczną
stronę po tak długim czasie w końcu odkrył. Po raz pierwszy w \yciu nie miał odwagi zadać
\adnego pytania.
- Musiałem cię odnalezć... - wyszeptał w pustkę milczenia Najwy\szego - ...muszę
zrozumieć.
- Nadal nie rozumiesz? - Głos Najwy\szego zlewał się niemal z poszumem wiatru. W
następnej chwili Najwy\szy zepchnął głęboko w siebie swoją moc i stał się harfistą, cichym,
znajomym człowiekiem, przed którym Morgon nie czuł ju\ takiego respektu. Jednak sam fakt
tej przemiany znowu odebrał Morgonowi głos, wyzwalając w nim sprzeczne emocje. Usiłował
nad nimi zapanować. Kiedy jednak harfistą wyciągnął rękę i dotknął gwiazdek najpierw u jego
boku, a potem na plecach, przywołując je do istnienia, chwycił go za nadgarstki.
- Dlaczego?
Przeszył go znowu wzrok sokoła; nie potrafił odwrócić oczu. Odnosił wra\enie, \e
czyta w nich wspomnienia, \e ogląda milczącą, odwieczną grę, którą prowadził Najwy\szy, to
z Panami Ziemi, to z Ghisteslwchlohmem, to z nim - Morgonem. Widział nie kończący się
korowód zagadek, z których nie jedna sięgała swymi korzeniami początków czasu. Oto Pan
Ziemi wynurza się samotnie z cieni jakiejś wielkiej, niedokończonej wojny... ukrywa się przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl