[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Landrower był ju\ bardzo blisko, gdy usłyszała warkot silnika. Odwróciła się, trochę
oszołomiona. Cywilizacja wdarła się w jej marzenia i bardzo jej się to nie podobało. Złość wzrosła, gdy
rozpoznała kierowcę. Felipe de Santis patrzył na nią z irytacją, zbli\ając się wyboistą drogą. Za
samochodem unosiła się chmura pyłu.
Maggie wiedziała, \e przyjechał po nią. Była wściekła. On te\ wyglądał na rozgniewanego. Jego
czarne włosy rozwiewał wiatr, zsuwając kosmyki na czoło. Zciskał kierownicę bardzo mocno. Wydawało
się, \e z podobną siłą chętnie ścisnąłby jej szyję.
Zahamował gwałtownie, a cisza, która zapanowała, nie wró\yła nic dobrego. Wyskoczył z
samochodu.
- A dokąd to się pani wybiera? - spoglądał na nią groznie, opierając ręce na biodrach. Znowu
przybrał dyktatorską pozę.
Maggie odwa\nie patrzyła mu w oczy.
- Na spacer! - Nie miała zamiaru się tłumaczyć, ale był tak wściekły, \e nie ośmieliła się go
zignorować.
- Na spacer? W góry? - Nie odwrócił wzroku, a w jego głosie zabrzmiała pogarda. - Nie ma
pani ani wody, ani porządnych butów. Sierras to nie angielskie pagórki! A Mitchella pewnie pani ze sobą
zawsze zabiera, \eby nosił baga\e i wyciągał panią z kłopotów. Do tej pory nie domyślałem się, \e ma
więcej ni\ jedno zadanie. Jako kochanek nie jest godzien zaufania, senorita. Nadal interesują go inne
kobiety.
Maggie prawie dostała szału.
- Jak pan śmie sugerować, \e Mitch i ja...
- Mam dobry wzrok - przerwał jej brutalnie. - Nie muszę widzieć dwóch osób w jednej sypialni,
\eby zrozumieć, o co chodzi. Pamiętam, jak się upierałaś, by zabrać go do Hiszpanii.
- To mój fotograf! - wrzasnęła Maggie, ze złością odgarniając kosmyki włosów z twarzy. - A
poza tym, kiedy pana zobaczyłam, uznałam, \e lepiej będzie mieć kogoś przy sobie. Hiszpański maniak
mo\e być niebezpieczny!
Wydawało się, \e zaraz się na nią rzuci. Jednak tylko pogardliwie wykrzywił wargi. Wyniosła
twarz znieruchomiała na moment, a potem niespodziewanie roześmiał się cicho. Była kompletnie zbita z
tropu.
- Wsiadać. - Chwycił ją za ramię.
Jednak Maggie nie zamierzała dać się zawiezć do hacjendy jak schwytany zbieg.
- Idę w góry i nie wa\ się ze mną szarpać! - ostrzegła.
Rozbawiło go to jeszcze bardziej. Wyrwała mu się.
- Nie zamierzam cię zatrzymywać. Podwiozę cię i dopilnuję, \ebyś wróciła bezpiecznie.
- Wolę być sama!
Jego spojrzenie sugerowało, \e znowu myślał o Mitchu. Maggie zaniemówiła. Nie będzie nic
wyjaśniać temu aroganckiemu Hiszpanowi. Nie dał jej zresztą okazji. Pociągnął ją stanowczo w stronę
samochodu.
- Jesteś moim gościem i odpowiadam za twoje bezpieczeństwo. Chcesz zobaczyć góry z bliska?
Muy bien! Zabiorę cię. Będziesz miała więcej czasu, dalej dotrzesz i więcej zobaczysz.
I będziesz bezpieczna.
Wątpiła, czy była bezpieczna przy de Santisie. Wydawało jej się, \e miał zamiar wrzucić ją do
samochodu. Niechętnie wsiadła, a on spytał z ironią:
- Chcesz prowadzić?
- Oczywiście, \e nie! - fuknęła.
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
- Więc proszę się przesunąć, por favor. W Hiszpanii jezdzimy prawą stroną. - Wtedy zdała
sobie sprawę z tego, \e siedzi za kierownicą, i przesunęła się z trudem. Znowu wygrał.
Siedziała sztywno, patrząc przed siebie. Niedawne uczucie za chwytu uleciało, znowu zawładnął nią
bezsilny gniew.
Jechał wolno, ale i tak mocno trzęsło. Chciała za\ądać, by ją wysadził, gdy nagle skręcił w drogę,
której z daleka nie zauwa\yła. Mógł się na niej zmieścić tylko jeden samochód. Maggie zrobiła kilka
głębokich wdechów, by opanować złość. Nie będzie się do niego odzywać, postanowiła.
Zadowolona ze swej decyzji usadowiła się wygodniej i rozejrzała wokół. Szybko wje\d\ali
coraz wy\ej i to ją zaniepokoiło. Chodzenie po górach było przyjemne, ale je\d\enie po nich
samochodem nie wydawało się bezpieczne. Z jednej strony otwierała się przepaść - z jej strony! Stok
opadał pionowo, a gdy spojrzała przed siebie, zamarło w niej serce. Droga prowadziła prosto do
nieba!
Za nic by się nie przyznała, \e była przera\ona. Nie przywykła do gór, a wysokość przera\a ludzi
z wyobraznią. Zdesperowana, złamała śluby milczenia ju\ po kilku minutach.
- Wje\d\amy na górę?
- Si. Ze szczytu widok jest przepiękny.
- Ja... nie zamierzałam dotrzeć a\ tak wysoko.
- I bardzo dobrze. Landrowerem mo\emy wjechać tak daleko, jak chcesz.
Maggie miała ochotę krzyknąć, \e chce wracać, najlepiej pieszo. Najwidoczniej na nim taka
szybka jazda po górskiej drodze nie robiła wra\enia. Kamienie potrącone przez koła spadały w dół i
Maggie była pewna, \e i ją to zaraz spotka.
- Czy mo\emy zawrócić? - poprosiła dr\ącym głosem, a on spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Coś nie tak? Que hay? - Ku jej uldze zatrzymał samochód. Poczuła się odrobinę
bezpieczniej. Spojrzał na jej nagle pobladłą twarz, zauwa\ając krople potu na czole. - Masz lęk
wysokości?
- Raczej nie. Ale... - Spojrzała na drogę przed nimi. Zdawała się biec w górę pod
niebezpiecznym kątem. Ręce jej dr\ały. Zdumiała się, \e właśnie jej coś takiego się przytrafiło!
- Zawrócę. - Miał właśnie przekręcić kluczyk w stacyjce, gdy śmiertelnie przera\ona Maggie
chwyciła go za ramię.
- Jest tam miejsce, \eby zawrócić?
- Droga biegnie na sam szczyt. Mogę zawrócić tutaj.
- Nie! - Zawrócić na tej wąskiej drodze? Na pewno spadną.
- Nic nam nie grozi. - Spojrzał powa\nie, a ona uznała, \e stara się dodać jej odwagi. - To
uczęszczana droga. Nie przypominam sobie, by zdarzył się tu jakiś wypadek. Ale zrobię, jak zechcesz.
- To... jedzmy dalej - zadecydowała bez przekonania, zamykając oczy.
Silnik zawarczał i ruszyli. Tym razem samochód jechał wolniej, ale Maggie i tak nie otwierała
oczu. Od dawna nie czuła takiego strachu. Nie ściskała nawet fotela - za bardzo dr\ały jej ręce. Gdy
dotarli na górę, była bliska płaczu.
Felipe zatrzymał samochód i Maggie zmusiła się, by otworzyć oczy. Stali na przełęczy, skąd
rozciągał się widok na przepiękną dolinę.
Hrabia wysiadł i otworzył drzwi od jej strony.
- Wyjdz na powietrze - doradził cicho. - Tutaj droga jest szeroka. - Podał jej butelkę z wodą,
napiła się z radością.
- Chodz, popatrz. - Ujął ją pod ramię. Maggie ruszyła powoli. Jej nogi wcią\ dr\ały, ale
dochodziła do siebie. Przyznała w duchu, \e przydała się jego dyskretna pomoc. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl