[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się to niemożliwe. Spojrzeli zatem, wszelkimi siłami starając się uczynić to obojętnie i z
roztargnieniem.
Człowiek postąpił ku nim jeszcze jeden krok.
 Hę!  powiedział, czyniąc gest dookoła głowy.  Czarne włosy!
Powiedział to po francusku, ale wątpliwości nie mogło być najmniejszych. Janeczka i
Pawełek zdrętwieli. Zrobiło im się równocześnie zimno i gorąco.
 Czarne włosy i niebieskie oczy  powiedział człowiek i roześmiał się.  I pies. Gdzie
wasz pies?
Janeczka doskonale wiedziała, gdzie jest ich pies. Chaber przemknął właśnie pomiędzy
wysuszonymi zielskami i skrył się za stosem betonowych płyt. Pilnie uważała, żeby nie
spojrzeć w tamtą stronę. Pawełek przestał klepać piłkę i trwał w bezruchu.
 Coście robili tam?  spytał człowiek jakoś pobłażliwie i jakby trochę drwiąco. 
Czego chcecie? Ja wiem wszystko!
Rozumieli go tak, jakby mówił po polsku. Gapili się na niego bez słowa. Człowiek
zmarszczył lekko brwi.
 Zaglądać tu, zaglądać tam& Co chcecie zobaczyć? Co chcecie znalezć! Mówię wam, ja
wiem wszystko! A wy nie będziecie wiedzieć nic!
 A chała  powiedział nagle Pawełek zuchwale i przeszedł na język francuski.  My
wiemy więcej!
 Co?  zdziwił się człowiek, jakby trochę zaskoczony.
 Zgłupiałeś  powiedziała ze zgrozą Janeczka.
W Pawełka wstąpił nagle duch szaleństwa.
 Co tam& ! My wiemy więcej. Pan nie wie, że jeden złodziej kradnie dla siebie samego.
I potem kupić sprzedać dla siebie& Zaraz. Ty, jak to będzie  oddzielnie ?
 Separement&  wyszeptała Janeczka.
 O, właśnie. On kradnie oddzielnie. My to wiemy, a pan nie wie! Pan nic nie wie!
Człowiek z Mahdii stał jak skamieniały i ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się
Pawełkowi.
 Jaki złodziej? spytał po chwili.
 Z jajkiem  odparł Pawełek.  O rany, nie. Z oczami. No& !
Rezygnując z obcego języka, ściągnął lekko w dół kącik prawego oka i wciągnął policzki,
pokazując chudą twarz. Człowiek z Mahdii poruszył się gwałtownie.
 HÄ™!  krzyknÄ…Å‚ groznie.
Pawełek patrzył na niego wyzywająco i z determinacją. Janeczka zdecydowała się wtrącić.
 Tak, proszę pana  rzekła grzecznie.  To prawda. On dobrze mówi.
Człowiek z Mahdii przyglądał im się jeszcze przez długą chwilę z wyraznym namysłem.
Twarz mu nagle złagodniała.
 Dziękuję, moje dzieci  powiedział dobrotliwie i łagodnie.  Rzeczywiście wiecie
więcej. Ale będzie lepiej dla was zostać tu, w domu. Nie szperajcie już nigdzie. Do widzenia.
Odwrócił się i odszedł. W kamiennym milczeniu patrzyli, jak przeszedł przez tor i wsiadł
do samochodu. Samochód ruszył i znikł pomiędzy domkami, w uliczce osiedla.
Janeczka odwróciła się do brata.
 Czy ci coś na umysł padło?  spytała z irytacją.  Jakiś fijoł cię opętał czy co?
 A co, miałem mu powiedzieć, że szukamy skarbu, tak?  odparł Pawełek zgryzliwie i
chmurnie.  Rozpoznał nas przecież, nie? Kurczę flak! Jeżeli wie coś o skarbie, trzeba go
było zmylić. Pomyślałem, że jedyna rzecz, to namącić tymi złodziejami!
Janeczka otworzyła usta i zamknęła je. Zastanawiała się intensywnie przez całe pół minuty.
 Jeżeli wie coś o skarbie, zrobiłeś bardzo dobrze  rzekła wreszcie z wahaniem.  Ale
jeżeli o skarbie nie ma pojęcia, a za to należy do złodziejskiej szajki&
 Głowę daję, że należy do złodziejskiej szajki&
 To nie wiem, czy nie lepiej od razu jechać do Wąwozu Małp i tam się zamknąć do
końca wakacji. Już nawet Chaber nie da rady&
 Pojechał do Mahdii  przerwał Pawełek, wciąż pełen zuchwałej determinacji. 
Wywalamy kamień dzisiaj w nocy, zabieramy skarb i w nogi!
 Jak w nogi, gdzie w nogi?! Gdzie się mamy podziać?!
 Byle gdzie, ta Algieria jest bardzo duża&
 Na piechotę pójdziemy na pustynię i tam się zagrzebiemy w piasku, tak?!
Pawełek zreflektował się nieco.  No nie& Do Polski też nie, ja jeszcze nie chcę wracać.
Zmarnowałyby się nam wakacje& Zabierzemy skarb i schowamy gdzieś! Nic nam nie będą
mogli udowodnić!
 W takim razie musimy jeszcze raz umyć głowę  rzekła zimno Janeczka po chwili
milczenia.  %7łeby nie było śladu tego czarnego. I będziemy się wypierać, nie było tam nas,
tylko jakieÅ› arabskie dzieci.
 Dobra, ale w końcu możliwe jest, że oni o skarbie nie wiedzą!
 Zrobisz ten wybuch szeptem?  Co& ?
 Pytam, czy ten wybuch tak się odbędzie, że nic nie będzie słychać. Bo inaczej przyleci
tam całe miasto i każda ślepa niedojda zobaczy, że coś tam było.
 Ale nie będą wiedzieli, co było, jeżeli zdążymy to zabrać.
 A jeżeli nie zdążymy& ?
Pawełek przez chwilę w milczeniu pocierał brodą piłkę.
 No trudno. Ryzyk fizyk. Co tam, niech im nawet coÅ› zostanie, taki potwornie chciwy to
ja nie jestem. Grunt, żeby zatrzeć wszystkie ślady, żeby nie było dowodu, że to my. A potem
już będziemy rozsądni do obrzydliwości i nic nam nie zrobią.
Janeczka nie była pewna, czy nic im nie zrobią. Przeciwnie, uważała, że postarają się
zrobić im możliwie dużo. Rezygnacja z poszukiwań skarbu nie wchodziła jednakże w
rachubę, w końcu po to tu przecież przyjechali. Pawełek miał rację, najrozumniej było
załatwić sprawę od razu&
 Dobrze  powiedziała stanowczo i podniosła się z betonu.  Bierz się za ten lont, bo
do wieczora musi wyschnąć. Odwalamy sprawę dzisiaj w nocy i nie ma gadania!
* * *
Zwiecące na niebie, trochę zamazane pół księżyca oświetlało ziemię całkiem znośnie. Było
pózno, dochodziło wpół do trzeciej w nocy. Chaber penetrował teren, Janeczka i Pawełek,
przytuleni do skały, czekali na jego informacje.
Nie zdołali dotrzeć tu wcześniej, bo do rodziców przyszli goście i siedzieli do północy.
Potem pani Krystyna jeszcze zmywała i porządkowała, i dopiero blisko wpół do drugiej
zyskali pewność, że matka i ojciec wreszcie śpią. Wymknęli się przez furtkę, zamykając ją za
sobą i zabierając klucz. Janeczka trochę się wahała, czy tak będzie dobrze, ale Pawełek był
zdecydowany.
 Tylko by tego brakowało, żeby nas przy tej okazji okradli. Jak zostawimy otwarte,
okradną, mur beton. Wolę już wszystko inne&
Chaber wrócił i poinformował, że nikogo nie ma. Widocznie mieszkający w szopie cieć
był mało obowiązkowy i lekceważył bezpieczeństwo pilnowanej placówki. Zmielej ruszyli w
kierunku dziury.
Lampę na wszelki wypadek wzięli ze sobą, ale w dziurze Pawełek wolał świecić latarką
elektryczną. Duża, szczelnie wypchana, plastikowa torebka napełniała go lekkim niepokojem,
wypełniające ją ingrediencje zostały bowiem zracjonalizowane i uzupełnione pewnymi
dodatkami. Niesiony cały czas w wyciągniętej ku górze ręce lont dotarł na miejsce w
doskonałym stanie.
Weszli do dziury obydwoje, Chaber pilnował na zewnątrz. Janeczka świeciła, Pawełek
przystąpił do montowania urządzenia wybuchowego. Wypchaną plastikową torebkę zawiązał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl