[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pochodzę z królewskiego rodu. Wywodzę się od królów i książąt!
Parsknęłam śmiechem. Dajcie spokój.
- Och, tak... A zabicie swojego chłopaka to zachowanie godne księżniczki.
Skrzywiona twarz Marii była jak ciemna chmura zwiastująca burzę.
- Hektor umarł - syknęła - ponieważ ośmielił się zerwać nasze zaręczyny. Chciał mnie
publicznie upokorzyć. Mnie! Wiedząc, że w moich żyłach płynie królewska krew. Sugero-
wać, że ja...
Hola! To było coś nowego.
- Zaraz, zaraz. Co on zrobił?
Maria jednak nie mogła przestać mówić.
- Jakbym ja, Maria de Silva, mogła pozwolić tak się upokorzyć. Chciał mi oddać moje
listy i domagał się swoich. I pierścionka. Nie może, oświadczył, ożenić się ze mną po tym, co
usłyszał o mnie i Diego. - Zaśmiała się nieprzyjemnie. - Jakby nie wiedział, z kim rozmawia!
Jakby nie wiedział, że rozmawia z de Silvą!
Odchrząknęłam.
- Hm... Jestem pewna, że wiedział. To znaczy, to było również jego nazwisko. Czy wy
dwoje nie byliście kuzynami, czy jakoś tak?
Maria skrzywiła się.
- Tak. Wstyd mi przyznać, że dzieliłam nazwisko... i dziadków, z tym... - Nazwała
Jesse'a jakimś hiszpańskim słowem, które nie brzmiało zbyt miło. - Nie wiedział, z kim
zadziera. W całym hrabstwie nie było mężczyzny, który by nie zabił dla zaszczytu
poślubienia mnie.
- I z pewnością można dodać - nie mogłam się powstrzymać - że co najmniej jeden
mężczyzna w hrabstwie został zabity, ponieważ odmówił tego zaszczytu.
- Dlaczego miałby nie ponieść kary? - parsknęła Maria. - Za takie znieważenie mnie?
- A na przykład dlatego, że morderstwo jest bezprawiem. Dlatego że kazać zabić
człowieka, ponieważ nie chce się z tobą ożenić, to działanie opętanej morderczyni, którą
właśnie jesteś. Dziwne, że historia milczy na ten temat. Ale nie martw się. Postaram się to
naprawić.
Twarz Marii zmieniła się. Przedtem wydawała się zniechęcona i zirytowana, teraz
malowała się na niej chęć mordu.
Co było dość zabawne. Jeśli ta panienka wyobraża sobie, że kogokolwiek w świecie
może obchodzić, co jakaś nadęta cizia zrobiła półtora wieku wcześniej, myliła się. Udało jej
się zabić jedyną osobę, dla której ta informacja miałaby jakieś znaczenie - doktora Clive'a
Clemmingsa.
Jak się wydaje, dla niej wciąż my, de Silva, jesteśmy potomkami hiszpańskich
królów stanowiło rzecz niezmiernej wagi, ponieważ obróciła się gwałtownie z furkotem
halek, mówiąc groznie:
- Głupia dziewczyno! Mówiłam Diego, że jesteś za głupia, żeby przysporzyć nam
kłopotów, ale widzę, że się myliłam. Jesteś wścibską, obmierzłą istotą! Tacy są pośrednicy!
Czułam się pochlebiona. Naprawdę. Nigdy przedtem nikt mnie nie nazwał
obmierzłą .
- Jeśli ja jestem obmierzła - powiedziałam - to jaka ty jesteś? Och, chwila, nie mów.
Już wiem. Dwulicowa, podstępna, atakująca od tyłu suka, zgadza się?
Wyciągnęła nóż z rękawa, kierując go w stronę mojej szyi.
- Nie wbiję ci go w plecy - zapewniła mnie Maria. - Potnę ci twarz.
- No dalej - rzuciłam. Złapałam ją za nadgarstek. - Interesuje cię, jaki był twój
największy błąd? - Jęknęła, kiedy zgrabnym ruchem, którego nauczyłam się na treningu
taekwondo, wykręciłam jej rękę na plecy. - To, że powiedziałaś, że to przeze mnie Jesse
odszedł. Bo przedtem było mi cię żal. Teraz jestem wściekła.
Następnie, wbijając Marii de Silva kolano w kręgosłup, rozłożyłam ją twarzą w dół na
dachu ganku.
- A kiedy jestem wściekła - ciągnęłam, wyrywając jej wolną ręką nóż spomiędzy
palców - nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale wtedy tłukę ludzi. Tak, żeby poczuli. Naprawdę
mocno.
Maria nie słuchała mnie spokojnie. Darła się ze wszystkich sił. Głównie po
hiszpańsku, więc nie zwracałam na to uwagi. I tak byłam jedyną osobą, która mogła ją
usłyszeć.
- Powiedziałam o tym terapeutce mojej mamy - poinformowałam, odrzucając nóż
możliwie najdalej na podwórze, nadal przygniatając ją kolanem. - A wiesz, co ona na to? Po-
wiedziała, że zapalnik mechanizmu wściekłości jest u mnie bardzo czuły.
Teraz, kiedy pozbyłam się noża, pochyliłam się i złapałam garść lśniących, czarnych
loków, szarpiąc jej głowę w swoją stronę.
- A wiesz, co ja jej powiedziałam? - dyszałam. - Powiedziałam, że ten zapalnik wcale
nie jest czuły. Tylko ludzie... po prostu... ciągle... mnie... wkurzają.
Dla podkreślenia ostatnich kilku wyrazów wbijałam twarz Marii de Silvy w dachówki.
Kiedy odciągnęłam jej głowę po szóstym uderzeniu, krwawiła obficie z nosa i ust. Przygląda-
łam się temu obojętnie, jakby spowodował to ktoś inny, a nie ja.
- Och - powiedziałam. - Popatrz tylko. To takie okrutne i obmierzłe z mojej strony.
Potem zmiażdżyłam jej twarz na dachu jeszcze parę razy, mówiąc:
- To za napaść na mnie we śnie i trzymanie mi noża na gardle. To za to, że
Przyćmiony jadł przez ciebie robaki, a to za to, że musiałam te robaki sprzątać, to za śmierć
Clive'a, a to, och, tak, za Jesse'a...
Nie mogę powiedzieć, że straciłam głowę z wściekłości. Byłam zła. Byłam wściekła.
Ale doskonale wiedziałam, co robię.
Choć to nie było ładne. Sama przyznaję. Przemoc nie jest żadną metodą, prawda?
Chyba że, oczywiście, osoba, która obrywa i tak jest już martwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]